Trudny przypadek Carmelo Anthony’ego

Trudny przypadek Carmelo Anthony’ego

Kariera Carmelo Anthony’ego z pewnością nie była idealna. Czy mogła potoczyć się lepiej? I dlaczego wszystko wskazuje na to, że już się skończyła, chociaż oficjalnie Melo wciąż jest wolnym agentem?

Podwajamy powitalny bonus od PZBUK – nawet 500 zł

Autorem tekstu jest Artur Krystosik

Historia NBA obfituje w historie „Co by było gdyby…”. Zazwyczaj wracamy do zawodników, których gwiazda nie zdążyła na dobre zabłysnąć, gdyż ich kariery zakończyła seria kontuzji lub tragiczna śmierć. Przypominamy sobie również wspaniałe drużyny na których drodze stanęli giganci tacy jak Jordan, Kobe i Shaq, Spurs Gregga Popovicha. W tym artykule skupię się na sylwetce zawodnika, którego kontuzje raczej omijały, a którego talent, szczególnie ofensywny był porównywany z największymi graczami epoki. Zawodnik ten, obecnie 35-letni, szuka drużyny, która dałaby mu jeszcze jedną szansę. Czy mógł on inaczej pokierować swoją karierą, tak aby choćby w ramach przysługi, ktoś mu tę szansę dał? Mowa oczywiście o Carmelo Anthonym, niemal pewnym kandydacie do koszykarskiego Hall Of Fame.

Carmelo urodził się na Brooklynie, jednak jego rodzina szybko przeprowadziła się do Baltimore. Każdy kto ma elementarne pojęcie o tym mieście (np. na podstawie genialnego serialu „The Wire” – polski tytuł „Prawo Ulicy”), wie że Baltimore to miasto od lat nękane przez uliczne gangi, plagę narkomanii i jeden z najwyższych wskaźników zabójstw w USA (ginie tam w ten sposób co roku prawie 1 osoba dziennie). Carmelo wychowywany był przez matkę (ojciec zmarł w wyniku niewydolności wątroby, gdy Melo miał zaledwie 2 lata). Mama pilnowała, aby Carmelo skupiał się na nauce i na swojej pasji – koszykówce. Kończąc szkołę średnią, Anthony był już powszechnie znany w środowisku koszykarskim, a jego talent zestawiany z pół roku młodszym kolegą LeBronem Jamesem. Jednak, w przeciwieństwie do przyszłej gwiazdy Cavaliers, Carmelo postanowił sprawdzić się w lidze akademickiej. Z wielu interesujących opcji wybrał drużynę Syracuse Orange. W jedynym sezonie w jej barwach Carmelo zdobył pierwszy w historii Syracuse tytuł mistrzowski NCAA. Postanowił przystąpić do draftu.

Źródło: Youtube.com/The Sports Countdown

W tym momencie dochodzimy do pierwszego, kluczowego dla przebiegu kariery Anthony’ego punktu zwrotnego. Niemal pewnym było, że z numerem pierwszym Cleveland Cavaliers wybiorą fenomenalnego LeBrona, przed mniej oczywistym wyborem stanęli włodarze Detroit Pistons, którzy szczęśliwie przejęli wybór Memphis Grizzlies, będąc zarazem bardzo silną ekipą (50 zwycięstw w zakończonym sezonie). Przypomnijmy – Detroit już w kolejnym sezonie dotarli do finałów NBA i sensacyjnie pokonali faworyzowanych Lakersów. Melo mógł trafić do mistrzowskiej drużyny, o zdecydowanie defensywnym charakterze. Pistons wybrali jednak Darko Milicica, który szybko okazał się niewypałem. Carmelo mógł więc zacząć karierę w drużynie idealnie pasującej do jego talentu (świetni defensorzy i zawodnicy grający koszykówkę zespołową wokół wyjątkowego talentu ofensywnego), a także do klubu o najwyższych standardach, świetnie rozwijającego młodych zawodników (patrz Tayshaun Prince), kładącego szczególny nacisk na grę w obronie. Carmelo trafił jednak do Denver Nuggets. Czy byłby lepszym zawodnikiem, gdyby trafił do Detroit? Czy miałby w swojej kolekcji 1, 2, może nawet 3 mistrzowskie pierścienie? Nigdy się tego nie dowiemy.

Anthony w swoim debiutanckim sezonie doprowadził Denver do playoffs. Na pierwszy rzut oka osiągnięcie to nie wydaje się wybitne, jednak zwróćmy uwagę na wynik Nuggets w poprzedzającym sezonie. Otóż Denver wygrało wtedy zaledwie…17 spotkań. 43 odjąć 17… – tak, tak drużyna pod wodzą Carmelo poprawiła bilans o 26 zwycięstw. Przed Denver i Anthonym rysowała się wspaniała przyszłość. Melo został uhonorowany miejscem w pierwszej piątce debiutantów, jego średnie statystyczne były imponujące – 21 punktów, 6 zbiórek, prawie 3 asysty na mecz.

Mimo postępów indywidualnych i coraz lepszych zawodników wokół Carmelo, Jeff Bzdelik, a potem George Karl, nie potrafili jednak osiągnąć więcej, niż szybkie odpadnięcie z playoffs w pierwszej rundzie. Przez 5 kolejnych sezonów Denver dostawało łomot od kolejno: Minnesoty Garnetta (1-4), San Antonio Duncana (1-4), Clippers Branda (też 1-4), znów Spurs (1-4) oraz Lakers (0-4). W tym czasie LeBron zdążył już awansować do finałów (2007 rok). Dziennikarze zaczęli dociekać – czy Carmelo gra z odpowiednią intensywnością w obronie? Czy nie gra zbyt samolubnie? Czy jest w stanie wynieść grę drużyny na poziom prezentowany przez najwybitniejszych zawodników? Nuggets próbowali wzmocnić drużynę, jednym z ruchów transferowych było ściągnięcie 31-letniego wówczas Allena Iversona. Carmelo i AI stworzyli bardzo dynamiczny duet, jednak kontuzje Kenyona Martina, a później także Nene obniżyły potencjał drużyny. Ponadto Iverson był niemiłosiernie eksploatowany, grał średnio 42,4 oraz 41,8 minut na mecz w kolejnych sezonach, co z punktu widzenia obecnych tendencji do dbania o zdrowie zawodników, jest uważane wręcz za szaleństwo. Czy Denver mogło w tych latach lepiej zbudować drużynę wokół Carmelo? Moim zdaniem było to bardzo ciężkie zadanie, szczególnie że były to lata wyraźnej dominacji Konferencji Zachodniej. Podczas gdy na zachodzie NBA muskuły prężyły Dallas, Phoenix i San Antonio, a niewiele w tyle pozostawały też Houston i Utah, na wschodzie liczyły się tylko Cleveland i Detroit (Miami po zdobyciu mistrzostwa w 2006 wyraźnie osłabło). Pozyskanie Iversona było odważnym krokiem, jednak ostatecznie nie wyniosło drużyny na wyższy poziom.

Źródło: Youtube.com/NBA

Ten wyższy poziom Nuggets osiągnęli już po odejściu Iversona, gdy ten trafił do Detroit w zamian za innego weterana – Chauncey Billupsa. „Mr. Big Shot” w roli partnera Melo na boisku sprawdzał się znakomicie, a gra Denver zyskała nowy wymiar. Billups był znakomitym defensorem, a Denver wreszcie zaczęli dominować nie tylko w ataku ale i w obronie. Denver wygrało 54 spotkania, wyrównując rekordowy wynik z sezonu 1987/88. W playoffs Nuggets radzili sobie równie dobrze, dewastując najpierw New Orleans pod wodzą młodego Chrisa Paula, a następnie Dallas Dirka Nowitzkiego. Awans do finałów konferencji, po 5 latach odpadania w pierwszej rundzie, był dla drużyny wielkim sukcesem. Pierwsze 3 spotkania z Lakers były niezwykle zacięte. Lakers wygrywali 2-1. Następne spotkanie Nuggets wygrali 19 punktami. Pojedynki strzeleckie Melo i Kobe Bryanta rozgrzewały do czerwoności publikę Staples Center a potem Pepsi Center. Ostatecznie Kobe i spółka zwyciężyli 4-2 i w finałach pokonali Orlando 4-1. Był to sezon, w którym Carmelo najbardziej zbliżył się do tytułu mistrza NBA. Kolejny sezon zapowiadał się równie dobrze, ale Nuggets znów odpadli już w pierwszej rundzie, przeciwko Utah Jazz. Czy gdyby Bryłki pokonały w finałach konferencji Lakers, kariera Carmelo potoczyłaby się inaczej? Denver być może pokonaliby wówczas Magic, Billups zdobyłby swój drugi pierścień, a Carmelo swój pierwszy. Myślę że to doświadczenie związałoby go z drużyną z Colorado na dobre.

Historia potoczyła się jednak inaczej i Melo w trakcie kolejnego sezonu zażądał wymiany do New York Knicks. Drużyna ta, po latach fatalnych decyzji kadrowych i przepłacania przeciętnych zawodników, miała grupę zdolnych, młodych graczy (Wilson Chandler, Danilo Gallinari, Landry Fields), a pozyskany latem Amar’e Stoudemire grał fenomenalnie. Dochodzimy teraz do najbardziej kontrowersyjnej decyzji Anthony’ego – otóż mógł on zostać zawodnikiem Knicks jako wolny agent 3 miesiące później. Jednak naciskał na wymianę jeszcze przed zamknięciem okna transferowego, co skutkowało pozbyciem się owych młodych talentów w wymianie za Carmelo i Billupsa. Nowy Jork mógł zatem zatrzymać tych zawodników lub wymienić na trzecią gwiazdę, np. Chrisa Paula, prywatnie przyjaciela Anthony’ego. Dodatkowo, duet Stoudemire – Anthony na boisku prezentował się zdecydowanie gorzej niż w teorii. Obaj zawodnicy nie słynęli z gry w obronie, a dość szybko kontuzje zaczęły nękać Amar’e. Nowy Jork awansował do playoffs, jednak został tam zmieciony przez Celtics. Knicks ściągnęli w lato Tysona Chandlera, który dopiero co zdobył tytuł mistrzowski z Mavericks. Początki były trudne, trio Melo, Amar’e, Chandler nie zgrywało się, dopiero kolejne kontuzje Amar’e (co poskutkowało grą Anthony’ego na pozycji PF) i eksplozja talentu Jeremy’go Lina dały Knicks impuls do lepszej gry. Ponownie Knicks odpadli jednak już w pierwszej rundzie (1-4 z Miami Heat).

Do tego momentu Carmelo awansował do playoffs w każdym sezonie, jednak tylko raz przebił się do ponad pierwszą rundę. Knicks utracili na korzyść Houston Lina, jednak sprowadzenie weteranów (Marcus Camby, Kurt Thomas, Rasheed Wallace, Jason Kidd, Raymond Felton, Kenyon Martin), oraz najlepszy sezon w karierze J.R. Smitha (zdobył tytuł najlepszego rezerwowego), poskutkowały najlepszym od dłuższego czasu sezonem Knicks. Carmelo grał rewelacyjnie, zdobywając rekordowe 28,7 punktu na mecz. Zajął również po raz pierwszy (i ostatni) 3 miejsce w głosowaniu na MVP ligi (wyprzedzili go tylko LeBron i Kevin Durant). Knicks zajęli drugie miejsce w konferencji, a następnie poradzili sobie w pierwszej rundzie z nieco podstarzałymi już Celtics. W drugiej rundzie jednak zawiedli Kidd, JR Smith i zdominowany przez Roy’a Hibberta Tyson Chandler. Knicks przegrali 2-4.

Źródło: Youtube.com/House of Highlights

Jak się okazało, sezon ten był szczytem możliwości zarówno Knicks jak i samego Carmelo Anthony’ego. Fatalna decyzja o sprowadzeniu Andrei Bargnaniego, oraz odpływ cennych weteranów spowodowały że Knicks wyraźnie obniżyli loty. W sezonie 2013-2014 Carmelo po raz pierwszy nie zagrał w playoffs. Od tego momentu jego kariera zaczęła gasnąć. Mógł jednak zwiększyć szanse na walkę o mistrzowski pierścień, gdyby nie przedłużył kontraktu z klubem z Nowego Jorku. Do ostatniej chwili rozważał ofertę Bulls, którzy mimo serii kontuzji Derricka Rose’a mieli wciąż silną ekipę (wygrali w kolejnym sezonie 50 meczów). Melo z pomocą Rose’a, Jimmy’ego Butlera, Joakima Noah i solidnej ławki, mógłby znów powalczyć w playoffs. Podpisał jednak kontrakt z Knicks, którzy grali coraz gorzej i gorzej. Do tego doszły kontuzje, w tym samego Carmelo, oraz złe decyzje na rynku wolnych agentów latem 2016 roku. Zarówno Knicks jak i Anthony dużo lepiej spożytkowaliby lata 2014-2017, gdyby ich drogi się rozeszły. Nowy Jork zamiast próbować sklecić solidną drużynę wobec młodziutkiego Kristapsa Porzingisa oraz starzejącego się i coraz bardziej podatnego na kontuzje Carmelo, powinien postawić na odbudowę drużyny. Anthony mógłby w tym czasie walczyć o mistrzostwo, będąc drugą lub trzecią opcją innej ekipy. Stało się jednak inaczej i kolejne lata były rozczarowujące. Knicks byli daleko od playoffs, a zarazem wybierali nisko w drafcie, co jest przepisem na utknięcie w koszykarskim piekle.

Anthony rozstał się z Knicks tuż przed sezonem 2017/18, trafiając do Oklahoma City Thunder. Wydawało się wówczas, że Thunder oddali za niego niewiele. Niektórzy liczyli też, że jako trzecia opcja (za Russellem Westbrookiem i Paulem Georgem), Carmelo odbuduje swoją karierę jako doświadczony weteran. Jak się jednak okazało, poziom gry Melo znacząco spadł, a on sam nie był gotów dostosować stylu gry do potrzeb zespołu. Wszyscy pamiętamy jego słynne „Hey P, they say I gotta come off the bench” skierowane do Paula George’a („mówią że powinienem wchodzić z ławki”), czyli wyraźne wyśmianie sugestii dziennikarza. Jego niska skuteczność w ataku i coraz gorsza gra w obronie, jeszcze mocniej dały o sobie znać w playoffach. Niecałe 12 punktów na mecz przy fatalnych skutecznościach (zaledwie 21,4 % za 3), przyczyniło się do szybkiego odpadnięcia OKC już w pierwszej rundzie. Carmelo próbował jeszcze ratować swoją karierę przeprowadzając się do Houston. Zagrał jednak u boku Jamesa Hardena i Chrisa Paula zaledwie 10 spotkań, z czego w 8 wchodził z ławki.

Źródło: Youtube.com/SkyDesigns NBA

Czy to już koniec kariery Carmelo w NBA? Wszystko wskazuje na to że tak. Nawet jego wieloletni przyjaciel LeBron James, sam walczący z nieubłaganym upływem czasu, zdaje się nie chcieć przyjąć go do drużyny. W dzisiejszej NBA, gdy część klubów walczy o mistrzostwo, a reszta buduje drużynę w perspektywie długoterminowej, zawodnik o niskiej skuteczności, u schyłku kariery, na dodatek nie słynący z umiejętności przywódczych, zdaje się przeżytkiem. Carmelo Anthony niewątpliwie był jedną z najjaśniejszych gwiazd ligi, zdobył mistrzostwo NCAA, 3 złote medale olimpijskie, zdobył najwięcej punktów dla USA w jednym meczu, ma na koncie najwięcej rozegranych meczów na igrzyskach, i najważniejsze – zdobył najwięcej punktów dla drużyny USA. Jego wejście do koszykarskiej Hall of Fame jest kwestią czasu. Mimo to jego kariera w NBA pozostawia pewien niedosyt. Nie sposób oprzeć się refleksji, że gdyby niektóre jego (a także jego klubów) decyzje wyglądały inaczej, mógłby osiągnąć jeszcze więcej. Carmelo nie jest (moim zdaniem) zawodnikiem, który zaakceptowałby grę w Chinach czy Europie, lub lidze BIG3 Ice Cube’a. Kluby NBA raczej nie dadzą mu kolejnej szansy, choć w niektórych ekipach mógłby, według mnie, coś wnieść z ławki (Portland, Utah, Lakers). Pozostaje mu zatem czekać wraz z Dwyanem Wadem na wprowadzenie do Galerii Sław, gdzie czekać będą na resztę swoich przyjaciół ze słynnego „Banana Boat”.

Źródło: Youtube.com/ESPN

Podwajamy powitalny bonus od PZBUK – nawet 500 zł