Chcesz oglądać PLK, ale nie wiesz jak? 🥺
Za darmo, na żywo w SUPERBET! 😁

superbet logo
Sprawdź
Marcin Woroniecki: Na misji w Zastalu. Zostaliśmy wciągnięci w grę

Marcin Woroniecki: Na misji w Zastalu. Zostaliśmy wciągnięci w grę

Marcin Woroniecki: Na misji w Zastalu. Zostaliśmy wciągnięci w grę
Koszykarz Zastalu Marcin Woroniecki. Foto: Alicja Gołębiowska/MKS DG

– Uważam, że powinniśmy skupić się na koszykówce, a nie tym, co dzieje się przy stołach, gdzie trwają rozmowy polityczno-właścicielskie. Niestety zostaliśmy wciągnięci w tę grę i tego wszyscy – mówię o koszykarzach – żałujemy. Nie jest to nam potrzebne. Na pewno doceniamy fakt, że ludzie z miasta i urzędu marszałkowskiego chcą nas uspokoić, choć ja nie ukrywam, że do hali przychodzę po to, by trenować i rozwijać swoje umiejętności – mówi Marcin Woroniecki, zawodnik Enea Stelmet Zastal Zielona Góra.

Karol Wasiek: Zapytam wprost: dlaczego Marcin Woroniecki nie gra dalej w Anwilu Włocławek?

Marcin Woroniecki, koszykarz Enea Stelmet Zastal Zielona Góra: Widzę, że zaczynamy od mocnego uderzenia (śmiech). Nie zostałem we Włocławku ze względu na to, że szukałem miejsca / zespołu, w którym będę odgrywał znacznie większą rolę. Chciałem po prostu spędzać na parkiecie więcej minut. Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim osobom, z którymi pracowałem we Włocławku. Przede wszystkim trenerom: Frasunkiewiczowi, Kożanowi, Blechaczowi i Śledzińskiemu. Poświęcili mi mnóstwo czasu i energii przez te dwa lata. Dzięki nim jestem w znacznie lepszym położeniu koszykarskim. Lepiej też rozumiem samą grę.

Sprawdziłeś swoją wartość na rynku transferowym. I tak sobie myślę, że nie było to wcale łatwe lato dla Marcina Woronieckiego…

Zgadza się. Moja niełatwa sytuacja na rynku transferowym wynikała poniekąd z faktu, że latem udałem się z kadrą Polski na Uniwersjadę do Chin. Skupiałem się też tam na grze, bo zależało mi na jak najlepszych występach w reprezentacji. Wyjazd okazał się bardzo długi, na dodatek był mocno ograniczony kontakt z Polską i z tym, co dzieje się w kraju.

O niektórych ruchach dowiadywałem się z opóźnieniem. Agent mi coś mówił, co po 1-2 dniach okazywało się już nieaktualne, bo dany klub decydował się na innego gracza. My w tym czasie byliśmy w podróży po Chinach. Trudno było o rozmowy, już nie mówiąc o konkretnych decyzjach. Wydaje mi się, że ten proces przebiegałby łatwiej, gdybym był na miejscu. Na pewno jednak nie żałuję wyjazdu do Chin. To była wspaniała przygoda.

Ale…

Tak?

Na pewno nie miałem tylu ofert, co… mój serdeczny przyjaciel Grzegorz Kamiński, który jasno w wywiadzie przyznał, że miał ponad 10 propozycji na stole, a jego telefon był rozgrzany do czerwoności. Ja w ofertach nie przebierałem. Nie będę ściemniał.

W połowie sierpnia dołączyłeś do zespołu Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia, który przebywał na zgrupowaniu w Cząstkowie. Zagrałeś nawet w sparingu z SKS Starogard Gdański. Jak się tam znalazłeś?

Dzięki uprzejmości Mateusza Żołnierewicza i sztabu szkoleniowego, z trenerem Wojciechem Bychawskim na czele, miałem możliwość potrenowania z zespołem na tygodniowym obozie w Cząstkowie. W ten sposób mogłem przygotować się do nowego sezonu i być w odpowiednim rytmie, a nie tylko siedzieć w domu i czekać na rozwój wydarzeń.

Była rozmowa z Arką na temat kontraktu?

Odbyły się wstępne rozmowy. W Arce nie było wtedy Andrzeja Pluty (występy w kadrze Polski – przy. red.), a Kacper Gordon zmagał się z urazem. Na testach był Will Yoakum. W zespole nie było odpowiedniej liczby zawodników, którzy mogą grać z piłką w rękach. Myślę, że to była sytuacja win-win dla obu stron. Arka skorzystała na mojej obecności, a ja mogłem być w rytmie treningowym.

Czy to prawda, że pierwszy kontakt z Zastalem był jeszcze w trakcie trwania obozu z Arką?

Tak. Tuż po sparingu z SKS-em opuściłem zespół i udałem się w podróż do Zielonej Górze.

Marcin Woroniecki wybrał Zastal, który brał zawodników „niechcianych”. Trener David Dedek nawet tego nie ukrywał. To byli gracze, którzy nie mieli ofert z innych klubów.

Tak. Każdy z nas ma taką świadomość i nikt od tego nie ucieka. Wszyscy wiedzą, jak było i nie ma sensu kłamać i opowiadać bajek, że mieliśmy po 6-10 ofert. Nie byliśmy rozchwytywani. Świadomie wybrałem Zastal właśnie ze względu na możliwość odgrywania większej roli w zespole. Z perspektywy czasu uważam, że pod względem sportowym była to bardzo dobra decyzja. Myślę, że to jest miejsce, gdzie mogę zaprezentować część tych rzeczy, których nauczyłem się podczas pobytu we Włocławku.

Były żarty w szatni z tego faktu, że nikt tak naprawdę was nie chciał?

Tak! Żartowaliśmy z siebie nawzajem. Jednemu dogryzaliśmy, że chyba nie chce po raz trzeci spadać z ekstraklasy, drugiemu, że miał sporo urazów, a trzeciemu, że w ostatnim sezonie grał bardzo słabo. Zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy nic do stracenia i czas pokazać najlepszą wersję siebie. „Udowodnijmy, że umiemy grać. Walczymy o swoją pozycję w lidze” – powiedzieliśmy.

Jak się gra z łatką underdoga?

Myślę, że łatka underdoga to nasz najmniejszy problem. Nasz zespół trapi mnóstwo problemów. Były kontuzje, tragedia rodzinna Hepy, odejście Groselle’a. Ostatnio dołączyło do nas dwóch nowych graczy i trener Dedek znowu musi dokonać zmian w taktyce i hierarchii zespołu. To nie są łatwe rzeczy na tym etapie sezonu. Nie czujemy się aż tak dobrze wspólnie na parkiecie. To wymaga czasu.

Jak się żyje w niepewności? Pytam, bo wokół Zastalu bardzo dużo mówi się o pieniądzach, zaległościach czy kwestiach właścicielskich.

Ja staram się odciąć od tego i nie czytać czy nie słuchać tych wszystkich wywiadów i komentarzy. Skupiam się na koszykówce, trenowaniu i rozwijaniu swoich umiejętności. Można tak powiedzieć, że przyjechałem na misję do Zielonej Góry. Chcę pokazać, że ktoś taki istnieje na mapie i potrafi grać w koszykówkę na odpowiednim poziomie. Umówiliśmy się z trenerem Dedkiem, że zrobimy wszystko, by Marcin Woroniecki stał się lepszym zawodnikiem. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że trener – mimo bardzo trudnych warunków pracy – wywiązuje się ze swoich obietnic. Czuję jego zaufanie, dał mi dużo szans.

Mimo wszystko niedługo zostaniecie ekspertami w dziedzinie finansów i rachunkowości. Dużo tych spotkań, na treningach pojawiają się ludzie z urzędu miasta czy marszałkowskiego, którzy przedstawiają kolejne pomysły.

No niestety. Nie lubię tego, ale tak właśnie się dzieje. Uważam, że powinniśmy skupić się na koszykówce, a nie tym, co dzieje się przy stołach, gdzie trwają rozmowy polityczno-właścicielskie. Niestety zostaliśmy wciągnięci w tę grę i tego wszyscy – mówię o koszykarzach – żałujemy. Nie jest to nam potrzebne. Na pewno doceniamy fakt, że ludzie z miasta i urzędu marszałkowskiego chcą nas uspokoić i doinformować, choć ja nie ukrywam, że do hali przychodzę po to, by trenować i rozwijać swoje umiejętności. Myślę o tym, jak zatrzymać Varadiego czy Plutę, a nie o tym, czy podpisać kontrakt z miastem, czy dostanę pieniądze za miesiąc czy dwa. Nie lubię takich rozmów.

Czy prawdą jest, że w listopadzie Marcin Woroniecki mógł opuścić Zastal i trafić do MKS Dąbrowa Górnicza?

Był taki pomysł ze strony klubu z Dąbrowy Górniczej. To było po sytuacji z Szymonem Ryżkiem, który doznał ciężkiej kontuzji kolana. Życzę mu szybkiego powrotu. Grałem kiedyś z Szymonem w jednej drużynie. Były prowadzone rozmowy z MKS-em, ale finalnie nie wypaliło. Były też zapytania z innych klubów, ale finalnie zostałem w Zielonej Górze. Cieszę się, że był taki odzew, bo to też świadczy o tym, że całkiem nieźle radzę sobie w Zastalu. To jest budujące. Uważam, że pracę, którą wykonuje, trzeba dalej kontynuować.