Pierwsi, wstępni wygrani tegorocznego Offseason NBA
Po dwóch tygodniach tegorocznego Offseason, na rynku zostało już naprawdę niewielu wolnych agentów, którzy byliby w stanie wpłynąć jakoś na grę zespołu. To, na co możemy jeszcze czekać, to transfery – na czele z ucieczką z Portland Damiana Lillarda.
Skoro jednak pod względem kadrowym nie powinno się już wydarzyć wiele, można pozwolić sobie na pierwsze, wstępne oceny tego, kto poradził sobie w tegorocznej wolnej agenturze najlepiej. Ocena jest nie dość, że wstępna, to subiektywna, więc jestem otwarty na Wasze komentarze o treści „co to za pier…wsza ocena offseason”.
Phoenix Suns
Wielu z Was wieszczy temu projektowi spektakularną kraksę. Nie dziwię się. Tercet wybitnie ofensywnie zorientowanych gwiazd to koncept, który na przestrzeni ostatnich lat raczej nie przynosił oczekiwanych rezultatów. Nie można jednak nie potraktować tych wakacji Suns jako dużego sukcesu – nawet, jeśli ich ruchy podszyte są dużą dozą ryzyka.
Ale z drugiej strony… Jakie jest ryzyko? Że nie zdobędą mistrzostwa? Gdyby nie zrobili ruchów, też by go nie zdobyli – a tak stworzyli sobie chociaż szansę. Jedyną potencjalną stratą są przeznaczone na ten skład pieniądze, które właściciel zgodził się wydać.
No więc podstawowa sprawa – pozyskanie Bradley’a Beala. Nie jest to gwiazda z absolutnego topu gwiazd NBA. Wciąż jest to jednak gracz o statusie gwiazdy – statusie, którego Chris Paul już od jakichś dwóch lat nie ma. Zamiana podstarzałego, przepłaconego CP#3 na Bradley’a Beala to po prostu jest duże wzmocnienie i okazja, z której trzeba skorzystać.
Obawy budziło jednak to, czy uda się ten nowy, cudowny tercet jakoś obudować, kiedy pieniędzy w salary ewidentnie brak. No i udało się, z przytupem. Damion Lee i Josh Okogie zostali w Suns na kontraktach korzystnych dla klubu. Za promocyjne 6 milionów za 2 lata przyszedł weteran Eric Gordon – już a górką, ale wciąż wartościowy gracz. Za minimalne kontrakty udało się z kolei pościągać cały zastęp zadaniowców, którzy spokojnie mogą dawać dobre minuty na poziomie NBA: Drew Eubanks, Keita Bates-Diop, Yuta Watanabe, Chimezie Metu. To siedmiu graczy zatrudnionych po kosztach – siedmiu graczy tworzących całkiem solidną rotację zespołu NBA.
Los Angeles Lakers
Jeziorowcy już od kilku lat zmagają się w wakacje z tym samym problemem. Wysokie kontrakty LeBrona Jamesa i Anthony’ego Davisa zjadają im zdecydowaną większość salary cap, więc rok w rok budują oni drużynę wokół tego duetu naprędce, przy użyciu niskich umów dla weteranów.
Znaczny postęp w budowaniu składu zobaczyliśmy dopiero w ostatnim trade deadline i dziś zarząd Lakers pokazał, że zamierza ten trend utrzymać.
Tak, jak udało im się zatrzymać Austina Reavesa, Rui Hachimurę, czy D’Angelo Russella, czyli zawodników, z którymi niespodziewanie udało im się w zeszłym sezonie zajść do Finałów Konferencji. Jasne – sumarycznie kontrakty dla tej trójki są trochę przepłacone. O ile niespełna 54 miliony za 3 lata dla Reavesa mogą być uzasadnione, o tyle ponad 50 milionów za 3 lata dla Hachimury, czy nawet 37 milionów za 2 lata dla Russella, to trochę dużo. Z drugiej strony, nie dysponowali kasą, żeby ściągnąć nowych graczy o porównywalnej jakości na ich miejsce.
Nie jest jednak tak, że nie ściągnięto nikogo. Pozyskano bowiem wzmocnienia rotacji na praktycznie każdą pozycję. Przede wszystkim udało się wyjąć z rynku Gabe’a Vincenta i to za stosunkowo niewielkie pieniądze, bo 33 miliony za 3 lata. W poprzednim sezonie trzech najczęściej rzucających za trzy bez asysty (czyli po koźle) zawodników Lakers to LeBron James, Russell Westbrook i Kendrick Nunn. Nie są to rzutowi wirtuozi. Gabe Vincent poprawi ten element.
Udało się też pozyskać Taureana Prince’a i Cama Reddisha, czyli dobre wzmocnienia na pozycjach 2-4. Obaj są dobrymi obrońcami, a Prince jest przy tym także solidnym strzelcem (38% za trzy). No i na dokładkę Jaxson Hayes pozyskany za minimum. W rotacji Pelicans się nie przebił, ale to wciąż młody chłopak, bardzo dobry atleta. Lepszy taki zmiennik na centrze, niż żaden, jak pod koniec zeszłego sezonu.
Indiana Pacers
Przede wszystkim: debiutant, Jarace Walker. Ależ mi się podoba ten chłopak! Jest duży, silny, ma motor, zacięcie defensywne i przede wszystkim ma przy tym świetny feeling do tej gry:
Abstrahując jednak od potencjalnie dobrze wykorzystanego picku w drafcie, Pacers poszli ścieżką cierpliwości i powolnego budowania swojej siły. W zeszłym sezonie zajęli miejsce tuż za Play-In. Co by się stało, gdyby nie kontuzja Tyrese Haliburtona? Może to oni weszliby do Playoffów? Nie dowiemy się tego.
Pacers pokazali jednak coś bardzo istotnego: potencjał.
Zarząd chce ten potencjał realizować. Wszystko zaczyna się od maksymalnego przedłużenia kontraktu z rzeczonym Tyrese Haliburtonem. Młody rozgrywający Indiany zarobi za kolejne 5 lat gry aż do 260 milionów dolarów. Część komentujących uznało, że to abstrakcyjnie dużo (jasne, nie jest moralne, by ktokolwiek dostawał takie pieniądze), natomiast w realiach rynku graczy NBA, jest to ruch jak najbardziej sensowny. 22-letni lider wygląda na parkiecie jak emanujący mądrością weteran. Na pewno może się jeszcze rozwinąć.
Pacers utrzymują więc młody trzon: jest Haliburton, wokół rozwijający się Bennedict Mathurin, wciąż wchodzący dopiero w swój prime Myles Turner i młodzi zadaniowcy, którzy zaskoczyli w poprzednim sezonie, jak Andrew Nembhard, czy Aaron Nesmith. Pacers zatrzymali 9/10 zawodników grających w ich rotacji najwyższe średnie minuty na mecz. Oddano jedynie Chrisa Duearte, który dublował się pozycjami z bardziej obiecującym Mathurinem.
Do tego dobrano jednak zawodników na najbardziej newralgicznej pozycji – na silnym skrzydle. W zeszłym sezonie grali tam tacy zawodnicy jak Oshae Brissett, Jordan Nwora, czy zdecydowanie zbyt mały do tej roli Aaron Nesmith. Pacers wyjęli więc za bezcen Obiego Toppina z Knicks (dwa drugorundowe picki) i podpisali kluczowego gracza mistrzowskich Nuggets, Bruce’a Browna.
Umowa Browna opiewa na dwa lata i kończy się wtedy, kiedy umowa Mylesa Turnera – tak zwany „timeline” jest więc spójny. Jeśli za dwa sezony trzeba będzie postawić kolejny, znaczący krok w budowaniu składu, zarząd sobie to teraz ułatwił. Ponadto w przyszły sezon wchodzą ze schodzącym kontraktem Buddy’ego Hielda, który za ostatni rok zarobi 19 milionów dolarów. Takie schodzące umowy bywają łakomym kąskiem dla ekip, które w trade deadline chcą zagwarantować sobie czyszczenie salary cap na wakacje – czeka nas tu więc jeszcze potencjalnie jakaś wymiana z udziałem Pacers.
Dobre wakacje, wykonany krok do przodu. Krok, solidny, stabilny krok – nie taki zachłanny, szybki „sus” jak na przykład ten w wykonaniu Rockets.
Cleveland Cavaliers
Kawalerzyści na pierwszy rzut oka nie dokonali żadnych sensacyjnych ruchów. Tym, co zrobili, zaadresowali jednak jeden ze swoich największych problemów z zeszłego sezonu. Cavs zajmowali dopiero 24. miejsce w lidze pod względem oddawanych rzutów za trzy. To statystyka o tyle problematyczna, że grając duetem dwóch podkoszowych (Mobley & Allen) chciałbyś, żeby mieli jak najwięcej miejsca do manewrowania.
Cavs dokonali więc drobnej rotacji na skrzydłach. Pozbyli się Lamara Stevensa i Cedi Osmana, którzy w zeszłym sezonie oddawali sumarycznie 5,6 trójki na mecz, trafiając kolejno 31,6% oraz 37,2%. W zamian pozyskali jednak Georgesa Nianga i Maxa Strusa, którzy sumarycznie oddawali 11,9 (!) trójki na mecz, trafiajac kolejno 40,1% oraz… 35%. W przypadku Strusa trzeba jednak potraktować te 35% jako wypadek przy pracy. Rok temu trafiał 41%, a jego wolumen rzutowy – nawet przy słabszej skuteczności – siłą rzeczy generuje dużo spacingu, którego w Cleveland tak brakowało.
Strus i Niang to potencjalnie trójki z rogów – te, z którymi Cavs mieli największy problem. Za rzuty z dystansu oddawane ze szczytu, często po koźle, odpowiada duet Donovan Mitchell & Darius Garland. To pozycje skrzydłowych były największą ofensywną bolączką. Cavs ściągnęli jednych z lepszych zadaniowców na rynku o tym profilu.
Ponadto udało im się zatrzymać Carisa LeVerta za sensowne pieniądze (32 miliony za 2 lata) i pozyskać w niewielkiej cenie Ty Jerome’a i Damian Jonesa, chociaż to już raczej ruchy z końca ławki.
Dallas Mavericks
W składzie Mavericks nie doszło ro rewolucji. Doszło jednak do kilku roszad, które powinny pozytywnie wpłynąć na jakość ich rotacji. Przede wszystkim udało się zatrzymać Kyrie Irvinga i to na dość sensownym kontrakcie – nie trzeba było inwestować w maksymalną umowę dla ekscentrycznego i niepewnego jednak zawodnika. Te 126 milionów dolarów za 3 lata to pieniądze duże, ale na nie tak długo. Ostatecznie, gdyby nie udało się Irvinga zatrzymać, najpewniej nie udałoby się też sprowadzić na jego miejsce równie dobrego gracza do duetu dla Luki Doncicia. Nie z tegorocznego rynku, nie z funduszami Mavs.
Udało się nieco wzmocnić skład na pozycji, na której Mavs mieli największe braki – na pozycji centra. Znów, brak tu spektakularnych wzmocnień, ale są takie, które odpowiadają na problemy. Rotacja centrów Dallas kompletnie nie radziła sobie w defensywie, brakowało jej siły i atletyzmu. Przywrócono więc za niewielkie pieniądze Dwighta Powella, sprowadzono za darmo z Kings Richauna Holmesa, oraz przede wszystkim z 12. pickiem w drafcie udało się wybrać jedynego w tegorocznym naborze silnego, defensywnego centra – Derecka Lively.
Wchodzący z ławki Seth Curry za mniej niż 10 milionów za dwa lata to też całkiem solidny ruch.
Spośród nieco mniejszych zwycięzców wymienić należy chociażby Oklahomę City Thunder. Podobnie jak Pacers (choć są oni chyba na nieco innym etapie rozwoju) postanowili nie robić gwałtownych ruchów. Skład pozostaje niemal niezmienny, do gry wraca Chet Holmgren, a pozyskano jedynie Vasilije Micicia. Gwiazda Euroligi powinna stanowić solidne wzmocnienie na rozegraniu. Ponadto udało im się pozyskać właściwie za darmo (za Patty’ego Millsa, który trafił do nich de facto za darmo) Usmana Garubę i TyTy Washingtona, czyli kolejne młode talenty. Nie są to ruchy, które przerzucą ich na wyższy poziom, ale są to ruchy, których bilans jest zdecydowanie dodatni.
Małe zwycięstwo także dla Memphis Grizzlies. Zamiana Tyusa Jonesa (z całym szacunkiem dla jego modelowej wręcz roli rezerwowego rozgrywającego) na Marcusa Smarta to oczywiste wzmocnienie. Super, że udało się też nie oddawać za darmo Dillona Brooksa, tylko wymienić go w ramach sign’n’trade. To naprawdę duży sukces negocjacyjny, biorąc pod uwagę, jak jasna i publiczna była wiedza o tym, że jego przygoda w Memphis i tak jest skończona. W zamian pozyskano tylko Josha Christophera. Tylko i aż – młody, 21 letni, obiecujący wingman, który mógł tu przecież nie trafić, gdyby Dillon po prostu odszedł za darmo.