NBA Draft 2020 – kto przyjdzie w tym roku do ligi?

NBA Draft 2020 – kto przyjdzie w tym roku do ligi?

Już 18 listopada odbędzie się Draft 2020 – nabór, w czasie którego zespoły NBA zastrzegać będą sobie prawa do młodych, utalentowanych zawodników.

NBA Draft 2020 – zawodnicy

Napływ świeżej krwi wiąże się zawsze z niepewnością – kibice śledzący na co dzień NBA często nie wiedzą dokładnie kim są młodzi koszykarze przychodzący do ligi. Dlatego pochylimy się dziś nad tegorocznym naborem i sprawdzimy jaki potencjał drzemie w niektórych z topowych talentów.

James Wiseman

(19,7 pkt / 10,7 zb / 3 blk)

Niektórzy uważają, że tegoroczny nabór to de facto draft jednego gracza. Graczem tym ma być James Wiseman. Zespoły często wychodzą z założenia, że dysponując wysokim pickiem, brać muszą największy talent – za taki uchodzi w oczach wielu ekspertów Wiseman. Gość ma 216 centymetrów wzrostu i rozpiętość ramion prawie 230 centymetrów. Nie trudno więc domyślić się, że ma narzędzia by stać się elitarnym obrońcą obręczy. Poza zasięgiem ma też odpowiednią szybkość – nie jest wolną bryłą poruszającą się po boisku. Już teraz ma też sporo siły – problemem zawodników w jego wieku często jest sylwetka, brak mięśni, a co za tym idzie mocy potrzebnej do zajmowania pozycji podkoszowej. Już w wieku 19 lat waży prawie 110 kilogramów – nie trzeba więc czekać, aż zbuduje sylwetkę pozwalającą mu na grę na poziomie NBA – fizycznie ma już wszystko, by siać postrach pod własną deską. Pod własną, ale nie tylko własną. Ofensywnie jego największą bronią są – oczywiście – loby kończone nad obręczą. W koledżu trafiał aż 80% swoich rzutów, co pokazuje w pewnej skali jego podkoszową dominację. Cóż, pokazywałoby, gdyby nie jeden mankament… Wiseman zagrał w NCAA zaledwie 3 mecze.

Właśnie ten czynnik sprawia, że Wiseman nie jest obecnie murowanym faworytem do bycia pierwszym pickiem. To, co widzieliśmy w jego grze, jest niezwykle obiecujące. Sęk w tym, że widzieliśmy tego bardzo mało. Łącznie spędził na akademickim parkiecie niespełna 70 minut. To jest jeden ze znaków zapytania, który można postawić przy Wisemanie. Innym – wytykanym choćby przez Brada Rowlanda w podcaście Locked On – są jego ograniczone możliwości ofensywne:

„Nie widzę wartości w wybieraniu go w pierwszej trójce. Moim podstawowym problemem z Wisemanem jest jego ofensywny potencjał. Jest porównywany do gości takich jak Chris Bosh i David Robinson. Oni byli leworęczni, myślę że to dlatego – Wiseman też jest leworęczny, ale nie widzę w nim tego ofensywnego potencjału. Tak, jest bardzo dobrze skoordynowanym atletą. Widok jego biegnącego po parkiecie odbiera dech w piersiach. Szczerze, sposób w jaki porusza się w linii prostej po parkiecie przy jego warunkach jest wyjątkowy. (…) Myślę, że będzie raczej graczem do pick and rolla. Może być w tym naprawdę dobry, zwłaszcza przy swoim rozmiarze, który daje mu takie możliwości. Jest jednak takie zbiorowe marzenie o Wisemanie jako o graczu który naprawdę potrafi rzucać i jest jakimś super wszechstronnym centrem, ale nie ma na to wszystko dowodów na taśmie.”

Czy fakt, że Wiseman nie potrafi na parkiecie wszystkiego jest jakimś wielkim minusem, przekreślającym jego wybór w top 3? Absolutnie nie, jednak opis zawodnika jest tu wyjątkowo trafny. Na ten moment Wiseman wydaje się kimś na kształt będących w swoich szczytowych momentach DeAndre Jordana lub Hassana Whiteside’a. Samo w sobie nie brzmi to jak zachęta do wzięcia go z czołowym numerem. Pamiętajmy jednak, że mówimy o jego podłodze, nie suficie. On w wieku 19 lat w tym ograniczonym wymiarze gry już pokazuje wysoki poziom w tych kilku kluczowych dla jego pozycji elementach. A nie zapominajmy, że jako młody koszykarz ma jeszcze pole do rozwoju. Nie jest on drewniany – ani w tym, jak porusza się po parkiecie, ani w tym jak oddaje rzut. Choć żadnej trójki nie trafił, to oddał kilka prób z półdystansu, a z linii rzutów wolnych miał naprawdę budującą skuteczność wynoszącą 70,4%. Jego rzut wygląda tak, jakby dało się go nauczyć regularnego trafiania na przyzwoitym choćby poziomie.

Czy Wiseman zostanie wielkim ofensywnym zawodnikiem? Pewnie nie. Trudno oczekiwać, że będzie trafiał jak Karl-Anthony Towns, czy czarował z piłką jak Joel Embiid. Nie żeby jego praca nóg była problematyczna – rusza się on w post-up całkiem nieźle. Niestety kiedy dostanie już piłkę, nie zawsze wie co z nią zrobić. Podanie do ustawionego tyłem Wisemana z reguły kończy się wymuszonym rzutem. Nie ma u niego wizji gry, przeglądu parkietu, umiejętności podania. Stąd naturalnie w ofensywie najlepiej zostawić mu to, w czym jest najlepszy – ciąg na kosz i wyłapywanie piłek znad obręczy.

Niech jednak te braki i minusy nie przesłonią nam plusów, bo wciąż mówimy o najprawdopodobniej największym – a na pewno jednym z największych – talentów tego naboru. Gość który w wieku 19 lat ma warunki, żeby wskoczyć na parkiet NBA i w obronie stanowić wzmocnienie dla niejednego zespołu. Na razie głównie pod obręczą, ale ma on warunki, żeby wychodzić wyżej. Dziś jeszcze trochę wytyka mu się to, że łatwo nabrać go na pompkę, czy że nie zawsze nadąża wyjść do kozłującego w obronie, ale trudno oczekiwać od debiutanta, że będzie doskonale ogarniał defensywne poruszanie się. Zaledwie trzy mecze rozegrane na poziomie NCAA robią swoje – czucia parkietu jeszcze trochę mu brakuje. Ale już pokazał, że potrafi się szybko przemieszczać i że ma wszystkie potrzebne narzędzia, żeby dominować pod koszami. Jeśli trafi do zespołu, gdzie nauczą go jak te narzędzia wykorzystać, może stać się naprawdę dobrym środkowym.

Porównanie: DeAndre Jordan 2.0


Anthony Edwards

(19,1 pkt / 5,2 zb / 2,8 ast)

Choć o Jamesie Wisemanie najczęściej mówi się jako o największym talencie, długo to właśnie Edwards był wymieniany jako faworyt do wyboru z numerem pierwszym. W swoim jedynym sezonie w NCAA rozegrał znacznie więcej niż Wiseman, bo aż 32 mecze. Jego imponujące statystyki wynikają jednak nie tylko z talentu – grał on na raczej słabym Uniwersytecie Georgia, gdzie mógł błyszczeć na tle mniej uzdolnionych kolegów. Przy jego stylu gry, oparcie na nim całej ofensywy z pewnością pomogło w uwydatnieniu jego atutów. Często słyszy się porównania twierdzące, że Edwards porusza się trochę jak Victor Oladipo za swoich najbardziej atletycznych czasów. Są to porównania całkiem trafne – jako mierzący 196 centymetrów rzucający obrońca, Edwards charakteryzuje się przede wszystkim niesamowitym ciągiem na kosz.

Highlighty, w których Edwards mija swoich rywali i kończy wsadem nad przeciwnikiem, są bardzo powszechnym obrazkiem. To efektowne i w połączeniu z jego długimi kończynami naprawdę przydatne w szybkim ataku. Tym, co jednak może mu naprawdę pomóc w odnalezieniu się w NBA, jest jego rzut z dystansu po koźle. Tu z kolei pojawiają się porównania do Jamesa Hardena – Edwards jest bowiem koszykarzem, który już w wieku 19 lat potrafi naprawdę skutecznie operować rzutem po koźle – także z dalszej odległości, po stepbacku.

Do bycia młodym Jamesem Hardenem już teraz brakuje mu chyba tylko przeglądu parkietu. Na poziomie NCAA notował średnio niezbyt imponujące 2,8 asysty na mecz, tracąc przy tym aż 2,7 piłki co spotkanie. Nie będzie więc takim talentem, który przyjdzie do ligi od razu prowadzić grę zespołu. Może być natomiast zabójczą opcją w szybkim ataku u boku innego zawodnika prowadzącego grę, z którym będzie mógł dzielić się piłką. Siła i skoczność Edwardsa w połączeniu z niesamowitą umiejętnością do kreowania sobie rzutu w koźle sprawiają, że może zdobywać punkty praktycznie w każdej sytuacji. Czasem wiąże się to z forsowaniem rzutów, z podejmowaniem nienajlepszych decyzji. Przy swoim wielkim talencie strzeleckim trafiał do tej pory zaledwie 29% trójek – wynika to właśnie z nienajlepszej selekcji rzutowej.

Przy Edwardsie sporo jest znaków zapytania. Fakt, że grał w słabym zespole w NCAA sprawia, że naturalnie pojawiają się pytania, czy jego produkcja strzelecka nie była trochę zawyżona. Jonathan Wasserman z Bleacher Report przyznaje, że zespoły NBA trochę się tego obawiają:

„Scouci i kierownictwo zwracają uwagę na to, że jego zespoły nic nie wygrały na żadnym poziomie, a on sam zapomina nawet zagrywek czy konkretnych akcji. Pomimo pochwał w mediach i niewątpliwego talentu jaki wszyscy widzimy, jego reputacja w kręgach NBA jest dość chwiejna. Sceptycy używają Diona Waitersa jako porównania dla tego, jaki może być pesymistyczny scenariusz dla Edwardsa – nieefektywny strzelec, którego zespół w NCAA skończył na 13. z 14 miejsc w konferencji.”

Porównania do Jamesa Hardena nie kończą się na ofensywnej stronie parkietu. Podobnie jak Harden, Edwards ma naprawdę niezłe warunki, by być bardzo solidnym obrońcą. Podobnie jednak jak The Beard- zwłaszcza kilka sezonów temu – nie zawsze robi on wszystko, by swoje warunki wykorzystać. O ile w obronie jeden na jeden pomagają mu jego warunki fizyczne, o tyle w rotacjach bez piłki często wygląda na kompletnie zagubionego. Może nawet nie zagubionego, ale zupełnie niezaangażowanego w grę defensywną. Można zobaczyć konkretne posiadania, w których siada na rywalu z piłką i zamyka mu możliwość gry. Są to jednak raczej wyjątki od reguły, kiedy wygląda to tak, jakby myślami Edwards był już w ataku. Na ten moment wygląda on na zawodnika jednowymiarowego, którego czeka jeszcze mnóstwo pracy, by stać się plusowym graczem w realiach NBA. Niewątpliwie jest w nim jednak potencjał, który sprawia że warto zaryzykować.

Porównanie: James Harden/Victor Oladipo


LaMelo Ball

(17 pkt / 7,6 zb / 6,8 ast)

Nazwisko fanom NBA znane najlepiej. Jego starszy brat – Lonzo – już w NBA jest, a ojciec chłopaków jakiś czas temu był medialnie naprawdę głośną postacią. Jego oddziaływnie nie było jednak zbyt…pozytywne. Na wcześniejszą działalność starego Balla spuśćmy zasłonę milczenia. Na szczęście od dłuższego czasu ojca już w mediach nie ma i LaMelo może wejść do NBA w okolicznościach znacznie spokojniejszych niż Lonzo. Jego droga nie należy jednak mimo wszystko do typowych. Choć większość zawodników pochodzących z USA do draftu przystępuje bezpośrednio po grze na poziomie NCAA, u LaMelo jest inaczej. Na poziomie akademickim nigdy nie zagościł i od razu po grze w highschoolu przystąpił do gry w ligach zawodowych (z epizodem w lidze założonej przez ojca). W 2018 roku trafił do ligi litewskiej, a po sezonie w lidze założonej przez staruszka trafił już do Australii, gdzie rozegrał ostatni sezon i gdzie w końcu był w stanie się nieźle zaprezentować.

Ball po kilku latach bardzo różnych, polaryzujących opinii, w końcu ustabilizował swoją reputację i w końcu widać mniej więcej z graczem jakiego formatu możemy mieć do czynienia. Ball jest jednym z zawodników z najlepszym przeglądem parkietu, połączonym z umiejętnością podawania piłki w każdy obszar parkietu. W dostarczaniu piłki kolegom pomaga mu jego spektakularne panowanie nad nią w koźle, ale też imponujący wzrost 201 centymetrów. Jak na potencjalnego rozgrywającego to bardzo dużo – daje mu to przewyższenie, wysoko osadzona głowa widzi więcej, a wysoko sięgające ręce znajdują więcej dróg podania piłki. Poza tym widać, że Ball praktycznie urodził się z piłką – w nazwisku i w rękach; jego rozumienie parkietu w wieku zaledwie 19 lat jest naprawdę imponujące.

Pojawiają się jednak pytania o to, co trudno zmierzyć statystycznie i w ogóle zdefiniować. Od jakiegoś czasu spływają sygnały, że LaMelo Ball nie robi zbyt dobrego wrażenia na przedstawicielach klubów, z którymi rozmawia w czasie spotkań. Mówi o tym między innymi Ricks Bonnel z Charlotte Observer:

„Oto co w większości słyszę z ligowych źródeł – LaMelo nie najlepiej wypada w czasie rozmów rekrutacyjnych. Słyszałem to już z wielu źródeł. W ogóle nie poprawia swojego wizerunku w czasie tych rozmów. Są ludzie, którzy będą wybierać pod koniec pierwszej dziesiątki, którzy przygotowywali się wcześniej na to, że Ball wciąż będzie wtedy dostępny do wybrania. Nie twierdzę, że nie będzie on w top 3, ale wiem, że są zespoły wybierające później, które zaczynają go intensywniej scoutować, bo wierzą, że wcale nie musi być wybrany w top 3.” 

Dobre warunki, świetny przegląd pola i dobre podstawy ofensywne to cechy, które definiują Balla jako potencjalnego kompletnego playmakera. Jego umiejętność zdobywania punktów, choć już teraz niezła, wymaga jednak podszlifowania. Przy prawie 7 próbach za trzy na mecz trafiał zaledwie 25% wszystkich rzutów z dystansu – na poziomie NBA trzeba grozić regularnym rzutem, żeby stanowić przewagę na pozycji rozgrywającego. Dużym kłopotem Balla jest jego selekcja rzutowa, która często jeszcze pozostawia wiele do życzenia. Zdarza mu się odpalić głęboką trójkę zanim jeszcze w ogóle pomyśli jakie są dostępne opcje. Jego forma rzutowa jest nietypowa, ale ma szybki cyngiel i ma warunki, żeby stać się bardziej regularnym strzelcem. Świetny kozioł w połączeniu z czytaniem obrony przeciwnika pozwalają mu z łatwością przedostawać się pod obręcz, co też powinien z czasem lepiej wykorzystywać. Mimo dobrych warunków fizycznych brakuje mu trochę siły i chęci do gry na kontakcie.

Niestety widać w grze LaMelo Balla, że przez dużą część swojej przygody z koszykówką nie musiał się specjalnie przykładać do defensywy. Gubi krycie, często jest spóźniony i po tej stronie parkietu nie stanowi wzmocnienia. Przy dwóch metrach wzrostu na pozycji obwodowego ciężko będzie mu nie zostać choćby przyzwoitym defensorem. Musi jednak wylać jeszcze trochę potu na treningach. Oby wątpliwości pojawiające się w czasie workoutów nie dotyczyły etyki pracy. Do tej pory Ball dość szybko się rozwijał i już teraz może być łakomym kąskiem dla zespołu, który potrzebuje kogoś do prowadzenia gry. Być może jeszcze nie dla zespołu, który chce wygrywać, ale to i tak niezły poziom startowy.

Porównanie: Jason Williams


Deni Avdija

(9 pkt / 4,7 zb / 2 ast)

Deni Avdija to 19-letni prospekt z Izraela. Jak to bywa z koszykarzami przybywającymi do NBA ze Starego Kontynentu, jego ścieżka rozwoju jest nieco inna. Statystycznie – co widać wyżej – nie robi on wielkiego wrażenia. Trzeba jednak pamiętać, że są to statystyki z zespołu Maccabi Tel-Aviv, zawodowej ekipy grającej w zawodowej lidze izraelskiej oraz w EuroLidze. Avdija zagrał więc blisko 60 spotkań przeciwko naprawdę poważnym rywalom. Na jego korzyść wypadnie wzięcie pod uwagę samych meczów w lidze krajowej, gdzie dostawał zdecydowanie więcej minut od trenera – tam notował średnio 12,9 punktu, 6,3 zbiórki i 2,7 asysty. Wierzcie lub nie, ale pozwoliło mu to zostać MVP ligi izraelskiej – jednej z lepszych po tej stronie Atlantyku. W wieku 19 lat Avdija jest już 3-krotnym mistrzem Izraela, a z reprezentacją kraju sięgnął dwukrotnie po Mistrzostwo Europy u-20. Nie jest w zawodowej koszykówce tak wielką gwiazdą, jaką był przed przejściem do NBA Luka Doncic, ale trzeba przyznać, że jego dotychczasowy dorobek już robi wrażenie.

Avdija to klasyczny przykład point-forwarda. Podobnie jak LaMelo Ball mierzy on ponad 2 metry (203 centymetry wzrostu), podobnie jak on ma rewelacyjny przegląd parkietu i podobnie jak on świetnie radzi sobie na koźle. Nie jest to jednak pełen dryblingu kozioł rozgrywającego – to raczej oszczędny w zbędne ruchy kozioł skrzydłowego, który potrzebuje przedostać się w najbardziej optymalny sposób z punktu A do punktu B. Choć nie jest demonem prędkości, potrafi przy tym operować zmianą tempa i kierunku. Nie skręci tym kostek obrońców, ale swoje osiągnie. Niech nie zwiodą nas te średnio zaledwie 2 asysty na mecz – przegląd parkietu to jedna z mocniejszych stron Avdiji.

Jak to często bywa z zawodnikami z Europy, Avdija nie należy to największych atletów, natomiast charakteryzuje się świetnym wyszkoleniem technicznym. Kontrola piłki w koźle połączona ze spinami, eurostepami i ogólnie dobrym czuciem do kończenia akcji pod obręczą tworzą razem obraz zawodnika, który bardzo ułatwi zespołowi dostarczenie piłki pod samą obręcz w celu jej tam umieszczenia. Wcale nie musi być on jednak podstawowym kozłującym. Jego rozumienie gry – także bez piłki – pomoże mu w pełnieniu roli wspierającej dla podstawowego rozgrywającego. Avdija wie kiedy ściąć pod kosz, potrafi odnaleźć czystą pozycję rzutową i z niej skorzystać. Ta wszechstronność jest jego dużym atutem, o czym wspomina przywoływany już Jonathan Wasserman, na co dzień zajmujący się scoutingiem młodych graczy:

„Wszechstronność Deniego Avdiji powinna sprawić, że będzie go łatwo wpasować w zespół – niezależnie od tego, kto go wybierze w drafcie. On pokazuje chęć do do gry w roli wspierającego, gracza bez piłki, który pokazuje się na czystych pozycjach do rzutu, ścina pod kosz w tempo, odpowiada za ruch piłki. Jego zdolność do atakowania kosza i podawania jako kozłujący na zasłonie przy jego wzroście najpewniej przełoży się na bycie efektywnym punktującym i drugim rozgrywającym.”

Oczywiście Avdija ma też braki – przede wszystkim fizyczne. Są wątpliwości co do tego, czy przy jego sile i szybkości będzie w stanie bronić na poziomie NBA. Przy dobrym wzroście 203 centymetrów brakuje mu trochę zasięgu ramion (207 cm), co w połączeniu z raczej niezbyt imponującą zwrotnością będzie mu sprawiać problemy przeciwko kozłującym rywalom. Na pozycjach skrzydłowych, czy nawet podkoszowych (w końcu Avdija może być wystawiany jako silny skrzydłowy) zabraknie mu z kolei siły – raczej nie będzie się on w stanie skutecznie zastawić przeciwko podkoszowym w NBA (nawet jeśli ci są statystycznie mniejsi niż jeszcze kilka lat temu).

Avdiję łatwo wpasować, może on z powodzeniem pełnić role wspierającego. To plus, ale jeśli spojrzeć na to z innej strony, może nie być to specjalnie zachęcające. Trudno znaleźć w tym zawodniku potencjalną gwiazdę, pierwszą opcję. Przez przegląd parkietu, techniczne wyszkolenie i osiągnięcia w europejskiej koszykówce, pojawiają się porównania do Luki Doncicia. Nie można chyba jednak oczekiwać, że Avdija tak jak Luka wejdzie do ligi i weźmie zespół na swoje barki. Młody gracz z Izraela bywa przymierzany do top 3, ale z tak wysokimi numerami zespoły mogą chcieć zaryzykować kogoś z potencjałem na pierwszą opcję. Pewnie dlatego Deniego często łączy się z Warriors, gdzie pierwszoplanowe postaci już są. Było już w ostatnich latach kilku zawodników z Europy, którzy byli we wszystkim nieźli, ale przez to nie okazali się wyjątkowi w niczym – łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym Avdija powtarza historię Mario Hezonji, Dario Saricia czy Dragana Bendera. Oby okazało się, że jego sufit jest trochę wyżej.

Porównanie: Hedo Turkoglu/Nicolas Batum


Onyeka Okongwu

(16,2 pkt / 8,6 zb / 2,7 blk)

Jeśli w tym drafcie któryś z wybierających zespołów potrzebuje centra, to na najwyższych pozycjach jest pewien wybór – poza Jamesem Wisemanem jest bowiem Onyeka Okongwu, który także bywa stawiany w top 3 tegorocznego naboru. Okongwu to bardzo sprawny defensywnie podkoszowy – jest tym, czego może szukać zespół do gry we współczesnej koszykówce. Przede wszystkim naprawdę naturalnie odnajduje się w obronie – nie tylko w prostym pilnowaniu obręczy (prawie 3 bloki na mecz w średnio 30 minut gry, wow), ale także w wychodzeniu poza swoją pozycję, w przecinaniu linii podań, w obronie pick’n’rolla, w przejmowaniu krycia niższych zawodników i zamykaniu im drogi do kosza. Pod względem tej defensywnej wszechstronności i rozumienia boiskowych wydarzeń przypomina trochę Bama Adebayo, do którego bywa porównywany.

Okongwu nieźle radzi sobie też po atakowanej stronie parkietu. Nie jest co prawda strzelcem – przez cały sezon oddał 4 sytuacyjne trójki, czasem ucieka się do półdystansu, ale nie to jest jego bronią (choć po dotychczasowej małej próbce widać, że może się na tym polu rozwinąć, a to ważne). Okongwu ma przede wszystkim świetne dłonie – potrafi złapać piłkę w naprawdę różnych sytuacjach podkoszowych i umieścić ją w obręczy. Kiedy roluje pod obręcz w pick’n’rollu naprawdę wystarczy wrzucić mu tam piłkę, a on już będzie wiedział co z tym zrobić. Dla dynamiki ataku korzystnie działa też fakt, że jako center Okongwu nieźle radzi sobie z piłką w koźle. Nie rozegra może piłki, nie znajdzie dobrze ustawionego kolegi dobrym podaniem, ale kiedy zbierze piłkę pod własną obręczą, albo wyłapie jakiś przechwyt, bez problemu może napędzić kontratak bez szukania rozgrywającego. Na dodatek nieźle radzi sobie w post-up, gdzie ma kilka ruchów. Coraz odważniej mówi się, że być może to właśnie on a nie Wiseman będzie najlepszym wysokim w tym drafcie. Zwraca na to uwagę ekspert od draftu Tom Westerholm z MassLive:

„Myślę, że cała rywalizacja [o miano najlepszego wysokiego w drafcie] sprowadza się do walki pomiędzy Okongwu a Wisemanem, którego rozpatruje się jako wybór top 3. Jeśli chcesz wysnuć tezę, że ostatecznie to Wiseman będzie najlepszy, to chętnie wysłucham argumentów. Ale ja myślę, że poziom z którego startuje Okongwu jest już tak niesamowicie wysoki. Wiemy już właściwie, że będzie centrem na poziomie wyjściowej piątki w realiach NBA. Wiemy że będzie w stanie przejmować krycie na zasłonie, będzie w stanie podwajać, będzie w stanie zejść niżej w obronie zasłony – tymczasem o Wisemanie wiemy na pewno tylko tyle, że będzie potrafił kryć pick’n’rolla schodząc nisko. To trochę martwi mnie w kontekście bycia podkoszowym w NBA.”

Tym, co bez wątpienia jest przewagą Wisemana nad Okongwu, są warunki fizyczne. O ile Wiseman jest naprawdę świetnie zbudowanym centrem, tak Okongwu mierzy bardzo skromne 206 centymetrów, z zasięgiem ramion wynoszącym niespecjalnie imponujące 216 centymetrów (przypomnijmy, u Wisemana 230 cm). Na poziomie NCAA ta skromna budowa nie rzucała się w oczy – naprawdę dobry atletyzm, wyskok, umiejętność odnalezienia dobrego miejsca na parkiecie sprawiała, że Onyeka i tak dominował nad obręczami. Koniec końców notował średnio ponad 3 zbiórki ofensywne na mecz. W NBA jednak grają zawodnicy więksi, silniejsi i lepsi – dysponujący wiedzą jak zatrzymać mniejszego rywala. Istnieje więc ryzyko, że nie będzie on w stanie w pełni przenieść swojej świetnej dynamiki na ten poziom.

Porównanie: Bam Adebayo, Taj Gibson po tuningu


Obi Toppin

(20 pkt / 7,5 zb / 2,2 ast)

Toppin to naprawdę ciekawy przypadek, który nieźle obrazuje, jaki wydaje się być NBA Draft 2020. Nie trafia on do ligi jako freshman – ma on za sobą już dwa sezony na parkietach NCAA. To doświadczenie jest o tyle cenne, że dosyć powszechnie nazywany jest najbardziej gotowym do gry w NBA tu i teraz zawodnikiem z tegorocznego naboru. Do tej pory dał się poznać jako dobrze zbudowany (206 cm) skrzydłowy, dysponujący świetną szybkością i skocznością. Ten gość to jednoosobowa maszyna do kontrataku. Dobrze kozłuje, szybko biega, potrafi obsłużyć kolegów podaniem, ma też niezły rzut z dystansu (39%) i przede wszystkim jest zabójczo skuteczny nad obręczą. W tym pomaga mu między innymi naprawdę dobry wyskok do ofensywnych zbiórek. To trochę tak, że w ataku potrafi praktycznie wszystko w stopniu zadowalającym.

Kłopotliwa u Toppina jest przede wszystkim defensywa. Choć kiedy rozpędzi się w biegu jest naprawdę szybki, tak jego zwrotność i zrywność, a więc szybkość przydatna raczej w defensywie, pozostawia wiele do życzenia. W połączeniu z raczej niskim koszykarskim IQ sprawia to, że w obronie Toppin bywa dziurą, którą trzeba łatać. Nabiera się na pompki, gubi krycie na zasłonach i czasem najzwyczajniej w świecie nie nadąża za kozłującym. Tak pisze o kłopotach Toppina Ben Beecken z Fansided:

„Największym problemem Toppina jest jego niezdolność do krycia w pick’n’rollu, co wiąże się z marną szybkością zmiany kierunku i sztywnymi biodrami. To dziwne, biorąc pod uwagę jak hojnie obdarzony jest on atletycznie, jak wysoki i długi jest. Mimo to był okropny, kiedy wrzucano go do obrony pick’n’rolla na poziomie uniwersyteckim. (…) Kompletnie brakuje mu uwagi w defensywie – nie różni się to bardzo od problemu, jaki ma na przykład Karl-Anthony Towns. Obaj są niezwykle inteligentnymi graczami w ataku, zwykle podejmują dobre decyzje podając piłkę, mają wyczucie czasu i rozumienie gry. Obaj jednak nie zawsze dobrze czytają grę w defensywie.”

Toppin po dobrych dwóch sezonach w NCAA może być łakomym kąskiem dla zespołu, który nie ma czasu przez dwa czy trzy lata szkolić zawodnika licząc, że wyrośnie na gwiazdę. Mimo widocznych defektów w jego grze, może on być solidnym graczem w rotacji zespołu NBA tu i teraz. Medal jak zwykle ma jednak dwie strony. Obi Toppin ma już  22 lata. Owszem, jest już rozwiniętym koszykarzem, ale w tym wieku już prawdopodobnie nie nauczy się wiele. Oznaczać może to, że jego sufit jest już całkiem niedaleko. Wiecie kto ma 22 lata? Lonzo Ball, Jayson Tatum, Brandon Ingram – goście którzy chwilę już w lidze są i w tym czasie zdążyli naprawdę podnieść swój status. Toppin w ich wieku dopiero zaczyna. Stracił więc naprawdę dużo czasu w porównaniu z młodszymi zawodnikami, którzy mogli już szlifować swoją grę na najwyższym poziomie w najlepszych na świecie sztabach szkoleniowych. Toppin to dość bezpieczny wybór bez większej nadziei na to, że będzie z tego gwiazda.

Porównanie: atletyczny Marcus Morris, Kyle Kuzma na gumijagodach


Killian Hayes

(11,6 pkt / 2,8 zb / 5,4 ast)

Kolejny prospekt z Europy – 19-letni francuski rozgrywający, grający w minionym sezonie w lidze niemieckiej i w EuroCupie. W barwach Ratiopharm Ulm notował naprawdę niezłe liczby, na bardzo dobrym europejskim poziomie rozgrywek. Rok wcześniej, grając w słabszej lidze francuskiej, notował jeszcze bardziej imponujące 13,5 punktu, 3,4 zbiórki i 5,9 asysty. Kolejny rozgrywający, który dysponuje naprawdę imponującym przeglądem parkietu – jest w stanie dostarczyć piłkę w praktycznie każde miejsce na parkiecie. Pomaga mu w tym naprawdę niezły jak na rozgrywającego wzrost 196 centymetrów. To ciekawe, jak w tak młodym wieku jest w stanie przewidzieć bieg akcji i dostrzec w ataku pozycyjnym każdego lepiej ustawionego partnera. Nieraz ustawionego dosyć daleko – wtedy posyła długie bullet-passy z jednej ręki, regularnie lądując dzięki temu w highlightach.

Najprzyjemniej na Hayesa patrzy się chyba, kiedy nawiguje piłką w pick’n’rollu. Oprócz zjawiskowych podań dysponuje on też bardzo sprawnym kozłem. Nie takim, który kręci kostki obrońców, ale takim, który pozwala mu dostać się w odpowiednie miejsce na parkiecie. Nie jest najbardziej dynamicznym kozłującym, ale wie kiedy zmienić tempo, inteligentnie pracuje na nogach, ma czucie do prostego dryblingu i potrafi wykorzystać swój wzrost. Tak pisze o nim Larry Hammonds z HoopsHabit:

„W erze koszykówki bez klasycznego podziału na pozycje, Hayes ma idealne wymiary na bycie rozgrywającym w NBA z 196 centymetrami wzrostu i ramą pozwalającą mu wrzucić jakieś 90 kilogramów [w tej chwili około 84 kg – przyp. red.]. Nie jest najszybszym, czy najsilniejszym obwodowym, ale to co traci na tym polu, nadrabia swoim niesamowitym koszykarskim IQ. On ma ciągłą świadomość tego, gdzie znajduje się każdy z jego partnerów na parkiecie.”

Poza swoją umiejętnością podania, Hayes ma także duża zdolność do samodzielnego zdobywania punktów. Technicznym kozłem łatwo dostaje się w okolice obręczy, gdzie odznacza się on bardzo dobrym czuciem. Potrafi odnaleźć się w okolicach obręczy i kończyć tam akcje, a jeśli nie dostanie się pod samą obręcz, sprawnie operuje rzutem z półdystansu czy wszelkiego rodzaju floaterami. Ma do tego rękę. Nie ma jeszcze ręki do rzutu za trzy – do tej pory trafiał 29% przy około 3 próbach na mecz. Eksperci są jednak zgodni co do tego, że jego solidna mechanika rzutu pozwoli mu się rozwinąć w tym aspekcie.

Jakie są więc znaki zapytania? Cóż, Killian Hayes jest wyjątkowo słaby fizycznie. W ataku jest to w stanie zamaskować – nie skończy akcji spod kosza na kontakcie, ale trafi zamiast tego floater, albo znajdzie podaniem dobrze ustawionego partnera. W obronie jednak fizyczne braki są kłopotem. To nie tak, że Hayes jest słabym obrońcą – przykłada się do tego i jest na tyle długi, by pokryć trochę przestrzeni. Nie zawsze jednak nadąża, nie zawsze ustaje przeciwko kozłującemu rywalowi. Na szczęście fizyczne braki to coś, co w realiach NBA stosunkowo łatwo nadrobić przy odpowiednim nakładzie pracy – stąd duże nadzieje wiązane z młodym Francuzem.

O ile jednak jego ofensywne rozgarnięcie robi wrażenie, tak nie jest on wolny od problemów także po tej stronie parkietu. Jest zawodnikiem leworęcznym i z prawej ręki praktycznie nie korzysta. Zawsze szuka silniejszej ręki, przez co czasem łatwo go przyblokować – czy to przy rzucie, czy przy próbie podania. Czasem zdarza mu się przekombinować przeforsować jakieś rozwiązanie, zakozłować się w martwym punkcie – w połączeniu z bardzo słabą prawą ręką sprawia to, że w obrona rywala zbyt często potrafi go przeczytać, zamknąć i odebrać piłkę. Przy 5,4 asysty na mecz notował aż 3,2 straty, co nie jest najlepszym wskaźnikiem. Jeśli chce ze swojego przeglądu zrobić przewagę na poziomie NBA, musi popracować nad swoją już niezłą techniką użytkową. Jeśli chce natomiast prowadzić grę zespołu z pozycji rozgrywającego, musi stać się głośniejszy na parkiecie, bardziej przebojowy, odważny. Jak na rozgrywającego brakuje mu jeszcze sporo pewności. Wciąż jest jednak dopiero 19-latkiem i ma dużo czasu, żeby tej pewności nabrać.

Porównanie: Manu Ginobili


Isaac Okoro

(12,9 pkt / 4,4 zb / 2 ast)

Jeśli chcemy zwyczajowo zacząć od plusów, to trzeba powiedzieć o tym, że Isaac Okoro to przede wszystkim naprawdę sprawny, wszechstronny obrońca. Mimo skromnych wymiarów 198 centymetrów wzrostu i długości ramion 206 centymetrów, może z powodzeniem kryć pozycje od jeden do trzy. Nie jest przesadnie szybki, ale potrafi ustać na przeciwko rywala i zablokować mu drogę. Poza fizycznością, jego defensywa odznacza się też rozumieniem gry – wie gdzie w obronie być, wie jak rotować po zmianie krycia, jest obrońcą nie tylko fizycznie dobrym, ale też naprawdę mądrym. Okoro najzwyczajniej w świecie rozumie odległości i wie gdzie być. Mimo tego nie notuje wielu przechwytów i bloków – w obu przypadkach po 0,9 na mecz. Nie wynika to jednak z braku umiejętności, a raczej z ostrożności. Nie napala się on na przechwyty, jest obrońcą raczej ostrożnym. Można to rozpatrywać jako plus i eliminacja zbędnego ryzyka. Chwali go między innymi Collin Ward-Henninger z CBS Sports, zwracając jednak uwagę, że wcale nie musi się on okazać pewniakiem w NBA:

„Okoro to już gotowy do gry na poziomie NBA wszechstronny obrońca, z którego talentu każdy zespół w lidze mógłby od razu zacząć korzystać. Nigdy nie musisz się martwić o jego zaangażowanie, świetnie kończy akcje przy obręczy, ale ciężko wyrokować jak wpasuje się w realia ligowe jego gra ofensywna. Jeśli uda mu się stać regularnym strzelcem z dystansu, to ma potencjał a=nawet na zostanie All-Starem. Jego etyka pracy każe przypuszczać, że jest to jak najbardziej realny scenariusz.”

Realny, ale nie pewny. Na ten moment Isaac Okoro jest ofensywnie naprawdę ograniczonym koszykarzem. Nie oznacza to, że niczego nie potrafi. Tak jak wspomniał Ward-Henninger, Okoro ma dobre dłonie do kończenia akcji w okolicy obręczy. Nie jest specjalnie eksplozywny, nie zobaczymy go raczej latającego nad obręczą, ale ze swoim przyzwoitym kozłem i brakiem leku przed grą na kontakcie potrafi się dostać w pomalowane i skończyć, albo oddać piłkę na obwód. Sęk w tym, że niewiele więcej potrafi.

Jego rzut z dystansu jest słaby. Na poziomie NCAA trafiał 28% przy 2,5 próby na mecz. Jego mechanika rzutu sugeruje natomiast, że będzie mu się bardzo ciężko poprawić. Jego ręce po oddanym rzucie rozchodzą się na wszystkie strony, piłkę do rzutu często wyprowadza gdzieś z dołu, gdzie łatwo go zatrzymać, każda próba wygląda trochę inaczej. Słaba mechanika często przekłada się na skuteczność na linii rzutów wolnych i w tym przypadku widać to wyraźnie. Przy swoim ciągu na kosz zdarza mu się wymuszać rzuty wolne, ale ich skuteczność wynosi zaledwie 67%. To kolejny zawodnik który może szybko stać się częścią rotacji wielu zespołów NBA – jeśli jednak ma być przy tym dużą wartością dodaną, musi wykonać jeszcze sporo pracy.

Porównanie: Justise Winslow, mniej drewniany Michael Kidd-Gilchrist


Devin Vassell

(12,7 pkt / 5,1 zb / 1,6 ast)

Vassell to rzucający obrońca, który swoim profilem wręcz idealnie wpasuje się w wymagania dzisiejszej NBA. Gdyby zapytać managerów zespołów jakich zawodników przyjęliby do swoich zespołów najchętniej, prawdopodobnie usłyszelibyśmy wielokrotnie, że zawodników typu 3&D. Chodzi o takich graczy, którzy dobrze wykonują swoją pracę w defensywie, a w ataku grożą rzutem z dystansu, rozciągając przestrzeń do gry. No więc właśnie to są dwa podstawowe atuty Vassella – defensywa i rzut za trzy. Mierzy on 201 centymetrów wzrostu, jego zasięg ramion to 208 centymetrów. Jest przy tym naprawdę szybki w przemieszczaniu się na boki i zmianie kierunku. Z powodzeniem kryje dzięki temu nawet od 3/4 parkietu, szukając możliwości wymuszenia straty przez rywala. Vassell dodatkowo myśli w obronie – nie gubi się na zasłonach, nie gubi rotacji, generalnie wie gdzie być i co ma robić.

No i w ataku Vassell… Nie przeszkadza. Jest naprawdę dobrym strzelcem z dystansu – w minionym sezonie trafiał 41,5% z dystansu. Jest groźny przede wszystkim jako strzelec w sytuacjach catch-and-shoot. Potrafi znaleźć pozycję, wykonuje dobrą pracę na nogach ustawiając się do rzutu i ma naprawdę dobrą, powtarzalną mechanikę. Problem może polegać na tym, że to właściwie wszystko co ma do zaoferowania. Jeśli wierzyć wyliczeniom Kevina O’Connora z The Ringer, przez dwa sezony w NCAA oddawał około 0,6 rzutu po koźle na mecz. Alex Saenz z Sir Charles in Charge twierdzi, że Vassella przy jego ofensywnych ograniczeniach czeka ciężkie zderzenie z rzeczywistością:

„Jeśli chodzi o grę jeden na jednego, to będzie to dla Vassella niemiłe przebudzenie kiedy zacznie się gra na poziomie NBA. Istnieje szeroka grupa skrzydłowych, jak Robert Covington, czy Otto Porter, którzy poza obroną na piłce, wyróżniają się przede wszystkim jako defensorzy w pomocy, na zawodnikach bez piłki. Różnica jest taka, że ci goście przy wzroście ponad 200 centymetrów mogą pokryć praktycznie każdego zawodnika nie będącego gwiazdą – tam Devin Vassell najpewniej będzie rozjeżdżany.”

Sceptycy zwracają uwagę, że o ile Vassell był bardzo dobrym strzelcem na poziomie NCAA, tak jego rzuty najczęściej były oddawane albo z rogów, albo z samej linii, która jest umiejscowiona o pół metra bliżej niż w NBA. Może to nie ułatwiać przeniesienia formy strzeleckiej na wyższy poziom rozgrywek. Zwłaszcza w połączeniu z naprawdę niepewnym kozłem, w którym Vassell raczej nie wykracza poza dwa-trzy odbicia piłki o parkiet na jedno posiadanie. Mimo tych wszystkich wątpliwości wciąż jest to bardzo sprawny obrońca, który ma szansę obronić się na poziomie najlepszej ligi świata. 

Porównanie: Kieszonkowy Khris Middleton


Tyrese Haliburton

(15,2 pkt / 5,9 zb / 6,5 ast)

Kolejny rozgrywający z naprawdę dobrym przeglądem pola. Tyrese Haliburton to bardzo wszechstronny ofensywnie obwodowy. Przede wszystkim dużo widzi i potrafi podać piłkę. Bardzo dobrze radzi sobie w pick’n’rollu – po zasłonie potrafi zmienić tempo, wymanewrować obrońcę i znaleźć podaniem ścinającego partnera. Nie jest przesadnie szybki ani agresywny – grę ułatwiają mu jednak bardzo długie ręce. Przy 196 centymetrach wzrostu jego zasięg ramion wynosi aż 213 centymetrów. Jest błyskotliwy, ale cierpliwy. Ponadto jest naprawdę dobrym strzelcem z dystansu. Przy prawie 6 próbach na mecz osiągał skuteczność bliską 42% i nie są to rzuty z samej linii – często pokazuje, że ma naprawdę niezły zasięg rzutowy i trafia z głębokich pozycji.

Haliburton w dyskusji na temat wyboru w czołówce draftu pojawił się tak naprawdę dosyć niedawno. Nie od dziś uważa się, że tegoroczny nabór nie jest jakoś wyjątkowo obfity w talent z najwyższej półki – tym samym wzrasta zainteresowanie zawodnikami, którzy być może nie mają potencjału na bycie All-Starem, ale nie stanowią żadnego ryzyka. W taki schemat wpisuje się Haliburton, uważany już teraz za zawodnika o odpowiednim poziomie i opanowaniu, by wejść do rotacji zespołu NBA. Nie jest jednak tak, że nie ma tu miejsca na rozwój – zwraca na to uwagę Kyle Irving ze Sporting News:

„Dzięki swojemu talentowi i instynktowi już teraz jest dobrym kozłującym na zasłonach. Jest to szczególnie imponujące, biorąc pod uwagę, że poprzedni sezon był pierwszym w jego karierze, w którym ofensywa w pełni przechodziła właśnie prze niego. To pokazuje, że jest spore pole do rozwoju w tym istotnym elemencie dowodzenia na parkiecie. Kiedy już wejdzie na wyższy poziom, gdzie większość zespołów w lidze korzysta głównie z szybkiej ofensywy w pick’n’rollu, stanie się jeszcze lepszym rozgrywającym – dzięki graniu tego często i w powtarzalny sposób.”

Jego długie, chude ręce pomagają mu, kiedy trzeba skończyć akcję w okolicach obręczy. Nie pomaga mu jednak jego dość wątła budowa ciała – przy wzroście 196 centymetrów waży on poniżej 80 kilogramów. Naturalnie więc unika gry na kontakcie. Nie jest też najlepszy w kreowaniu sobie pozycji do rzutu. Choć trafia wiele trójek, ma kłopoty kiedy musi za pomocą kozła znaleźć sobie miejsce i wyjść w górę.

Istnieje ryzyko, że jest na NBA trochę zbyt miękki, za mało pewny swojej gry. Brakuje mu nieraz szybszego podjęcia decyzji, pewniejszego wejścia w kozioł, pewniejszego wejścia w środek. Dużo zależeć będzie od tego, czy przybranie masy pomoże mu też nabrać pewności w grze. To, że musi się lepiej obudować mięśniami to pewne. Nie ma jednak gwarancji, że przełamie dzięki temu barierę w głowie i zacznie odważniej grać na kontakcie. Nawet bez tego jest już jednak zawodnikiem z warsztatem, który pozwoli mu pewnie znaleźć sobie pozycję w którymś z zespołów. jeśli chodzi o NBA Draft 2020, Tyrese Haliburton to wyższa klasa średnia. 

Porównanie: Shai Gilgeous-Alexander