Arkadiusz Miłoszewski: Już tak słabo nie zagramy
Trefl Sopot zagrał najlepsze spotkanie w tych finałach, pokonując Kinga Szczecin 88:84. Zwycięstwo żółto-czarnych oglądało ponad cztery tysiące kibiców w Ergo Arenie. – Byliśmy słabi tego dnia. Na pewno już tak słabo nie zagramy. Czuję to w kościach – przekonuje Arkadiusz Miłoszewski, trener obecnych mistrzów Polski.
Po meczach w Szczecinie wszystko było jasne i klarowne. Tylko zwycięstwo Trefla w Ergo Arenie przedłużyło nadzieję tego zespołu na pozostanie w tej serii. Sopocianie – mimo noża na gardle – stanęli na wysokości zadania i rozegrali najlepszy mecz w serii finałowej. Żółto-czarni od samego początku narzucili swoje warunki gry, na które szczecinianie nie byli w stanie odpowiedzieć.
Uważam, że zabrakło nam agresji i energii od samego początku. Daliśmy gospodarzom swobodę, a to jest za dobry zespół, by tego nie wykorzystać. Później złapaliśmy rytm, ale było już za późno – mówił po meczu Przemysław Żołnierewicz, lider punktowy Kinga w tym spotkaniu (23 pkt).
Trener Arkadiusz Miłoszewski był na konferencji prasowej mocno niezadowolony z postawy swoich zawodników. Narzekał na brak agresji, energii i nierealizowanie założeń. To nie był ten King, który przyzwyczaił kibiców do dobrej, równej i jakościowej gry.
Trefl Sopot miał nóż na gardle. Przestrzegałem zawodników, że taki zespół nie ma nic do stracenia i na pewno da z siebie wszystko. Sopocianie to pokazali. My zagraliśmy bardzo słabo w obronie. To była katastrofa. Gdy tracimy powyżej 80 punktów, to przegrywamy. Wiemy, co będzie kluczem na kolejny mecz. Nie było u nas w poniedziałek rytmu i dobrej energii. Kombinowałem z różnymi zmianami, ale za wiele to nie dawało – zaznaczył Arkadiusz Miłoszewski.
Trefl Sopot na 150 sekund przed końcem spotkania prowadził z Kingiem Szczecin 84:70. Wydawało się, że jest wtedy po meczu, ale ambitnie grający goście – bez Andrzeja Mazurczaka (siedział na ławce i dopingował kolegów) – doprowadzili do bardzo nerwowej końcówki. Szczecinianie zeszli na -3 i mieli akcję na dogrywkę. Sopocianie celowo „użyli” faulu i wysłali Michale’a Kysera na linię rzutów wolnych. Ten spudłował jeden z nich, co finalnie zamknęło to spotkanie.
Czekałem na odpowiedni moment w drugiej połowie, by dać odpocząć Andrzejowi Mazurczakowi. Trudno było to wyczuć, bo cały czas goniliśmy. Zdjąłem go finalnie na trzy minuty przed końcem. I to okazało się dobrym posunięciem, bo zespół złapał w końcu rytm. Zmiennicy dali energię. Może powinienem Mazurczakowi szybciej dać odpocząć? Teraz to tylko teoretyzowanie – zaznaczył Miłoszewski.
W zeszłym roku King pokonał w finale Śląsk 4:2 i pierwsze w historii klubu mistrzostwo świętował we własnej hali. Czy w czwartek szczecinianie znów będą się cieszyć z własnymi kibicami?
Szukam często takich analogii do poprzedniego sezonu. I wierzę, że w tym roku będzie tak samo, że zakończymy serię we własnej hali. Czuję w kościach, że już tak słabo nie zagramy. W poniedziałek zagraliśmy bardzo słabo – powiedział Miłoszewski.
W Kingu po raz kolejny bardzo słabo zagrał Matt Mobley (2 minuty – jeden oddany rzut). Przeciętne zawody rozegrał także Zac Cuthbertson, który w pierwszej części meczu dał się ponieść emocjom. Złapał niepotrzebne faule i sam „usunął” się z gry. Dopiero w końcówce zagrał kilka dobrych akcji. Na pewno Amerykanina stać na dużo lepszą grę.
Cały czas mam nadzieję, że Matt Mobley zagra na odpowiednim poziomie. Na pewno dostanie szansę. Musi jednak dać dobrą energię. Zac? Źle zaczął mecz. Złapał faul, później otrzymał techniczny na dzień dobry. Siedział długo na ławce, bo uznałem, że nie zasłużył na grę. Był nieskupiony. Później grał tak jak powinien. Atakował rywali, grał 1vs.1 ze słabszymi obrońcami – skomentował Arkadiusz Miłoszewski.
Trefl Sopot przegrywa z Kingiem Szczecin już tylko 2:3 w finale play-off ORLEN Basket Ligi. Mecz nr 6 w czwartek o godz. 20:00. Transmisja w Polsat Sport 1.