To są już ci playoffowi Warriors, na których czekaliśmy

To są już ci playoffowi Warriors, na których czekaliśmy

Ten sam scenariusz po raz kolejny – Blazers dobrze rozpoczynają mecz, by za chwilę zderzyć się ze ścianą. W tym przypadku ścianą są Golden State Warriors, którzy w pewnym momencie meczu zaczynają grać.


Warriors – Blazers – 110:99 (3-0)


Seria przy stanie 2:0 dla Warriors przeniosła się do Portland i jeśli Blazers chcieli myśleć o powalczeniu jeszcze o jakiś wynik, musieli wygrać mecz numer trzy na własnym parkiecie. Przez dużą część spotkania byli ku temu na dobrej drodze – Warriors to jednak Warriors. PTB rozegrało świetną drugą kwartę i po wygranej pierwszej, podnieśli swoją niewielką wówczas przewagę do aż 18 punktów różnicy na kilka minut przed zmianą połów. Po przerwie jednak GSW znów wrzucili wyższy bieg, wygrywając trzecią kwartę 29:13, w całej drugiej połowie pozwalając rywalom rzucić zaledwie 33 punkty. Po trzeciej kwarcie był już remis, czwarta usankcjonowała zwycięstwo Golden State.

Draymond Green z meczu na mecz wygląda coraz lepiej – tym razem skończył z triple double na koncie, na które złożyło się 20 punktów, 13 zbiórek, 12 asyst i 4 przechwyty.

źródło:YouTube/NBA

Obok Greena na centrze wyszedł z jakiegoś powodu w ogóle nie grający wcześniej Damon Jones, który zszedł jednak po 3 minutach i popełnieniu 3 fauli. Steve Kerr zdaje się nieźle bawić tymi podkoszowymi ustawieniami. Reszta minut podzielona została rozsądnie na Kevona Looney’a i Jordana Bella, którzy zdobyli kolejno 8 punktów i 3 zbiórki, oraz 6 punktów i 3 zbiórki. Koniec końców GSW nie przegrali rywalizacji pod koszami z Blazers, wygrywając zbiórki 49:41.

Nie lada problem z ustawieniem podkoszowym miał w tym meczu Terry Stotts. Zrezygnował z Enesa Kantera na rzecz wstawienia do pierwszej piątki Meyersa Leonarda. Zdobył niezłe 16 punktów, 3 zbiórki i 4 asysty, ale w żadnym wypadku nie okazał się remedium na defensywne kłopoty zespołu. 20 minut na parkiecie dostał Zach Collins, zdobywając 6 punktów i 8 zbiórek, ale na plusie był tylko Enes Kanter (+7), który w 7 minut drugiej kwarty zjadał ławkę GSW, zdobywając 7 punktów i 5 zbiórek.

Nie wiem jednak, po co piszę o tych podkoszowych match upach, skoro to starcie reklamowane było jako seria dwóch najlepszych obwodów w lidze. Steph Curry pokazuje więc uparcie, że tak właśnie jest – tym razem zdobył 36 punktów, 6 zbiórek i 3 asysty, trafiając 6/16 rzutów z dystansu. Trafił 6 z 8 trójek trafionych przez swój zespół. Gdyby nie jego obecność, jego koledzy mieliby z dystansu skuteczność łącznie 2/10.

źródło:YouTube/NBA

Curry rzucał, Klay Thomspon mu pomagał (19 punktów, 5 zbiórek, 5 asyst, 1/5 za trzy), a Damian Lillard w tym czasie męczył się okrutnie z obroną Warriors. Nie powinno byc to zaskoczeniem – dzieje ię to już od pierwszego meczu tej serii – Thomspon i Iguodala robią świetną robotę broniąc obwodowy duet rywali. Lillard skończył z dorobkiem 19 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst, skutecznością zaledwie 5/18 z gry (3/9 za trzy) i 5 stratami. Gdyby tego było mało, Dame Dolla skończył też z absolutnie najgorszym w zespole wskaźnikiem plus/minus na poziomie -23. To nie on biegał po parkiecie w drugiej kwarcie przeciwko ławce GSW.

Nieco lepiej spisał się CJ McCollum – autor 23 punktów, 3 zbiórek i 5 asyst, skuteczności na poziomie 7/20 z gry, ale też 1/5 z dystansu. Z ławki kolejne 12 punktów dorzucił Evan Turner, a reszta odpowiedzialności punktowej mocno się rozmyła. Kiedy Lillard nie mógł się przebić, grę w swoje ręce musiała brac reszta, a wiecie jak to jest z tą odpowiedzialnością zbiorową. Nie zawsze działa to dobrze.

Trudno napisać o tym meczu cokolwiek więcej. Blazers spięli się, żeby wygrać ten kluczowy mecz, ale kiedy Warriors zaczęli bronić, mecz się skończył. Na usprawiedliwienie Lillarda można dodać, że gra on podobno z kontuzją żeber, odniesioną w meczu numer dwa. Od teraz nie gra też już prawdopodobnie o zwycięstwo w serii – można już chyba założyć, że Warriors będą w  tym roku Finalistami NBA.

Alegoria serii: