NBA to sprint, na który musisz zachować siły po całym maratonie

NBA to sprint, na który musisz zachować siły po całym maratonie

NBA to sprint, na który musisz zachować siły po całym maratonie
Photo by Mitchell Leff/Getty Images

Sezon NBA jest bardzo długi. Codziennie setki osób zostają ofiarami banalnych porównań. Sezon NBA jest jak maraton. Auć. Niestety, trudno opowiadać o świecie bez używania klisz i uproszczeń. Tak, sezon NBA jest jak maraton. Trzeba umiejętnie rozkładać siły, by w kluczowym momencie mieć siłę zaatakować. Najważniejsze są przecież Playoffy. Ała, kolejny okropny truizm, wybacz. No ale nie ma co się obrażać, tak właśnie jest. Cały sezon walczymy nie tylko o to, by skończyć z jak najlepszym bilansem, ale też o to, by być możliwie najlepszym zespołem na wiosnę.

Stąd dziś, kiedy do Playoffów zostało po kilkanaście meczów, dyspozycję poszczególnych ekip śledzimy z wytężoną uwagą. Seria kilku porażek w styczniu zostałaby najpewniej zbagatelizowana – najpewniej słusznie zresztą. Dziś taka seria kilku porażek ma zupełnie inny ciężar gatunkowy – podobnie jak seria zwycięstw.

Nie chodzi tu o suchy zbiór wyników. Można przecież rozegrać dwa z rzędu mecze z Rockets a potem pojechać do Charlotte i mieć serię 3-0. Chodzi o to, co oglądamy na parkiecie. Na nim kilka ekip zaczyna wyglądać w ostatnim czasie coraz lepiej – kilka wręcz przeciwnie.

Idealnym przykładem takiej mikro-serii, która może być niepokojąca, są Denver Nuggets. W środę przegrali z Chicago, w piątek ze Spurs i była to ich pierwsza w sezonie porażka w meczu, w którym Nikola Jokic zanotował triple-double. W niedzielę przyszła druga porażka po triple-double Jokicia i dopiero druga w sezonie seria trzech porażek z rzędu. Ostatnia miała miejsce w grudniu.

Z czego wynikają te porażki? Czy można wyciągać z nich jakieś wnioski? Dużą częścią tych porażek jest po prostu fakt, że nie wpadały rzuty. Czasem to tylko tyle i aż tyle. Te same mecze przy lepszej skuteczności można było wygrać i nie byłoby tematu. Ostatnio jednak pisałem o tym, że najlepsze drużyny wygrywają nie tylko wtedy, kiedy wszystko siedzi. Właśnie takie spotkania, w których rzuty wpadają rzadziej, odsłaniają problemy zespołu. Możliwe, że w Playoffach Nuggets będą bardzo skuteczni ich problemy defensywne nie przeszkodzą im w zdobyciu tytułu. Te problemy jednak są, istnieją – uwidaczniają się zwłaszcza, kiedy nie działa to, co zazwyczaj działa.

Denver Nuggets to jedna z najsłabiej broniących pick’n’rolle drużyn NBA. Można mieć w tym zakresie pretensje do Nikoli Jokicia, który co prawda poczynił postępy, ale po pierwsze nie on jest jedynym winowajcą, a po drugie, głupio byłoby robić wyrzuty gościowi, który ciągnie ten zespół na plecach.

Nuggets wciąż agresywnie starają się bronić na zasłonach, zmuszając Jokicia do wychodzenia wysoko przed kozłującego. Obrońcą kozłującego jest zazwyczaj nie Jamal Murray, ale lepszy defensor, jak Bruce Brown, czy Kentavious Caldwell-Pope. Prosty manewr angażuje jednak w obronę właśnie Murray’a, a za plecami Jokicia zostawia wyrwę:

Nie było tam wyrwy w dosłownym tego słowa znaczeniu. Z pomocą zszedł Michael Porter Jr., który jednak nie sprawdza się najlepiej w tej roli. Jest nieźle, kiedy osobą schodzącą z pomocą może być Aaron Gordon. Rywale jednak wiedzą jak się ustawić, żeby tego uniknąć. Zobacz, jak daleko orbituje kryty przez Gordona (#50) zawodnik – byle tylko to nie Aaron zszedł do pomocy pod kosz:

To są proste rzeczy, które każdy trener grający przeciwko Nuggets w Playoffach będzie doskonale wiedział. Pal licho, jeśli Nuggets będą trafiać swoje zwyczajowe prawie 39% za trzy i ponad 50% z gry (tyle trafiają w tym sezonie, najlepiej w całej lidze). Co jednak, jeśli nie?

Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków z wyników 3 z 82 meczów. To byłby błąd. Te trzy mecze prowokują jednak, by przyjrzeć się detalom, które mogą robić różnicę.


Denver Nuggets nie mają tego, co nazwać można odpowiednim momentum. Pod koniec sezonu, kiedy zespoły powinny się stawać najbardziej dopracowanymi wersjami siebie, ci prowokują do patrzenia na ich słabe strony. Po drugiej stronie spektrum znajduje się zespół prowadzony przez bezpośredniego rywala Nikoli Jokicia w wyścigu po MVP, Joela Embiida. Sixers, bo o nich mowa, dzierżą najdłuższą obecnie w lidze serię 5 zwycięstw. Joel Embiid na przestrzeni tych spotkań wygląda jak najlepszy koszykarz na tej planecie:

zawodnikpunktyzbiórkiasystyblokiFG%3P%
Joel Embiid 5 ostatnich meczów376,652,259,4%53,3%

Wszyscy wiemy, jak dobry jest Joel Embiid. Nie jest on jednak jedynym zawodnikiem, na którego warto zwrócić uwagę w ostatnich meczach, który złapał momentum. JoJo świetnie gra przez większość sezonu. Warto przyjrzeć się temu, na jaki poziom wszedł James Harden, bo to on stał się elementem, który pomaga tym Sixers wejść na wyższe obroty.

Na przestrzeni całego sezonu Harden nie zawsze błyszczał. Owszem, był zawodnikiem, który koniec końców wywierał pozytywny wpływ na grę. Do marca był on zawodnikiem z drugim po Embiidzie najlepszym wskaźnikiem plus/minus na poziomie +5,2. Od pięciu meczów jego plus/minus wynosi najlepsze w zespole +10. Zachwycające są jego umiejętności kreowania gry – znów wygląda on jak jeden z najlepszych, jeżeli nie najlepszy rozgrywający w lidze.

Sixers to najlepiej punktująca po pick’n’rollu drużyna w lidze. Nie ma w tym nic dziwnego, kiedy ma się duet Harden & Embiid. Ten rozkwit Sixers w ostatnich tygodniach nie wynika jednak bezpośrednio z nasilenia się akcji dwójkowych tego duetu. O dziwo, bo przecież Embiid notuje w tym czasie masę punktów, a Harden masę asyst. Tym, co wynosi ostatnio Sixers na wyższy poziom, są rzuty z dystansu, których w trakcie ostatnich 5 meczów oddają w sumie średnio o prawie 2 mniej, jednak trafiają je na skuteczności aż 45,8% (!), czyli o 13 punktów procentowych lepszej, niż dotychczas (32,8%). To są w dużej mierze rzuty oddawane przez kolegów Hardena i Embiida po tym, jak defensywa rywali zaangażuje się w obronę akcji dwójkowej:

Czy seria Sixers to znacznie lepiej grający niż wcześniej Embiid? Czy to znacznie lepiej grający niż wcześniej Harden? A może jednak reszta drużyny, która lepiej rozumie poruszanie się w ataku, lepiej wychodzi na pozycje, złapała rytm w grze off-ball? Poprawna może być każda z odpowiedzi, ale ta ostatnia jest najłatwiejsza do przeoczenia. Może też ona mieć największą wagę w Playoffach. Jeśli Embiid albo Harden zagrają słabszy mecz, to zawsze mogą zagrać lepszy kolejny. Jeśli drużyna nie będzie poruszać się w odpowiednim rytmie, wejście na obroty może zając więcej niż jeden mecz.

Jest wiele drużyn, które łapią teraz dobre momentum oraz kilka takich, które przechodzą przez dołek, obnażający niektóre słabości. Chciałbym o nich napisać – o Bucks, o Bostonie, o Warriors… Zostawię to sobie chyba jednak na jutro, bo dziś już dość słów tutaj zostawiłem.