Miami Heat. Sztuka odbudowy
Miami Heat już jutro o 3 w nocy czasu polskiego staną do walki o kolejny tytuł NBA. Ostatni raz w Finałach meldowali się w 2014 roku, a w ich barwach grał jeszcze LeBron James, obecnie główny rywal. Jak to się stało, że w zaledwie 6 lat całkowicie przebudowali zespół i znów są gotowi walczyć o najwyższe laury? Tej sztuki dokonać mógł chyba tylko jeden człowiek, a mianowicie Pat Riley.
Koniec Wielkiej Trójki
Not 1, not 2, not 3, not 4, not 5, not 6, not 7…” – ponad 10 lat temu te słowa wypowiadał nowy nabytek Miami Heat, LeBron James, zapytany o tytuły mistrzowskie. Rzeczywistość ostatecznie zweryfikowała te zapowiedzi, nie pozwalając im dojść nawet do połowy tej wyliczanki.
Czy to oznacza, że Wielka Trójka Heat nie spełniła oczekiwań? To już temat na osobny tekst. Fakty są takie, że przez 4 lata Heat dominowali w całej lidze (w Finałach jak wiadomo, nie było już tak łatwo). Era Big Three była olbrzymim sukcesem ze strony organizacji i samego bossa, Pata Rileya, który był w stanie dopiąć tę niespotykaną wcześniej operację. To miała być drużyna na lata i kwintesencja wieloletniej kariery Rileya. W 2014 roku jednak LeBron James mocno pokrzyżował plany swojego szefa, kiedy postanowił odejść wrócić za darmo do rodzinnego Cleveland. Zmusił tym samym Brylantynowego Pata do opracowania nowego planu, za co z perspektywy czasu chyba powinniśmy być wdzięczni.
Źródło: Youtube.com/House of Hoops
Początkowo Pat podobno był wściekły. Zdaniem najbliższych współpracowników potrzebował kilku dni, aby ochłonąć i móc wrócić do pracy.
„Odebrałem to osobiście. Byłem wściekły na LeBrona. Przez chwilę nie potrafiłem nic powiedzieć, a za chwilę chciałem wygłosić podobne oświadczenie co Dan Gilbert po odejściu Jamesa z Cavs. Na szczęście mój dobry przyjaciel mnie powstrzymał.”
Kiedy z Twojej drużyny odchodzi zawodnik należący do ścisłego topu w historii ligi, musi się to odbić na Twoich wynikach. W większości wypadków kończysz w czołówce loterii draftu licząc na trafienie kogoś obdarzonego choćby minimalnie zbliżonym talentem. Miami wciąż jednak mieli w składzie Dwyane’a Wade’a i Chrisa Bosha, a jako że odpuszczanie nie leży w naturze tego klubu, postawili wszystko na jedną kartę. Dodali do tej dwójki wciąż produktywnego Luola Denga i nie rzucającego się w oczy Gorana Dragica, postanawiając wykorzystać ostatnie lata swojej dwójki gwiazd i realnie powalczyć o 5 z rzędu Finały. Niestety, zakrzepy krwi jakie zdiagnozowano u Bosha zabiły nadzieje Miami na sukces w tym formacie. Co prawda w kolejnym sezonie skrzydłowy podjął próbę powrotu, lecz okazała się ona nieudana. W połączeniu z coraz gorszym stanem kolan D-Wade’a i jego decyzją o odejściu, pewna era dobiegała końca na Florydzie.
Zapomnijcie o tankowaniu
W tej sytuacji aż się prosiło o wciśnięcie guzika pt. „Przebudowa, czyli tankowanie”. I w większości drużyn NBA takie właśnie popularne rozwiązanie stosowano. W większości, ale nie w Miami. Pat Riley brał udział w Finałach NBA w 6 kolejnych dekadach. Ten gość regularnie wygrywa w tej lidze, zaczynając jeszcze w latach 70. i nie jest tak z powodu szczęścia, lecz konsekwencji. Nie możesz być „Ojcem Chrzestnym” jak jest nazywany Pat, jeśli porzucasz swoje przekonania.
Riley natomiast od zawsze wyznawał współzawodnictwo, walkę do ostatnich sekund, niezależnie od okoliczności. Dlatego też nie było mowy o celowym przegrywaniu.
„Znacie mnie, skupiam się jedynie na teraz. Zamierzamy dalej naciskać i dawać z siebie wszystko i na pewno nie będziemy się zatrzymywać.”
Pat wysłał wszystkim jasny sygnał – robimy przebudowę, lecz celem minimum na każdy sezon są playoffy. Jak to pogodzić?
Pierwsza na myśl przychodzi wolna agentura. I rzeczywiście, Heat byli (i dalej są) na różnych etapach łączeni niemal z każdym większym nazwiskiem dostępnym na rynku. Do końca walczyli o Gordona Haywarda, spotkali się z Kevinem Durantem, w tym sezonie dużo mówiło się o szansach na Giannisa. Niestety, pomimo bycia drużyną z dużego rynku, zawsze czegoś im brakowało.
Zdaniem wielu ekspertów, których zdanie podzielali nierzadko także fani, były to perspektywy. Heat ze względu na swoją niechęć do tankowania byli średniakiem i to najgorszego rodzaju. Nie mieli ani wyników, którymi mogliby przekonać gwiazdy, ani perspektyw na wybór głośnego nazwiska w drafcie. Ponadto, Riley jasno i wyraźnie dawał do zrozumienia, jakich graczy szuka i z jakim poświęceniem wiąże się gra w koszulce Miami. Łącząc wszystkie te kwestie nietrudno zrozumieć, dlaczego Heat byli pomijani w kolejnych latach.
„Strategia Miami zakłada bycie jak najlepszym w każdym kolejnym sezonie. Pamiętajmy jednak, że ten sposób spowodował, że nie zagrali w playoffs w trzech z ostatnich 5 sezonów.”
Riley tymczasem usilnie odmawiał tankowania, próbując maksymalizować swoje szanse w każdym sezonie. To doprowadziło do kilku błędnych decyzji kontraktowych, które utrudniały tylko sytuację Heat. Wysokie umowy parafowali między innymi Hassan Whiteside, Tyler Johnson, czy James Johnson. Upór Miami pisał ciekawe historie jak sezon 2016/17, kiedy to otarli się o playoffs zaczynając sezon od bilansu 11-30, albo pożegnalny tour D-Wade’a, który pozwolił mu na koniec poczuć smak playoffs, lecz zdawał się prowadzić donikąd. Było to tym bardziej bolesne dla fanów, że musieli patrzeć na początkowe sukcesy Sixers, spowodowane głównie właśnie tankowaniem i kumulacją talentu. Z zewnątrz wyglądało na to, że Żary stoją w miejscu nie mając jasno obranego kierunku.
Źródlo: Youtube.com/House of Highlights
Kultura organizacji
Wewnątrz organizacji jednak sprawy miały się inaczej. W przypadku Miami możemy mówić o swoistej kulturze tego klubu głównie dlatego, że dotyczy ona wszystkich aspektów w równym stopniu. Zawziętość i styl prezentowany każdego wieczoru na parkiecie stanowi jedynie przedłużenie myśli idącej przez całą organizację.
Iluż to dyrektorów bez pardonu pożegnałoby się ze Spo po jednym sezonie bez playoffów? Tymczasem w Miami nie słychać było pogłosek o zwolnieniu trenera chyba od czasów Wielkiej Trójki, kiedy to domagał się tego LBJ (LeBron chciał powrotu Pata na ławkę, niczym w 2006 roku, lecz Riley stanowczo odmówił). Spoelstra wraz ze sztabem odpłacają się za zaufanie świetną pracą, lecz mimo wszystko taki komfort pracy to w dzisiejszej lidze niezwykła rzadkość.
To samo tyczy się szerokiej sekcji skautingu. Już można natrafić na głosy mówiące o „szczęściu” Heat w drafcie i tym, że tacy gracze jak Bam Adebayo spadli tak nisko. Nic bardziej mylnego. Nie może być przypadkiem to, że Heat tak dobrze wynajdują zawodników. Rzesza ludzi ciężko pracuje pod okiem Rileya, żeby znaleźć kandydatów, odpowiednio utalentowanych, ale i pasujących charakterem do Żarów, tak aby mogli jak najszybciej mieć wpływ na wyniki. Kiedy dodamy do tego równie dobry sztab szkoleniowy otrzymujemy graczy, którzy choć wybierani pod koniec loterii wyrastają z czasem na najlepszych zawodników swego rocznika. Wybory Bama, czy Herro nie są darem od losu. Ba, w chwili draftu oba spotykały się raczej z krytyką niż pochwałami.
Don't think they did. https://t.co/3uuHa23kuk
— Ethan J. Skolnick of @5ReasonsSports (@EthanJSkolnick) June 21, 2019
To pracownicy Miami Heat najpierw dostrzegli talent, a następnie go oszlifowali budując koszykarza jakim dziś jest Adebayo. Czy gdyby trafił do innej drużyny, byłby dziś na tym poziomie? Przykład Josha Richardsona pokazuje, że chyba niekoniecznie. Riley niejednokrotnie podkreślał znaczenie rywalizacji i walki o wynik w rozwoju młodych zawodników. Jeśli w pierwszych latach nauczą się przyjmować porażkę z uśmiechem na ustach, ciężko będzie im później nagle przełączyć się na prawdziwą batalię, jakiej wymagają playoffy. A przecież to właśnie charakter tego zespołu sprawia, że chyba nikt nie spodziewa się łatwej serii dla LA Lakers, nawet jeśli pozostają faworytem.
To właśnie są Miami Heat – wiedzą co i dlaczego robią, podążając zgodnie ze swoim planem, nawet jeśli najczęściej nie spotyka się to z akceptacją większości. I jak pokazują ostatnie dwie dekady, wychodzą na tym bardzo dobrze (tylko Spurs, Lakers i Warriors mają więcej tytułów w XXI wieku niż Miami).
Przykład dla reszty
Ta konsekwencja w końcu zaczęła owocować zeszłego lata. Z Sixers udało się wyciągnąć Jimmy’ego Butlera, za relatywnie niewielką opłatą (Josh Richardson), pozbywając się przy okazji wielkiego kontraktu Hassana Whiteside’a. Przed sezonem podpisano także normalne kontrakty z Duncanem Robinsonem i Kendrickiem Nunnem, którzy mieli wkrótce zachwycić kibiców. Z draftu przybył Tyler Herro, a kolejny wielki krok w rozwoju poczynił Bam Adebayo. Heat zaczęli wpychać się do grona faworytów Wschodu. Prawdziwy majstersztyk Pat przeprowadził jednak przy okazji trade deadline, wymieniając Diona Waitersa, Jamesa Johnsona i Justise’a Winslowa, w zamian za Andre Iguodalę, Jae Crowdera i Solomona Hilla.
Poświęcając trzech graczy o wysokich kontraktach, lecz będących poza rotacją, zyskał dwóch zaprawionych w boju weteranów, którzy mogą być nieocenieni w Finałach. Johnson, a szczególnie Waiters, mogli przecież zostać zwolnieni (co zresztą od razu zrobili w Memphis), w Miami jednak każdy ruch ma być obliczony w pierwszej kolejności na odnoszenie sukcesów, nie na oszczędności.
Oczywiście, kiedy kurz po tegorocznych finałach opadnie, niezależnie od ich wyniku, spotkamy się na pewno z hasłami umniejszającymi dokonaniom Heat w ciągu tych ledwie 6 lat od ostatniej wizyty w Finałach. Bo ten wschód zawsze był słaby mentalnie i ich rywale po prostu wymiękli. Bo bańka akurat na Miami zadziałała pozytywnie. Bo ten sezon w ogóle był dziwny, zobaczymy za rok, czy powtórzą sukces. A w ogóle to w drafcie mieli dużo szczęścia, a odbudowa drużyny w takim miejscu jak wielkie Miami to przecież bułka z masłem.
Nie dajmy się temu zwieść. Dobre wybory Heat nie są dziełem przypadku, zapytajcie fanów Sacramento ile znaczą picki w drafcie. Na rynku także próżno szukać spektakularnych sukcesów po erze Wielkiej Trójki. Miami co prawda spotykali się z wieloma wolnymi agentami, lecz żadnego nie byli w stanie przekonać plażami i podatkami na Florydzie. Dopiero Jimmy Butler (na usługi którego niewiele zespołów czyściło miejsce w salary cap zeszłego lata) się zgodził, co na świeżo spotykało się z mieszanymi reakcjami. Jeśli teraz ktoś do nich przyjdzie to raczej skuszony ciężko wypracowanymi sukcesami niż perspektywą życia na plażach South Beach.
Wszystkie swoje tegoroczne sukcesy Miami zawdzięcza sobie i ciężkiej pracy wszystkich ludzi w tej organizacji. Trzymanie się jednej wyznaczonej z góry filozofii, która zakłada to, co w sporcie powinno być najważniejsze – walkę o zwycięstwo niezależnie od szans na jego odniesienie.
Niewykluczone, że w ten sposób Riley po raz kolejny odmieni ligowe trendy. Zrobił to 10 lat zaczynając faktyczną erę super teamów i wielkich trójek. Czy zrobi to także teraz kończąc modę na tankowanie? Według Briana Windhorsta z ESPN, jest na to duża szansa. Dziennikarz rozmawiał z ligowymi menadżerami, którzy stwierdzili:
„Sytuacja każdego zespołu jest inna. Na pewno jednak nie zabraknie w lidze właścicieli, którzy spojrzą na wyniki Miami i zastanowią się: 'Czemu my nie możemy zrobić podobnie, zamiast być tyle czasu na dnie?'”
„Wiele jest sposobów na osiągnięcie sukcesów. Heat jednak potrafili odbudować się znacznie szybciej niż ktokolwiek inny i wierz mi, że ludzie pracujący w tankujących organizacjach zwrócili na to uwagę.”
Jeśli Miami zakończą swój piękny sen zwycięstwem nad faworyzowanymi Lakers, możemy być pewni, że co najmniej kilka drużyn z dołu tabeli będzie chciało powtórzyć sukces Rileya w podobny sposób. I dobrze, liga będzie jeszcze ciekawsza.
Źródło: Youtube.com/NBA