6 klubów NBA, które od teraz do końca sezonu walczą o życie
Miami Heat (32-27, 7. miejsce)
W zeszłym sezonie Miami Heat zakończyli na pierwszym miejscu w konferencji wschodniej i byli o włos od awansu do Finałów NBA. W siódmym meczu serii z Celtics tracili tylko dwa punkty na minutę przed końcem i kto wie – być może spudłowana trójka Jimmiego Butlera kosztowała ich walkę o tytuł z Golden State Warriors:
Mowa o zespole, który był ścisłą czołówką w tamtych rozgrywkach, który przy świetnej defensywie znalazł sposób na prowadzenie bardzo skutecznej ofensywy opartej na trójkach z rogów boiska. Mowa o zespole, którego skład nie zmienił się od tamtego czasu znacząco, a którego mimo wszystko już nie ma. Dziś Miami Heat z bilansem 32-27 okupują 7. pozycję na wschodzie i muszą uważać, żeby nie uciekły im Playoffy. Wypadnięcie poza turniej Play-In będzie trudne – nad 11. miejscem (obecnie Raptors) Heat mają 4 mecze przewagi, ale sam fakt, że szykuje się dla nich udział w Play-In jest już w pewnym sensie porażką. Ich celem będzie wspięcie się o te 1-2 miejsca w górę (nad Knicks i Nets), by dostać się bezpośrednio do Playoffs.
Pomóc mają im w tym nowe nabytki – Cody Zeller i Kevin Love. Wsparcie dla formacji podkoszowej, którego zespół chyba potrzebował.
„Uwielbiam to, jak tutaj działają. Możesz odczuć, że to jest topowa, wysokiej klasy organizacja i wszystko to zaczyna się od samej góry. Dla mnie więc, koniec końców, to była bardzo łatwa decyzja.”
– Kevin Love
Na decyzję Kevina Love miał rzekomo wpływ Bam Adebayo, z którym Love poznał się w trakcie meczów kadry Team USA i z którym złapał wspólny język. Ich wspólny język na parkiecie będzie kluczowy. Miami Heat – w przeciwieństwie do zeszłego sezonu – trafiają tylko 33,4% rzutów za trzy (28. miejsce w lidze). Jako że koszykówka to zbiór naczyń połączonych, to słaba dyspozycja rzutowa zamyka drogę do obręczy. Heat konsekwencji oddają najmniej w lidze rzutów spod obręczy i wymuszają bardzo mało rzutów wolnych. Sprawia to, że ich dobra defensywa nie daje przewagi, bo ponad punkty rywala nie udaje się zdobyć własnych punktów. Wiecie ile wynosi średni plus/minus Miami w tym sezonie? Dokładnie +0,0. Kiedy przegrywają, to średnio różnicą tylko -8 punktów (mniej tylko od Cavs). Kiedy jednak wygrywają, to średnią różnicą tylko +6,8 (najmniej w lidze). Heat nie dają rywalom uciec na wiele punktów, ale sami nie potrafią uciec – także słabszym rywalom. Absurdalna liczba ich meczów kończy się w crunch time, a tam brakuje kreatorów na piłce i solidnego rzutu z dystansu, otwierającego grę. Być może te 2-3 trójki Love’a w meczu pomogą zbudować większe przewagi.
Los Angeles Lakers (27-32, 13. miejsce)
LeBron James powiedział ostatnio wprost, że te najbliższe nieco ponad 20 meczów, to będą najważniejsze mecze sezonu regularnego w całej jego karierze. Wtóruje mu trener Darvin Ham, który stawia przed swoim zespołem jasny cel:
„Celem jest dla nas by wychodzić i co mecz starać się być najlepszą wersją siebie samych. Oczywiście, jeśli mamy szansę zagwarantować sobie [miejsce w Playoffach – przyp. red.], to taki jest nasz cel. Jeśli wpadniemy w Play-In, to trudno, tak będzie. Naszym celem nadrzędnym jest jednak pewne miejsce w Playoffach, nie gubienie zwycięstw tu i tam i liczenie na Play-In. Chcemy pewnego miejsca.”
– trener Darvin Ham
Brzmi dość niewiarygodnie jak na słowa trenera zespołu, który zajmuje 13. (słownie: trzynastą!) pozycję w swojej konferencji. Pewne miejsce w Playoffach oznacza bowiem miejsce w TOP6. Taki awans w przeciągu 23 meczów byłby, delikatnie rzecz ujmując, spektakularny. Dla porównania, zajmujący 13. miejsce na wschodzie Orlando Magic ani myślą już chyba o walce playoffowej – nawet pomimo tego, że z biegiem sezonu zaczęli się zgrywać i wchodzić na obroty.
Są mimo wszystko czynniki, które sprawiają, że Lakers faktycznie mogą myśleć optymistycznie o końcówce sezonu. Są to przede wszystkim wracający do zdrowia LeBron James i zdrowy (pytanie jak długo oczywiście) Anthony Davis. Panowie zagrali wspólnie tylko 26 meczów w tym sezonie… wygrywając 13 z nich. Tu jest co dopracowywać. Po drugie, mamy wzmocnienia, których sztab dokonał w Trade Deadline. Pozbyto się sprawiającego kłopoty na parkiecie i poza nim Russella Westbrooka, pozyskując D’Angelo Russella, który może okazać się rozwiązaniem wielu ofensywnych bolączek Lakers. Tacy goście jak Malik Beasley, Jarred Vanderbilt, czy Mo Bamba, tez nie powinni przeszkodzić, a pomóc. Beasley w pierwszych trzech meczach w barwach Jeziorowców sam oddawał średnio 8,3 trójki na mecz (!).
No i po trzecie, co trudno przemilczeć, Lakers do końca sezonu czeka dość pobłażliwy terminarz. Według wyliczeń portalu Tankathon, tylko 5 ekip w całej lidze ma łatwiejszy kalendarz do końca rozgrywek. Lakers przede wszystkim za sobą mają już wszystkie trudne mecze z ekipami na wschodzie (przede wszystkim wyjazdowe), jak te z Bostonem, z Bucks, Heat, czy Sixers. Z najtrudniejszych meczów czekają ich dwa z Suns, dwa z Mavericks, dwa z Grizzlies i jedno z Clippers.
Niemniej awans z 13. na 6. pozycję to dalej arcytrudne zadanie. Do szóstych w tej chwili Mavericks tracą w sumie tylko 3,5 meczu, ale awans o tyle pozycji sugeruje, że Lakers będą w przeciągu tych nieco ponad 20 meczów lepsi od 7 innych ekip. O ile bilans lepszy od Blazers, Jazz, czy Thunder wydaje się być osiągalny, tak prześcignięcie Warriors wymagać będzie przeciągnięcia się kontuzji Stepha Curry’ego, a przegonienie Mavericks, Pelicans i Wolves… Nie wiem, no może Lakers wygrają wszystko do końca sezonu i udowodnią niedowiarkom, ale mi uwierzyć na ten moment trudno.
(kursy z dnia: 23.02.2023)
Atlanta Hawks (29-30, 8. miejsce)
Zarząd Atlanty Hawks nie chciał siedzieć bezczynnie z założonymi rękoma i patrzeć, jak ich klub traci szansę na Playoffy w tym sezonie. Postanowiono więc zwolnić trenera Nate’a McMillana, któremu nie udało się poukładać dobrze ekipy, w której tkwi oczywisty potencjał. Oczywisty w sensie talentu – nieoczywisty względem dopasowania. Mimo wszystko ułożenie gry wokół duetu Young-Murray, z szeroką rotacją centrów, nie jest takie znowu proste.
Były obawy, czy uda się namówić Trae Younga do częstszego grania bez piłki i podejmowania rzutów z rogów boiska. Cóż, Trae już wcześniej te rzuty oddawał. Procent trójek, które oddaje z rogów, nie zmienił się względem zeszłego sezonu. Zmieniła się ich skuteczność – ze świetnych 55,2% spadał ona do 35,3%. teraz, kiedy u boku jest drugi kozłujący, rywale spodziewają się tych rzutów Younga. Zwłaszcza, że kiedy Murray ma piłkę, często nie ma za bardzo nikogo innego, kto mógłby zostać adresatem podania na obwód i trafić z daleka. Bogdan Bogdanovic zagrał w tym sezonie tylko 34 mecze i przez dużą część sezonu odpowiedzialność za rozciąganie gry ciążyła na De’Andre Hunterze. Wszystko to jednak przestaje mieć znaczenie, kiedy Trae Young decyduje, że jego to nie obchodzi i on wali tróję:
Zadaniem dla nowego trenera będzie przekonanie Trae Younga, żeby w większej mierze wziął na siebie ciężar bycia liderem. Zwłaszcza, że ten potrafi przecież świetnie podawać piłkę i te ponad 10 asyst na mecz nie bierze się z powietrza. Nie chodzi jednak o same asysty. Chodzi o to, żeby wprawić piłkę w ruch, żeby akcja miała jakiś przebieg. Young często nie jest tym zainteresowany. To będzie kłopot – zwłaszcza w Playoffach, kiedy obrony rywali będą na to przygotowani.
Portland Trail Blazers (28-30, 12. miejsce)
Poprzedni sezon był dla Balzers pierwszym od 8 lat bez udziału w Playoffach. Nikt jednak nie robił wyrzutów, mając świadomość, że jest to efekt kontuzji Damiana Lillarda. W tym sezonie Lillard jest już zdrowy (od początku grudnia nie opuścił meczu), skład został wzmocniony o Jerami Granta, Anfernee Simons dokonał sporego postępu… A możliwe, że szykuje się kolejny sezon bez Playoffów.
„Myślę, że próbujemy przejść przez pewną górkę. Czuję, że mieliśmy w tym sezonie serie dobrych meczów, po których robiliśmy krok w tył. Wygrywaliśmy duże mecze, żeby za chwile przegrać takie, które powinniśmy wygrać. No i tak było praktycznie przez cały sezon. W tym czasie walczyliśmy, próbowaliśmy pozostać zdrowi. Być jedną drużyną, być razem na parkiecie. Myślę, że obecnie to jest największym problemem.”
– Damian Lillard
W kwestii kontuzji Lillard ma oczywiście wiele racji. Poza grą był ostatnio (nadal pozostaje) Jusuf Nurkic i choć daleko mu do dobrego obrońcy podkoszowego, to okazuje się, że lepszy słaby obrońca, niż jego brak. W jego miejsce minuty na centrze gra Drew Eubanks, który… Jest słaby, a do tego zbyt niski (206 cm), żeby bronić obręczy. Ciekawie robi się jednak dopiero, kiedy ten schodzi. Wtedy nie ma już nikogo, kto choć by wyciągnąłby rękę w górę, żeby utrudnić zadanie rywalom pod koszem:
Blazers znajdują się w podobnej sytuacji co Lakers. Zajmują odległe miejsce, ale do 6. pozycji, dającej pewny awans do Playoffów, tracą w sumie tylko 2 mecze. Z tą różnicą, że Blazers nie są zdrowi – Jusuf Nurkic wciąż leczy łydkę i nie uczestniczy nawet w treningach. Poza tym, terminarz Blazers nie jest taki trudny – czeka ich m. in. trasa wyjazdowa po wschodzie, w czasie której po meczach z Hawks, Magic i Pistons, przyjdzie im się zmierzyć z Celtics i Sixers. Nie będzie łatwo.
Golden State Warriors (29-29, 9. miejsce)
Nie ma się co czarować – wszystko tu zależy od tego kiedy i w jakiej dyspozycji po kontuzji do gry wróci Steph Curry. Dziś pojawiły się doniesienia, że wrócił do bezkontaktowych, indywidualnych treningów i w przeciągu tygodnia lekarze ocenią jego zdolność do gry. Może to oznaczać powrót na początku marca, może oznaczać powrót w połowie marca. Mówimy więc o zakresie 5-13 opuszczonych przez niego od tego momentu spotkań. To ogromny rozstrzał, biorąc pod uwagę, że wszystkich meczów do końca sezonu zostało Warriors tylko 24, a obecnie zajmują oni niezbyt bezpieczną 9. pozycję. Niezbyt bezpieczną, bo za nimi czają się wspomniani już Balzers i Lakers, którzy tracą do nich kolejno 1 oraz 2,5 meczu. No a mówimy tu tylko o utrzymaniu się w turnieju Play-In. W idealnych warunkach Warriors walczyliby o pewny awans do Playoffów.
Warunki są jednak dalekie od idealnych. Statystyki są brutalne. Kiedy Steph Curry jest na parkiecie, Warriors są od rywali lepsi o +10,1 punktu w przeliczeniu na 100 posiadań. Kiedy na parkiecie jest jego bezpośredni zmiennik, Jordan Poole, Warriors są gorsi o -8,1 punktu na 100 posiadań. To jest przepaść, absolutna przepaść.
O ile Jordan Poole ma umiejętności, które pozwalają mu znajdować dobre rzuty w grze bez piłki, angażować się po słabej stronie boiska, wychodzić po zasłonach, o tyle kiedy spadł na niego ciężar pierwszego rozgrywającego… Jakby przestał to robić. Kiedy przekozłowuje piłkę i pozbywa się jej, bywa bardzo pasywny. Zagrożenie rzutowe stwarzane przez duet Curry-Poole to ofensywna podstawa systemu Warriors. Bez Curry’ego tego zagrożenia nie ma.
Spójrz tylko, jak pasywny potrafi być długimi fragmentami Poole po pozbyciu się piłki. Fakt, zostaje na obwodzie, skąd stanowi zagrożenie, ale pozostaje bierny, w bezruchu, nie szuka pozycji:
Powrót Stepha Curry’ego to obecnie sprawa najwyższej rangi. Od tego zależeć będzie, czy obrońcy tytułu w ogóle będą mieli szansę na playoffowy run. Każdy mecz się liczy.
Chicago Bulls (26-33, 11. miejsce)
Na temat sytuacji Chicago Bulls pisałem ostatnio – gdyby zastosowano optymalne rozwiązanie, nie byłoby ich teraz w wyścigu playoffowym. Są w nim jednak i jest im w tej sytaucji dosyć niewygodnie: