Wstydliwa porażka Warriors, 58 punktów Hardena, Sixers wygrali z OKC

Wstydliwa porażka Warriors, 58 punktów Hardena, Sixers wygrali z OKC

Sześć meczów pełnych emocji i indywidualnych popisów – James Harden zdobywa 58 oczek i ledwo pokonuje Heat, Towns zdobywa 42 punkty i 17 zbiórek przegrywając z Pacers, a Warriors przegrywają z Magic pomimo 33 oczek Curry’ego.


Wolves (29-33) – Pacers (41-22) – 115:122

Warriors (43-19) – Magic (29-34) – 96:103

Cavs (15-47) – Knicks (13-49) – 125:118

Heat (27-34) – Rockets (37-25) – 118:121

Sixers (40-22) – Thunder (38-23) – 108:104

Jazz (35-26) – Nuggets (42-19) – 111:104


Wydawało się, że Rockets już nie wygrają tego meczu z Heat. W trzeciej kwarcie przegrywali już różnicą 21 punktów, ale wtedy zaczęli comeback. Udał się on głównie za sprawą Jamesa Hardena, który w samej tylko drugiej połowie zdobył 34 punkty, a w przeciągu całego meczu zanotował 58 punktów, 7 zbiórek, 10 asyst i 4 przechwyty. Trafił też 8/18 rzutów z dystansu i 18/18 z linii rzutów wolnych.

źródło:YouTube/NBA

Mecz rozstrzygnął się w ostatnich minutach.Po rzucie Chrisa Paula na 46 sekund przed końcem, Rockets byli na prowadzeniu, mając 3 punkty przewagi. W następnej akcji Justise Winslow spudłował oba rzuty wolne, co niejako zaprzepaściło szanse na zwycięstwo. Houston dali jeszcze okazję do wyrównania, ale rzut za trzy Diona Waitersa w ostatniej akcji nie trafił do obręczy.

Heat, mimo że pozwolili Rockets odrobić straty, zaprezentowali się dobrze. Zwłaszcza wracający powoli do pełnej dyspozycji Goran Dragic. Słoweński rozgrywający wciąż wchodzi jako rezerwowy, tym razem jednak w 25 minut gry zdobył 21 punktów, 5 zbiórek i 5 asyst. Również 21 punktów zdobył Kelly Olynyk, a liderem składu był Justise Winslow z dorobkiem 19 oczek, 7 zbiórek i 8 asyst. Dwyane Wade natomiast zakręcił całą obroną Rockets

https://twitter.com/MiamiHEAT/status/1101312664897286144


Meczem nocy powinno być starcie Sixers z Thunder. Problem polega na tym, że obie drużyny nie mogły skorzystać z usług swoich najlepszych zawodników. Joel Embiid wciąż leczy kolano, a Paul George zmaga się z bólem prawego ramienia. Nieobecność PG#13 była chyba bardziej odczuwalna – tym razem nawet bez Embiida, Sixers byli w stanie dotrzymać kroku pod obręczą – zebrali dokładnie tyle samo piłek co fizyczni Thunder. Bez George’a z kolei w rotacji Thunder zabrakło zawodnika, który groziłby rzutem z dystansu w tym meczu.

Przewaga Sixers zarysowała się już w pierwszej kwarcie i w różnej formie utrzymywała przez większość meczu. W czwartej kwarcie waleczni OKC byli w stanie doprowadzić do remisu, ale Philly przetrwała atak. Ogromna w tym zasługa Tobiasa Harrisa, który był dziś najlepszym strzelcem zespołu. Zdobył 32 punkty, trafiając 5/7 za trzy. Poza tym dobrze zaprezentował się Jimmy Butler, który do 20 punktów dodał 8 zbiórek i 8 asyst. Ben Simmons zakończył mecz z triple double, notując linijkę 11 punktów, 13 zbiórek i 11 asyst.

Thunder pod nieobecność PG#13 starał się ciągnąć Russell Westbrook – skończył  z dorobkiem 23 punktów, 11 zbiórek i 11 asyst, ale skuteczność nie pozwoliła na nawiązanie walki. RW#0 trafił tylko 8/24 rzutów z gry, w tym fatalne 1/9 zza łuku. Kroku dotrzymał mu Jerami Grant, który również zdobył 23 oczka, jednak na nieco lepszej skuteczności. W pierwszej piątce w miejscu George’a wystąpił Markieff Morris i zdobył 17 punktów, trafiając bardzo dobre 7/12 rzutów z gry.


Utah Jazz przyjechali o Denver i byli w stanie zatrzymać miejscowych Nuggets. Wygrali druga kwartę aż 33:15 i do końca spotkania byli w stanie utrzymać prowadzenie, pomimo dobrej postawy rywali. Najwięcej punktów zdobył Donovan Mitchell, bo aż 24 oczka, do których dorzucił 8 zbiórek i 5 asyst. Poza tym, to on zadbał w samej końcówce o to, by Jazz na pewno mogli cieszyć się ze zwycięstwa:

Poza Mitchellem świetną robotę wykonał Joe Ingles, który zdobył 15 punktów i 10 asyst, co jest pokłosiem tego, że Jazz znów grali bez rozgrywającego. Joe jednak świetnie sprawdza się w roli gracza, który dostaje piłkę i inicjuje jakieś proste zagrywki. Swoją rolę świetnie tez odegrał Kyle Korver, który wszedł z ławki na 22 minuty i zdobył w tym czasie 22 punkty, trafiając 6/10 rzutów z dystansu.

Dla Denver Nuggets po 21 punktów zdobyli Will Barton i Jamal Murray. Barton dorzucił też bardzo cenne 13 zbiórek, które pozwoliły zdecydowanie wygrać z Jazz na deskach. Również 13 zbiórek zdobył Nikola Jokic (w tym 6 ofensywnych), który zanotował także 16 punktów i 7 asyst. Isaiah Thomas tym razem bez rewelacji – w 11 minut tylko 4 punkty i 2/6 z gry.


Mało kto spodziewał się chyba, że Warriors pojadą do Orlando i nie tylko przegrają z Magic, ale nie rzuca nawet 100 punktów. Dopiero szósty raz w tym sezonie nie przekroczyli tego progu – za każdym razem przegrywali. Niech minimalną wymówką będzie chociażby nieobecność Kevina Duranta, który opuścił mecz back-to-back z powodu zmęczenia. Ci Wojownicy, którzy wyszli na parkiet, też chyba jednak byli zmęczeni. Magic przez większość meczu utrzymywali prowadzenie – aż do legendarnej już trzeciej kwarty Warriors. GSW wyszli na prowadzenie w trzeciej odsłonie, by w czwartej znów je stracić po świetnej serii i kwarcie wygranej 33:15.

Główna w tym zasługa Aarona Gordona. Nie tylko był najlepszym strzelcem Magic z dorobkiem 22 punktów i 15 zbiórek, ale też do niego należały kluczowe trafienia w końcówce meczu, którymi przypieczętował zwycięstwo. Dzięki tej wygranej Magic wskakują w tym momencie na ósme miejsce konferencji wschodniej.

Poza Gordonem, dla Magic punktował Terrence Ross, który z ławki dorzucił 16 oczek. Tym razem nieskuteczny był Nikola Vucevic, jednak to nie przeszkodziło w zwycięstwie – zdobył 12 punktów, 13 zbiórek i 6 asyst, trafiając tylko 4/15 rzutów z gry.

Skutecznością nie grzeszyli też Warriors. Trafili słabiutkie 22% rzutów z dystansu (9/40). Trójki mocno forsował Steph Curry, który trafił i tak akceptowalne 5/17, zbierając łącznie 33 punkty, 8 zbiórek i 6 asyst. Problemem okazała się skuteczność Thompsona, który swoje 21 oczek zdobył trafiając tylko 3/12 z dystansu. od nieobecność Duranta, pełnoprawną trzecią opcją był DeMarcus Cousins, który skończył z linijką 21 punktów i 11 zbiórek, przy skuteczności 0/4 zza łuku.


Pacers musieli wygrać ten mecz, skoro byli w stanie trafić prawie 60% swoich rzutów z dystansu. Dodatkowo jako zespół trochę lepiej zorganizowany, byli w stanie wykorzystać 16 strat popełnionych przez Wolves i przekuć je w prawie 30 punktów. Mimo świetnej gry Indiany, jeszcze w połowie czwartej kwarty mecz był remisowy i zwycięstwo trafić mogła do obu zespołów. Ogromna w tym zasługa Karl-Anthony’ego Townsa, który praktycznie w pojedynkę trzymał Leśne Wilki w meczu. W całym spotkaniu Towns uzbierał 42 punkty, 17 zbiórek i 4 asysty w zaledwie 34 minuty na parkiecie.

źródło:YouTube/House of Highlights

Dodatkowo Towns praktycznie zatrzymał Mylesa Turnera w obronie – młody center Pacers zdobył tylko 3 punkty i 1 zbiórkę, ale obił to sobie po bronionej stronie parkietu, gdzie zaliczył aż 6 bloków. Gwiazdą Indiany był bez wątpienia Bojan Bogdanovic, który zdobył 37 punktów, 7 zbiórek i 4 asyst.


Cavs po powrocie Love’a nie stali się zespołem dobrym, ale na pewno znacznie lepszym do oglądania. Znów pokonali Knicks, odrabiając kilkunastopunktową stratę z początku czwartej kwarty. Sam Kevin Love zdobył 26 punktów i 8 zbiórek, ale nie tylko on błyszczał. Z ławki 22 punkty dodał Jordan Clarkson, kolejne 22 oczka dodał Collin Sexton, a 21 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst dorzucił Cedi Osman. Dla Knicks 22 punkty zdobył rezerwowy Allonzo Trier.