W końcu tu dotarł – kręta ścieżka Chrisa Paula do Finałów NBA

W końcu tu dotarł – kręta ścieżka Chrisa Paula do Finałów NBA

W końcu tu dotarł – kręta ścieżka Chrisa Paula do Finałów NBA
Photo by Adam Pantozzi/NBAE via Getty Images

Przed ostatnim meczem Finałów Konferencji Zachodniej pisałem o tym, jak Chris Paul po powrocie z kwarantanny stracił błysk i wygląda naprawdę słabo. Każdy, kto wyraża swoje zdanie publicznie, lubi mieć rację. Wierzcie lub nie, ale bardziej od posiadania racji lubię, kiedy zawodnicy w taki sposób odpowiadają na moje biadolenie. Chris Paul zagrał jak Point God – w niespełna 35 minut zdobył 41 punktów – playoffowy rekord jego 16-letniej kariery – dodając do tego 8 asyst i okrągłe zero strat, wprowadzają Phoenix Suns do Finałów NBA.

YT/NBA

Phoenix Suns znaleźli się więc w Finale NBA po raz pierwszy od 1993 roku, kiedy to jeszcze z Charlesem Barkley’em, Kevinem Johnsonem i Dannym Aingem w składzie przegrali z kompletującymi swój pierwszy 'threepeat’ Bulls. Dawno, dawno temu. Dokładnie 28 lat. Co jednak równie interesujące – a może nawet interesujące bardziej – pierwszy raz w swoim 36-letnim życiu (ha, dawniej!) do Finałów NBA dostał się Chris Paul.

To jest historia, którą dostarcza nam ten sezon. Historia i to taka z kalibru tych większych. W latach 90′ grało mnóstwo kapitalnych zawodników, którzy nigdy ni zdobyli mistrzostwa, trafiając nieszczęśliwie na okres dominacji Chicago Bulls. Chris Paul nie jest więc może najlepszym zawodnikiem w historii, który nigdy nie zdobył tytułu. Ale czy jest najlepszym zawodnikiem w historii, który nigdy nie zagrał nawet w Finałach? Tu dyskusja się otwiera. Nigdy nie byłem fanem rankingów z najlepszymi zawodnikami w historii i nigdy specjalnie się nad takimi listami nie zastanawiałem. Dla przykładu jednak, w zeszłym roku ESPN na swojej liście 74 najlepszych zawodników NBA w historii, umieścili Chrisa Paula na zaszczytnym 40. miejscu. Przed nim było tylko sześciu zawodników, którzy wciąż są aktywnymi zawodnikami. Z umieszczonych przed nim zawodników, tylko dwóch nie zagrało nigdy w FInałach NBA. Jednym z nich jest Giannis Antetokounmpo, przed którym właściwie jeszcze pół kariery, więc spokojnie może się do grona finalistów załapać – nawet za kilka dni. Drugim jest dwukrotny MVP, podobnie jak Chris Paul grający dla Phoenix Suns, Steve Nash.

Nie ulega wątpliwości, że z perspektywy czasu będziemy patrzeć na Chrisa Paula jako na jednego z topowych rozgrywających w historii tej ligi – niezależnie od sympatii czy antypatii, którą CP#3 potrafi wzbudzać jak mało który koszykarz. Jego kariera zawsze była jednak historią porażki, rozczarowania i braku osiągnięć, pomimo dużego talentu. Kto by pomyślał, że sytuacja będzie miała szansę się odwrócić dopiero po kilkunastu latach jego ligowej przeprawy, w wieku 36 lat.

New Orleans Hornets – narodziny generała parkietu

Paul wchodził do ligi w 2005 roku, wybrany z 4. numerem draftu przez Hornets, którzy wtedy mieścili się w Nowym Orleanie [a których sukcesorami są Pelicans, nie Charlotte Hornets – przyp. red.]. Przed nim wybrani zostali Andrew Bogut, Marvin Williams i Deron Williams. Po latach fakt, że CP#3 był najlepszym zawodnikiem tego naboru wydaje się nie do podważenia. Choć Deron Williams, Andrew Bogut, czy może Andrew Bynum mieli talent ku temu, by rozwinąć swoje kariery lepiej, niż miało to miejsce w rzeczywistości.

To był czas, w którym Hornets czasowo przenieśli się z Nowego Orleanu do Oklahomy. Stało się tak z powodu Huraganu Katrina, który w 2005 roku przeszedł przez Luizjanę, czyniąc w Nowym Orleanie ogromne spustoszenie. Przez te dwa lata w Oklahomie, Hornets nie radzili sobie najlepiej. Już po powrocie do Nowego Orleanu sytuacja zaczęła się jednak wyraźnie poprawiać, wraz z rozwojem gry Chrisa Paula. W swoim trzecim sezonie w NBA – pierwszym po powrocie Hornets do Luizjany – Chris Paul zadebiutował w Meczu Gwiazd, poprowadził zespół do bilansu 56-26 i po raz pierwszy zagrał w Playoffach, z których odpadł dopiero w drugiej rundzie po siedmiomeczowej batalii ze Spurs. Wszystko to już w wieku 22 lat. Tyle samo ma dziś Luka Doncic, rok starszy jest obecnie Trae Young. Oni dziś są w tym miejscu, w którym wtedy był Paul. To była zapowiedź wielkiej kariery.

YT/gearmast3r

To były najlepsze statystycznie sezony CP#3. Potrafił średnio na mecz notować blisko 23 punkty, 11 asyst i 2,8 przechwytu – w dwóch ostatnich statystykach kilkukrotnie był ligowym liderem. Druga runda w trzecim sezonie okazała się jednak nie do przebicia. W kolejnych latach jeszcze dwa razy udało się wejść do Playoffów, ale tam nie za wiele udawało się zwojować. Skład nie był mistrzowskiego kalibru – najlepszymi partnerami Paula byli zawodnicy tacy jak David West, Tyson Chandler, czy mający już najlepsze lata za sobą Peja Stojakovic. Pojawiły się też problemy zdrowotne – z powodu urazu kolana, Paul zagrał w sezonie 2009/10 tylko 45 spotkań. Jasnym stawało się, że zawodnik musi zacząć szukać szczęścia gdzie indziej. Jego kontrakt kończył się w 2012 roku, więc Hornets szukali możliwości wymiany, by nie stracić lidera za darmo.

YT/AL’S HIGHLIGHTS WORLD

Pozycja negocjacyjna nie była najlepsza – tajemnicą poliszynela był fakt, że sam zawodnik chciał wymiany. Na szczycie jego listy życzeń byli New York Knicks, którzy tworzyli właśnie skład z Melo Anthonym i Amare Stoudemirem, podejmując walkę z nowopowstałymi gwiazdorskimi Miami Heat. Ostatecznie jednak zdecydowano się na zupełnie inną ofertę. Sezon 2011/12 zaczynał się dopiero pod koniec grudnia z powodu lock-outu. Właśnie w grudniu, na początku miesiąca, dojść miało do legendarnej już, zawetowanej przez Davida Sterna wymiany. Chris Paul miał trafić do Lakers i grać u boku Kobe Bryanta, a Hornets w zamian otrzymać mieli paczkę prażynek (Lamar Odom, Kevin Martin, Louis Scola, Goran Dragic – porządni zawodnicy, ale już wtedy było wiadomo, że to kradzież w biały dzień). Do Rockets miał z kolei zawędrować Pau Gasol. Ta wymiana została wstrzymana przez Davida Sterna – nie dlatego, że jako komisarz ligi chciał zrobić Lakers pod górkę, jak się wciąż uważa, ale dlatego, że Hornets nie mieli wtedy prawnego właściciela i Stern sprawował funkcję tymczasowego zarządcy klubu. Nie pozwolił po prostu na nieopłacalną wymianę dla klubu, którym tymczasowo zarządzał.

Los Angeles Clippers i zmarnowane najlepsze lata

Ostatecznie doszło do wymiany, a Chris Paul wylądował w Los Angeles, z tym że w Clippers. Wtedy znacznie bardziej niż teraz był to 'gorszy, mniej lubiany kuzyn Lakers’. Hornets z dzisiejszej perspektywy i tak nie dostali nic, co osłodziłoby im dostatecznie odejście lidera – dostali Erica Gordona, Chrisa Kamana, Al-Farouqa Aminu i pick w drafcie 2012. Wtedy jednak sytuacja wyglądała inaczej – 22-letni Eric Gordon zapowiadał się na sporą gwiazdę, ale w pierwszym sezonie w Nowym Orleanie rozegrał tylko 9 spotkań z powodu urazu kolana. Z otrzymanym, ostatecznie dopiero 12. pickiem, mogli wybrać Draymonda Greena, czy Khrisa Middletona, ale ostatecznie wybrali nieźle zapowiadającego się Austina Riversa. W tym samym drafcie z pierwszym numerem wybrali też Anthony’ego Davisa, ale to zaczątek zupełnie innej historii.

Chris Paul przychodził do Clippers prowadzonych przez młodych Blake’a Griffina (21 lat) i Erica Gordona (22 lata), którzy w poprzednim sezonie nie wygrali wiele (32-50), ale byli w końcu czymś dość ekscytującym. Postanowiono postawić na 'tu i teraz’. Za Erica Gordona przyszedł właśnie CP#3, pojawili się doświadczeni Chauncey Billups i Caron Butler, postępy robił młody DeAndre Jordan i wszystko to zaowocowało awansem do Playoffów już w pierwszym sezonie Paula w LA. Pierwszym dla Clippers po pięciu chudych latach. Skończyło się na porażce 0-4 w drugiej rundzie z bardzo silnymi wtedy Spurs, ale był to zwiastun tego, że zrodziła się niezła ekipa.

No i trzeba to przyznać – Los Angeles Clippers dowodzeni przez Chrisa Paula to przez kilka lat była naprawdę dobra ekipa. Te kilka lat było jednak bardzo nieszczęśliwym okienkiem. W dużej mierze dlatego, że był to czas, w którym konferencja zachodnia była piekielnie mocna i nawet awans do drugiej rundy stanowił wyzwanie. Z drugiej strony, zdrowie Chrisa Paula nie dopisywało w tych najważniejszych momentach.

Już drugi sezon (2012/13) Paula w Clippers okazał się dużym rozczarowaniem. Rozstawieni wyżej LAC przegrali 2-4 z Memphis Grizzlies, prowadzonymi przez trio Gasol-Conley-Randolph. Paul robił co mógł, ale jego zespół nie dojechał. Blake Griffin nie był zdrowy i rozegrał fatalną serię, w której notował średnio 13,2 punktu, grając po 26 minut i w ostatnim meczu wchodząc już tylko z ławki.

YT/AL’S HIGHLIGHTS WORLD


Kolejny sezon okazał się łaskawszy. W pierwszej rundzie udało się odprawić po 7 meczach wchodzących powoli na szczyt Warriors, ale w drugiej rundzie zabrakło pary na Thunder z Durantem i Westbrookiem. To były jedne z lepszych Playoffów w wykonaniu CP#13 – notował on średnio niedużo jak na niego, bo 19,8 punktu, ale najwięcej w całych Playoffach 10,3 asysty i kapitalne 2,8 przechwytu. Był generałem, ale rzucający na zmianę po blisko 40 punktów Durant i Westbrook byli wtedy nie do zatrzymania.

Playoffy 2015 to chyba te najbardziej pamiętne. W pierwszej rundzie po 7 meczach Clippers odprawili do domu niżej rozstawionych obrońców tytułu, San Antonio Spurs.

YT/NBA

W drugiej trafili Houston Rockets, prowadzonych przez Jamesa Hardena. W pierwszych czterech meczach Clippers przegrali tylko raz – pozostałe trzy wygrali wysoko i pewnie i to pomimo faktu, że Chris Paul dołączył do zespołu dopiero w trzecim meczu, kiedy seria przeniosła się do LA. Wynikało to z kontuzji ścięgna, której nabawił się w ostatnim meczu serii ze Spurs. Kontuzja ta dopadła go – co warto chyba zaznaczyć – po jego jedynym w karierze sezonie, w którym rozegrał pełne 82 mecze sezonu regularnego.

YT/Snapchat Highlights

Wynik 3-1 i trzy bardzo pewne zwycięstwa pozwalały wierzyć, że awans do Finałów Konferencji jest już praktycznie formalnością. Historia – jak już dziś wiemy – potoczyła się inaczej. Czego zabrakło? Może trochę skuteczności – w tych trzech kolejnych porażkach Clippers trafiali kolejno 25,7%, 23,3% i 25% rzutów z dystansu. Choć samemu Paulowi trudno coś zarzucić – jego 35% z dystansu i regularnie notowane linijki na ponad 20 punktów i 10 asyst to było chyba maksimum możliwości. Może zabrakło trochę defensorów na Trevora Arizę i resztę zadaniowców, którzy rozrzucali Clippers zza łuku. Czegokolwiek by nie wskazywać, Chris Paul robił co mógł, ale i tak skończyło się to jednym z największych i najbardziej pamiętanych choke’ów w historii NBA.

To był szczyt – max tego, gdzie doszli Clippers. Playoffy 2016 znów okazały się mocno rozczarowujące i znów nie udało się wyjść nawet z pierwszej rundy. Po dwóch pewnych zwycięstwach z Blazers, w których Damian Lillard nie mógł się kompletnie wstrzelić, przyszły dwie porażki na wyjeździe. Druga z nich przyniosła kolejną kontuzję Chrisa Paula – złamanie w prawej dłoni. Paul oczywiście do gry już nie wrócił, a kolejne dwa mecze bez niego okazały się porażkami.

YT/Clippers Nation

Jasnym stało się, że formuła powoli się wyczerpuje. Przyszedł ostatni sezon Chrisa Paula w Clippers. Jego kontrakt dobiegał końca po sezonie 2016/17 i otwarta była kwestia tego, gdzie doświadczony już wtedy rozgrywający (31 lat) rozpocznie kolejne rozgrywki. W ostatnim sezonie Clippers pomniejsze urazy ograniczyły go do 61 meczów sezonu regularnego. Chociaż Rudy Gobert zagrał tylko półtorej meczu w serii z Clippers, a Chris Paul notował najlepsze w karierze 25,3 punktu, 5 zbiórek i 9,9 asysty, po 7 zaciętych meczach to Jazz i zdobywający dla nich punkty Gordon Hayward byli górą. Clippers znów pożegnali się z Playoffami w pierwszej rundzie. Pożegnali się też z Chrisem Paulem.

Życie po Clippers

W ramach sign and trade Chris Paul i jego wielki i długi kontrakt (4 lata za 160 milionów dolarów, na którym gra do dziś) trafili do Houston Rockets, gdzie Paul miał odciążyć Hardena w prowadzeniu gry. Wątpliwości było więcej, niż jakichkolwiek innych odczuć. Czy wystarczy jedna piłka? Czy długi, ogromny kontrakt dla podatnego na kontuzje zawodnika po trzydziestce to naprawdę dobry pomysł? Ostatecznie okazało się, że potencjał był. W Rockets u boku Hardena, już w swoim pierwszym sezonie w Teksasie, Chris Paul zaszedł w Playoffach dalej, niż kiedykolwiek. Po dwóch stosunkowo łatwych zwycięstwach, w swoich pierwszych (w wieku 32 lat) Finałach Konferencji, przyszło się mu mierzyć z 'tymi’ Golden State Warriors – z Currym, Thompsonem, Durantem i Greenem. Tymi, którzy sezon wcześniej wygrali 72 mecze w sezonie regularnym. W tym sezonie jednak, to Rockets wygrali konferencję i oni mieli przewagę parkietu. Że byli dla Warriors godnymi rywalami, niech świadczy o tym fakt, że doszło do meczu numer 7.

YT/NBA

Warriors, którzy wygrali potem tytuł, przegrali w tej serii więcej meczów, niż we wszystkich pozostałych razem wziętych. To Rockets mogli walczyć w finale z LeBronem i jego Cavaliers. Po piątym meczu to Rakiety prowadziły 3-2. To jednak w końcówce piątego meczu Chris Paul doznał kontuzji. Kontuzji, która wykluczyła go z dwóch kolejnych meczów – przegranych przez Houston.

YT/HNB Media TV – Highlights & Sports

„Nigdy tego nie zapomnę.”

– Chris Paul o kontuzji w serii z Warriors

W kolejnych Playoffach nie udało się już nawiązać tak zaciętej walki. W 2019 roku już w drugiej rundzie Rockets polegli z Warriors 2-4. Tym razem kłopotem była kontuzja oka – nie Chrisa Paula, ale Jamesa Hardena. Trudno twierdzić jednak, że tym razem Rakiety przegrały tylko przez uraz. To nie był już ten sam zespół. W końcu Paul trafił za Russella Westbrooka do Thunder – tych samych, przeciwko którym tak często mierzył się bezskutecznie jeszcze w barwach Clippers. Tam naprawdę sporo udowodnił. Prowadząc przeciętny na papierze zespół do piątego miejsca na zachodzie i porażki w pierwszej rundzie po aż 7 meczach przeciwko niedawnemu pracodawcy, Houston Rockets. Ta porażka w pierwszej rundzie nie była już rozczarowaniem. Tym razem była ona powodem do chwały. To znamienne – na tym etapie kariery byliśmy już przekonani, że Chris Paul prowadzący zespół to nie jest żaden materiał na kontendera, a jedynie na ładną historię, jak ta z Thunder. Dopiero teraz, rok później, Chris Paul udowadnia nam, że się myliliśmy. Jako 36-letni weteran parkietów podjął kolejną próbę. Znów prowadzi swój zespół i w tym szalonym sezonie w końcu to zrobił. Z młodymi, ale pełnymi zaangażowania Suns po raz pierwszy wszedł do Finałów NBA. Zrobił to dopiero wtedy, kiedy po latach rozczarowań definitywnie postawiliśmy już krzyżyk na projekcie „Chris Paul lider zespołu mistrzowskiego”.

„To dużo dla mnie znaczy. Wielkie podziękowania dla Sama Presti za to, że w ogóle pozwolił na to, by to się wydarzyło. Kiedy wracam myślami do moich pierwszych rozmów z Devinem Bookerem, z zarządem Suns, wszystkie te rzeczy musiały się wydarzyć, żebyśmy mogli być tu dzisiaj, prawda? To wszystko jest częścią procesu.”

– Chris Paul po awansie do Finałów NBA

Tym razem też miał swoje problemy zdrowotne. W serii z Lakers walczył z bolącym barkiem, przed Finałami Konferencji trafił na kwarantannę z powodu zarażenia COVIDem. Tym razem jednak udało się to wszystko przezwyciężyć. Jasne – pomogły kontuzje i problemy pozostałych ekip. LeBron i Davis nie byli w pełni sił. Nuggets grali bez Jamala Murray’a. Jazz nie mieli do dyspozycji zdrowego Donovana Mitchella. Niech to jednak nie odbiera splendoru temu osiągnięciu. Po wszystkich tych latach Chris Paul w końcu jest w Finałach – nie jako podstarzały zadaniowiec i weteran z ławki. Jest tu jako pełnoprawny lider swojej ekipy. To była najdłuższa, najbardziej okrężna i najeżona przeszkodami ścieżka do Finałów, jaką kiedykolwiek widzieliśmy.

YT/NBA