Problem Chicago Bulls jest wielowarstwowy, a jego rozwiązanie przespano
Jeśli cofniemy się pamięcią do tego, co działo się przed samym startem sezonu regularnego NBA, okaże się, że dyskusję zdominował Victor Wembanyama – gość, który do NBA trafi dopiero w kolejnym drafcie, ale miał szansę rozegrać ze swoją francuską drużyną Metropolitans 92 pokazowy mecz w USA, przeciwko g-league’owej ekipie Ignite. Swój ogromny talent opakowany w mierzące 220 cm ciało pokazał przed całym światem, który zwariował. Zastanawiasz się może jednak, dlaczego tekst o Chicago Bulls rozpoczynam od Victora Wembanyamy.
Szał związany z Victorem dziś już trochę ustał, ale wówczas anonimowi generalni managerowie ostrzegali – w tym sezonie drużyny będą tankowały chętniej, niż kiedykolwiek:
Przed Trade Deadline mieliśmy kilka ekip, których miejsce w tabeli odbiegało od oczekiwań, strata do górnych rejonów tabeli była już znacząca, a wizja osunięcia się o te kilka miejsc po wyższy wybór w drafcie kusząca. Wśród takich ekip znajdowali się m. in. Toronto Raptors, którzy według wszystkich dostępnych prognoz i doniesień mieli oddać połowę składu i zacząć od nowa. Wcale tego jednak nie zrobili. W bardzo podobnej sytuacji byli wówczas Chicago Bulls. Ekipa z Windy City także zdecydowała się nie robić gwałtownych ruchów i pozostać na obranym wcześniej kursie. Dziś zaczyna to wyglądać jak błędna decyzja.
Od Trade Deadline sytuacja Bulls to równia pochyła. W tej chwili są oni w trakcie serii 6 porażek z rzędu, W tej chwili zajmują 11. miejsce na wschodzie, do ostatniego miejsca dającego udział w Play-In tracąc 2 mecze. Niby nie tak wiele, ale biorąc pod uwagę, że do końca sezonu już tylko 23 mecze, a wśród nich starcia z Nuggets, Bucks, Grizzlies, czy dwa starcia z Sixers, to sytuacja robi się mocno chwiejna. Tymczasem jako stawka jawi się udział w turnieju Play-In, czyli w zasadzie trudna do wykorzystania szansa na udział w pierwszej rundzie przeciwko najmocniejszym ekipom z konferencji. Ta ekipa miała zdecydowanie większe ambicje. Może rzeczywiście należało oddać liderów, zsunąć się w dół tabeli i nie szarpać się o to wszystko?
Na pewno łatwiej było oddać liderów, niż spróbować wzmocnić obecny skład. Nie doszło w sumie do żadnego z obu rozwiązań (po czasie podpisano Pata Beverley’a, który może pomóc w pewnych aspektach). Ekipa Bulls jest u podstaw, strukturalnie źle zbudowana.
Weźmy pod uwagę 20 najczęściej biegających po parkiecie piątek Bulls (za basketball-refernce). Trzy najbardziej plusowe z nich prezentują się następująco:
Te trzy piątki mają trzy ważne elementy wspólne. Omawiając je, zauważymy trzy problemy trawiące Chciago.
1. W każdej z tych piątek jest Goran Dragic
Tak – sprany, będący dawno za górką, 36-letni, grający po kilkanaście minut na mecz Goran Dragic. To jest symptom tego, jak desperacko ta drużyna potrzebuje rozgrywającego. Ta zdecydowanie najlepsza z piątek ma to do siebie, że oprócz wskaźnika plus/minus na poziomie +44 notuje też +18 pod względem asyst w zestawieniu z grą rywala.
W przeliczeniu na 100 posiadań, Goran Dragic jest zdecydowanym liderem zespołu pod względem notowanych asyst:
zawodnik: | asysty/100 posiadań |
---|---|
Goran Dragic | 8,2 |
Alex Caruso | 6,3 |
Ayo Dosunmu | 4,7 |
Coby White | 4,2 |
Rozgrywający, potrafiący w kolejnych posiadaniach rozegrać atak pozycyjny, klepać piłkę w pick’n’rollach, pozwala uniknąć ofensywnej stagnacji i skupienia się na izolacjach i rzutach z półdystansu liderów – w tym wypadku LaVine’a i DeRozana.
Goran Dragic nie rozwiązuje jednak innego problemu Chicago, a mianowicie obrony obwodowej. Duet Caruso-Dosunmu to bardzo zaangażowani, agresywni obrońcy, mierzący jednak kolejno 196 cm i 193 cm. Kiedy grę rywali prowadzi mierzący 2 metry wingman, robi się problem.
Sytuacja nie jawiłaby się tak źle, gdyby do gry zdolny był Lonzo Ball. Rozgrywający długi, silny i dobry w obronie. Podział jego minut z Caruso dałby trochę oddechu. Ball jednak raczej nie wróci już do zdrowia w tym sezonie. Szczerze mówiąc doniesienia o jego braku postępów w rehabilitacji są tak pesymistyczne, że wątpię już w jego powrót do zawodowej koszykówki w ogóle. Wielka szkoda, bo zrobił ogromny postęp w swojej grze po trochę rozczarowującym starcie kariery.
2. W żadnej z tych piątek nie ma Nikoli Vucevicia
Przeprasza Cię Vuc, ale powolny, nie nadążający w obronie center to ostatnie, czego potrzeba Chicago Bulls. Spójrzcie tylko na te dwie bliźniacze w sumie akcje z ostatniego meczu Bulls. Bezpośredni rywal Vucevicia, Brook Lopez, świetnie rzuca, więc niskie zejście, tzw. 'drop’, nie wchodzi w grę. Vucevic jest jednak na tyle powolny, że nie odważy się agresywnie zaatakować i podwoić gracza z piłką. W konsekwencji wychodzi z tego jakaś pokraczna hybryda, w ramach której Vuc ani nie przeszkadza graczowi kozłującemu, ani nie przeszkadza Lopezowi w skończeniu akcji pod koszem:
Nikola Vucevic jest nie tylko zbyt wolny, żeby wyjść wyżej do podwojenia. Jest też beznadziejnym – serio – beznadziejnym obrońcą obręczy. Zebrałem poniżej wszystkich graczy z tego sezonu, którzy w meczu bronią średnio przynajmniej 7 rzutów z odległości 6 stóp od obręczy lub bliżej (około 180 cm). Kiedy spojrzysz na procent rzutów, które rywale przeciwko tym zawodnikom trafiają, okaże się, że Vuc znacznie, znacznie odstaje od reszty stawki:
zawodnik | kontestowane rzuty 0-180 cm od kosza | FG% kontestowanych |
---|---|---|
D. Sabonis | 8.9 | 61.4% |
N. Jokic | 8.6 | 64.4% |
J. Embiid | 8.2 | 63.2% |
K. Porzingis | 8.1 | 52.8% |
M. Turner | 8.1 | 59.0% |
N. Vucevic | 8.1 | 68.5% |
B. Lopez | 8.1 | 53.7% |
J. Poeltl | 7.7 | 61.3% |
E. Mobley | 7.6 | 59.0% |
R. Gobert | 7.6 | 56.7% |
J. Nurkic | 7.4 | 62.0% |
K. Olynyk | 7.2 | 61.0% |
S. Barnes | 7.2 | 63.6% |
Żeby znaleźć kogoś, kto gorzej broni przy obręczy, musiałem zjechać aż do Kevina Portera Jr., który nie jest nawet centrem. Ba, nawet Luka Doncic broni lepiej przy obręczy niż Vucevic, średnio 6,2 próby zatrzymując na skuteczności 66,9%. To daje trochę do myślenia.
We wszystkich trzech najlepszych piątkach Bulls, zamiast Vucevicia biega Andre Drummond. Tak jednak jak w przypadku Gorana Dragicia, Drummond nie jest rozwiązaniem problemów Bulls. Drummond jest bardzo daleko od bycia rozwiązanie problemów Bulls. Wszystko co robi lepiej, to kontestowanie rzutów przy obręczy (jeśli zdąży, bo różnie bywa) i nie granie akcji w high-post, gdzie zabiera miejsce juz zabierającym sobie miejsce DeRozanowi i LaVine’owi.
3. W żadnej z tych piątek nie ma duetu LaVine-DeRozan
To oczywiste, że trener Billy Donovan stara się rozdzielać minuty swoich liderów, by w możliwie każdej minucie gry mieć na boisku zawodnika kreującego ofensywę. Dobrze byłoby jednak, gdyby liderzy ci działali tez dobrze w połączeniu, podbijając wzajemnie swoją wartość, a nie pochłaniając wzajemnie swoją przestrzeń gry.
Znów – ostatni wspólny mecz LaVine’a i DeRozana, którym było starcie z Orlando Magic. Tutaj przykładowa, dość prosta akcja dwójkowa LaVine’a z Vuceviciem, po której piłka zostaje odegrana do DeRozana do rogu boiska:
DeMar DeRozan zostaje tutaj sprowadzony do roli gościa, czekającego na odrzucenie do rogu. No dobra, ktoś musi tę rolę spełniać, nie ma w tym nic złego. Nie byłoby, gdyby DeMar DeRozan nie trafiał z rogów zaledwie 28,6% wszystkich swoich prób.
Tu znów akcja Zacha LaVine’a, zakończona bohatersko oddaną przez ręce trójką:
Tym razem piłka nie została oddana do DeRozana. A przecież mogła zostać – zobacz tylko, jak poważnie obrońca traktuje zagrożenie rzutowe ze strony DeMara:
LaVine i DeRozan to gracze, którzy nie uzupełniają się dobrze. W żadnej z trzech najbardziej plusowych piątek nie ma ich obu jednocześnie, ale mam nadzieję, że rozumiesz już konwencję. Brak jednego z nich nie jest dla Bulls żadnym rozwiązaniem, czyniącym zespół lepszym.
Ten sezon – nawet jeśli Bulls doczołgają się do Play-In – będzie rozczarowaniem. Kolejny nie zapowiada się znacząco lepiej. Ayo Dosunmu, Patrick Williams, nawet Alex Caruso – są tu goście, których warto zatrzymać i wokół których warto spróbować zbudować coś od podstaw. Ostatnie trade-deadline było ku temu dobrą okazją. Bulls natomiast tkwią w naprawdę głębokim impasie.