Prawdziwa loteria, czyli NBA Draft 2020

Prawdziwa loteria, czyli NBA Draft 2020

Wybory w drafcie zawsze są tożsame z pewnym, mniejszym lub większym ryzykiem. W tym roku jednak draft może stać się jedną wielką loterią.

Taka sytuacja wynika z szalejącej epidemii. Koronawirus dyktuje nowe warunki i w tym roku przypadek w znacznie większym niż zwykle stopniu może zadecydować o przyszłości niejednej organizacji. Nie tylko na poziomie finansowym, ale także czysto sportowym.

Przede wszystkim wciąż nie wiadomo, kiedy do draftu dojdzie. Wszystko jest nierozerwalnie związane z losami sezonu NBA, a draft z oczywistych przyczyn jest jedną z ostatnich kwestii na liście:

„Widzieliśmy to już w przypadku ostatnich negocjacji między zawodnikami, a ligą. Wtedy nawet nie doszli do tematu draftu. Rzeczy które generują największe zyski finansowe są omawiane najpierw, więc zanim dojdą do draftu to trochę potrwa.”

Początkowo przygotowywano się na późniejszy termin, jednak w świetle nowych wieści o coraz bardziej prawdopodobnym anulowaniu sezonu bardzo możliwe, że obowiązywać będzie oryginalna data naboru. Na całe szczęście jeszcze nie pojawiły się pomysły o anulowaniu draftu, o których już całkiem głośno mówi się w przypadku MLB (Major League Baseball). Patrząc jednak na to jak ma wyglądać draft i przygotowania do niego, wielu generalnych menadżerów zapewne nie miałoby absolutnie nic przeciwko temu.

Przede wszystkim Draft 2020 nie należy wedle ekspertów do najmocniejszych. Ba, nie tylko nie jest wypełniony talentem, lecz nie ma nawet jednego żelaznego faworyta. Kogoś, dla kogo warto tankować, kto ma być gwarancją pewnego poziomu. Kogoś jak Zion w zeszłym roku, czy chociażby Karl-Anthony Towns w roku 2015. Wokół każdego czołowego prospektu jest całkiem sporo wątpliwości. Dlatego też skauting miał odgrywać jeszcze większą niż zazwyczaj rolę tej wiosny.

Problem polega na tym, że w związku z przerwaniem rozgrywek, nie można będzie obejrzeć kandydatów podczas najważniejszych meczów sezonu. Oczywiście, sezon nie zakończył się po dwóch spotkaniach i jeśli ktoś pracował rzetelnie powinien mieć już zgromadzony odpowiedni materiał, przynajmniej zdaniem jednego z ligowych menadżerów:

„Jeśli pracowałeś uczciwie przez cały rok, nie stracisz wiele. Obecna sytuacja dobrze pokaże, którzy menadżerowie ciężko pracują i jeżdżą na uczelnie oglądać spotkania, a którzy siedzą w restauracjach. Jeśli nie pojawi się więcej danych, dużo GM’ów będzie miało przesrane.”

Częściowo to oczywiście prawda. Z drugiej strony jednak często nawet najlepiej przygotowani menadżerowie początki sezonu zostawiają szeregowym pracownikom, wchodząc do akcji już przy okazji turniejów finałowych w NCAA, czy playoffach w ligach zagranicznych, mając w planach jeszcze całą serię indywidualnych spotkań. I tutaj przechodzimy do kolejnego, jeszcze większego problemu.

Nie tylko bowiem nie ma kluczowych meczów do obejrzenia, ale także nie ma niemal żadnego kontaktu z samymi zawodnikami, co według anonimowego GM’a z konferencji wschodniej było najważniejszym elementem procesu:

„Na samym początku całego procesu, drużyny ustawiają zawodników w odpowiedniej kolejności. Wiecie jak gracz najczęściej poprawia swoje notowania? Wcale nie na meczach, tylko na prywatnych spotkaniach, indywidualnych treningach, rozmowach w cztery oczy z menadżerami. Teraz to wszystko zniknęło.”

Według Jona Rothsteina z CBS Sports, menadżerowie i trenerzy muszą pogodzić się z tym, że jedynymi formami komunikacji z kandydatami będą rozmowy przez Skype. I choć teoretycznie przeprowadzić będą mogli ten sam wywiad co na żywo i wypytać zawodników o wszystko, to zdaniem jednego z GM’ów, kluczem wcale nie są rozmowy, a zachowanie gracza, przed i po nich, jego reakcje, mowa ciała. Teraz jedynym wyznacznikiem mają być suche odpowiedzi na pytania, do których agenci zwykle pieczołowicie przygotowują swoich podopiecznych.

Skoro jednak nie można zobaczyć chłopaków na żywo, jedyne co zostało na dzień dzisiejszy to taśmy ze spotkań już rozegranych. A to wcale nie ułatwia wyboru, a w większości przypadków wręcz przeciwnie.  Nawet wokół Anthony’ego Edwardsa, głównego kandydata do jedynki pojawia się wiele znaków zapytania:

„Główna wątpliwość to kwestia powtarzalności. Według mnie, Edwards widział, że jest lepszy od innych i po prostu czasem grał na maksa, a czasem niekoniecznie.”

To prowokuje pytania o jego etykę pracy, podejście do gry, reakcję na fakt, że każdego dnia musi trenować na sto procent, żeby w ogóle zaistnieć w lidze. Ciężko będzie to stwierdzić po rozmowie na skype.

Mimo wszystko Edwards wciąż wygląda najpewniej i na ten moment raczej na pewno zostanie wybrany jako pierwszy. Częściowo dlatego, że dalej sytuacja robi się jeszcze bardziej skomplikowana. Jak bowiem skutecznie ocenić potencjał Jamesa Wisemana, przed startem rozgrywek mocnego kandydata do jedynki, który jednak na uczelni zdążył rozegrać zaledwie 3 spotkania, zanim został zawieszony?

Źródło: Youtube.com/Frankie Vision

Jak oceniać LaMelo Balla, który statystycznie prezentował się świetnie, lecz grał w lidze australijskiej, gdzie MVP sezonu 2018/19 był 35-letni Andrew Bogut. Ponadto wystąpił tylko w 12 meczach, resztę sezonu tracąc z powodu kontuzji stopy.

„Oczywiście i tak dokładnie przeanalizujemy sytuację, ale bardzo chciałbym spotkać się i pogadać z nimi osobiście. LaVar jest straszną niewiadomą.”

O LaMelo znów ostatnio zrobiło się głośno i to nie z powodu jego gry. Najmłodszy z braci Ball miał rzekomo kupić klub Illawarra Hawks, w którym występował w Australii. Władze ligi jednak błyskawicznie zdementowały te pogłoski, przyznając jednak, że były takie rozmowy.

Źródło: Youtube.com/ESPN

Jak oceniać Deniego Avdiję, czołowego prospekta z Europy, który jednak w tym sezonie znacząco obniżył loty (skuteczność zza łuku z 50% w zeszłych rozgrywkach Euroligi do 28% w tych, a z linii rzutów osobistych ze 100% do 56%)? Takich pytań rodzi się bardzo dużo, a znalezienie odpowiedzi jest praktycznie niemożliwe w tych warunkach.

„To powrót do starej szkoły, opartej głównie na zgadywaniu. A potencjalne pułapki czają się dosłownie wszędzie.”

Oczywiście, nie oznacza to też, że nagle taki LaMelo wypadnie z loterii, a z pierwszym pickiem zostanie wybrany ktoś prawie anonimowy. Niewiele zespołów ma jednak taki luksus jak Golden State Warriors, którzy wiedzą dokładnie jakiego typu gracza potrzebują do swojego zespołu i już wypłynęły informacje, że zarówno Ball, jak i Wiseman nie mają co liczyć na przenosiny do San Francisco.

Większość drużyn, szczególnie na miejscach 4-15 bierze często najlepszego zawodnika, który jest dostępny. Przy tak skąpej ilości sprawdzonych danych, możemy oczekiwać wielu zaskoczeń i wyborów bardzo nietrafionych. Spodziewajmy się także ciekawych wzmocnień dla drużyn z dalszych miejsc, mniej więcej tak jak w 2013 roku.

Z topowej piątki tego draftu chyba tylko Victor Oladipo okazał się wart swojego picku, a tacy gracze jak Anthony Bennett (#1), Cody Zeller (#4), czy Alex Len (#5) poszli znacznie wyżej niż C.J. McCollum (#10), Rudy Gobert (#27), czy wreszcie Giannis Antetokounmpo (#15).

„Ktoś w tym drafcie pójdzie z ósemką i zostanie All-Starem, a ktoś pójdzie z dziewiątką i nie przedłużą mu nawet debiutanckiego kontraktu. To nie jest takie proste – nie możesz po prostu obejrzeć więcej starszych nagrań, bo większość tych dzieciaków jeszcze rok temu grała bardzo mało, lub na znacznie niższym poziomie.”

W tym roku zatem największą rolę może odegrać nie przygotowanie i skauting, nie kolejność wyboru, lecz szczęście i jego brak. Kto okaże się wielkim wygranym, a kto straci najwięcej?

Źródło: Youtube.com/Frankie Vision