McCollum przejmuje mecz, LAL odrabiają 20 punktów, clutch Embiid

McCollum przejmuje mecz, LAL odrabiają 20 punktów, clutch Embiid

CJ McCollum przejął mecz! Poza tym LeBron i jego Lakers bez playoffowej presji pokazali się z dobrej strony, a Joel Embiid pięknym wsadem zamknął mecz z Cavaliers.


Knicks (13-55) – Pacers (43-25) – 98:103
Cavs (17-51) – Sixers (43-25) – 99:106
Lakers (31-36) – Bulls (19-50) – 123:107
Bucks (51-17) – Pelicans (30-40) – 130:113
Spurs (39-29) – Mavs (27-40) – 112:105
Wolves (32-36) – Nuggets (44-22) – 107:133
Blazers (41-26) – Clippers (39-30) – 125:104


Blazers wygrali z Clippers różnicą 21 punktów, co sugerowałoby blowout. Nic bardziej mylnego – wynik przez około 40 minut oscylował wokół 5 punktów różnicy. Dopiero czwarta kwarta przyniosła tak drastyczne rozstrzygnięcie i to za sprawa jednego zawodnika. CJ McCollum zdobył w ostatniej odsłonie 23 punkty, trafił wszystkie 4 trójki i samodzielnie pokonał Clippers, którzy rzucili w tym czasie tylko 20 punktów. W całym meczu McCollum uzbierał 35 punktów, 4 asysty i 4 zbiórki, trafiając 6/11 rzutów z dystansu.

źródło:YouTube/House of Highlights

Dobry mecz zagrał tez Damian Lillard, który skończył z dorobkiem 20 punktów i 12 asyst. Kolejne 20 punktów, a do tego 12 zbiórek (w tym aż 7 ofensywnych) dodał też Jusuf Nurkic. Clippers nie potrafili sobie z tym poradzić, nawet pomimo trafienia aż 60% trójek. Ilościowo wyglądało to jednak mniej okazale – skromne 9/15. W tych czasach poszczególni zawodnicy potrafią trafić tyle w meczu. Najlepszym strzelcem LAC był zatem Montrezl Harrell, który trafił jedna trójkę, a łącznie uzbierał 22 punkty, 11 zbiórek (aż 8 ofensywnych) i 3 bloki. Lou Williams dodał 18 punktów, ale był dziś nieskuteczny – trafił zaledwie 5/16 z gry. W całym meczu padło mnóstwo ofensywnych zbiórek – Blazers zebrali takich piłek 18, a Clippers aż 25.


Jeszcze wczoraj Lakers dzierżyli serię 5 porażek z rzędu, jednak dziś została ona przerwana w starciu z Chicago Bulls. Nic jednak takiego scenariusza nie zapowiadało – zwłaszcza w czasie pierwszej połowy. Byki bardzo mocno weszły w mecz, szybko obejmując prowadzenie. Na starcie drugiej kwarty mogło się już wydawać, że kwestia wyniku jest sprawą zamkniętą – Chicago prowadziło różnicą 20 punktów po kilkunastu minutach meczu. Wtedy jednak Jeziorowcy przystąpili do kontrofensywy. Jeszcze w drugiej kwarcie zredukowali straty do około 5 punktów. Stan ten utrzymywał się mniej więcej do końca trzeciej kwarty, kiedy to sami w kilka minut wyszli na 15 punktowe prowadzenie.

Te dwa zrywy zawdzięczają w dużej mierze LeBronowi Jamesowi – lider Lakers rozegrał 33 minuty (nie widać tu żadnego ograniczenia czasu gry), zdobył 36 punktów, 10 zbiórek i 4 asysty. W namacalny sposób wspomógł go wchodzący z ławki Caldwell-Pope, który dorzucił 24 oczka, trafiając 4/8 z dystansu. Kolejne 21 punktów dodał od siebie Kyle Kuzma. Jeśli jednak wziąć pod uwagę wpływ na grę, to do wygranej w równie dużym stopniu przyczynił się JaVale McGee, który skończył co prawda ze skromną linijką 10 punktów, 11 zbiórek i 3 bloków, ale jego gra w defensywie mocno ograniczała poczynania Bulls, co przejawia się w świetnym wskaźniku plus/minus na poziomie +26, zdecydowanie najwyższym w drużynie.

Po stronie Bulls kolejny mecz opuścił Zach LaVine, który zmaga się z kontuzją kolana. W tym czasie najlepszym strzelcem okazał się Robin Lopez z dorobkiem 20 punktów i 7 zbiórek. Kolejne 19 punktów dorzucił Otto Porter Jr., a bardzo słaby występ zapisał na swoje konto Lauri Markkanen. Rzucił tylko 11 punktów, trafiając 4/17 z gry i pudłując wszystkie 8 oddanych rzutów za trzy.

Historią meczu był jednak powrót Andre Ingrama – 33 letniego weterana G-League, nauczyciela matematyki, który w ubiegłym sezonie w debiucie w Lakers zrbił furorę. Znów dostał 10-dniowy kontrakt. Dziś tylko 2 minuty, bez punktów.


Cavs wygrali ostatnio wysoko z Toronto Raptors, a dziś zmierzyli się z kolejną ekipą z czołówki wschodu. Tym razem padło na Sixers, których nie udało im się pokonać, ale tez postawili twarde warunki. Koszykarze Philly co prawda przez większość czasu kontrolowali przebieg meczu, ale 3 minuty przed końcem trzy trafienia Cavs pod rząd wyprowadziły ich na prowadzenie 97:96. Sixers przełamali zagrożenie na minute przed końcem za sprawą świetnej sekwencji Embiida – rewelacyjnej dobitki (własnego rzutu), zablokowania rywala i trafienia kolejnych 4 rzutów wolnych.

W całym meczu Embiid uzbierał 17 punktów, 19 zbiórek, 5 asyst i 4 bloki. W końcówce to on okazał się bohaterem, ale przez cały mecz wynik trzymał Ben Simmons, który łącznie zanotował 26 punktów, 10 zbiórek i 8 asyst. Kolejne 17 punktów dorzucił też JJ Redick, trafiając 4/7 za trzy. Skromne 11 punktów dodał Tobias Harris, a Jimmy Butler nie zagrał – trener Brown dał mu dzień odpoczynku.

źródło:YouTube/House of Highlights

Liderem Cavs znów był dziś Collin Sexton, który zdobył 26 punktów i znów tylko 1 asystę, będąc błędnie zdiagnozowany przez skautów jako rozgrywający. Kolejny dobry mecz rozegrał też Cedi Osman, który zapisał na swoje konto 18 punktów, 8 zbiórek i 4 asysty. Kevin Love nie pojawił się na parkiecie, gdyż jeszcze nie został dopuszczony do gry w meczach back-to-back.


Luka Doncic zagrał dziś w meczu ze Spurs pomimo niedawnej kontuzji kolana. Jak jednak widać, nie powinien był tego robić. W 33 minuty na parkiecie zdobył 12 punktów, 6 zbiórek i 7 asyst, ale trafił tylko 5/18 z gry, 1/7 zza łuku i popełnił aż 9 strat, kończąc z jednym z najgorszych w drużynie wskaźników plus/minus na poziomie -11. Spurs do zwycięstwa poprowadził za to DeMar DeRozan, który zdobył 33 punkty, 4 zbiórki, 6 asyst i 4 przechwyty. Wszystko to, klasycznie, bez ani jednej trójki. LaMarcus Aldridge dorzucił od siebie kolejne 28 punktów i 7 zbiórek, a bardzo dobry mecz rozegrał też Derrick White, który skończył z linijką 23 punktów i 7 asyst. W tym czasie rekord kariery ustanawiał debiutant Mavericks, Jalen Brunson, który zdobył 34 punkty. W ostatnich meczach zaczyna zaznaczać swoją obecność w rotacji – wygląda na to, że to mógł być dobry wybór.


Nuggets dosyć brutalnie potraktowali Timberwolves, pokonując ich różnicą 26 punktów po okrutnym blowoucie. Kluczem do sukcesu były rzuty z dystansu – Denver trafili 60% trójek, a konkretnie aż 18/30. Jest to głównie zasługa Jamala Murray’a, który zdobył 30 punktów i trafił 4/6 zza łuku, ale także Paula Millsapa (23 punkty, 3/4 za trzy) i Monte Morrisa (16 punktów, 4/5 za trzy). Mimo wszystko jednak Nikola Jokic wyraź nie przegrał pojedynek z Townsem. Podczas gdy serbski środkowy uzbierał 18 punktów, 8 zbiórek i 7 asyst (co i tak jest świetnym występem), Towns skończył z dorobkiem 34 punktów, 10 zbiórek i 3 bloków. Mentalnie wygrał tym jednym zagraniem:


Bucks łatwo ograli Pelicans. Giannis Antetokounpo uzbierał bardzo produktywne 24 punkty, 9 zbiórek i 5 asyst w zaledwie 26 minut spędzonych na parkiecie. Kolejne 23 oczka, ale też 5 zbiórek i 7 asyst dorzucił Khris Middleton. Brook Lopez trafił 1/5 zza łuku, a i tak miał najwyższy plus/minus w zespole, +24. Siła spacingu. Najlepszym strzelcem Pelikanów był Julius Randle, który uzbierał 23 punkty, a Elfrid Payton uzyskał triple-double z 14 punktów, 15 zbiórek i 11 asyst.


Pacers przemęczyli się w meczu z Knicks. Ostatecznie jednak podołali temu wyzwaniu (ha), po tym jak Bojan Bogdanovic rzucił 24 punkty. Kolejne 16 punktów i 9 asyst dorzucił Darren Collison. Po stronie Kncks jak zwykle wystrzelił jeden zawodnik – tym razem był to wchodzący z ławki Emmanuel Mudiay, który skończył z linijką 21 punktów, 4 zbiórek i 4 asyst.