Mario Chalmers bardzo chciałby zagrać znowu w NBA
Były rozgrywający Miami Heat, Mario Chalmers, deklaruje chęć powrotu do NBA. Przeszkodę widzi jednak nie w swoim poziomie sportowym, a w obecnej polityce kadrowej klubów.
Pamiętacie Mario Chalmersa? Pewnie tak – choć od dwóch sezonów popularny Rio nie postawił stopy na parkiecie NBA, zapisał się w historii ligi złotymi zgłoskami, zdobywając dwa tytuły mistrzowskie z Miami Heat, pełniąc rolę zadaniowca u boku LeBrona, Wade’a i Bosha. Po ośmiu sezonach w Miami trafił jeszcze na chwilę do Memphis Grizzlies, by następnie znaleźć dla siebie miejsce na Starym Kontynencie. Ostatni sezon spędził w barwach AEK Ateny. Dziś, w wieku 34 lat, szuka drogi powrotu do NBA, co przyznał zapytany przez Alexa Kennedy’ego z HoopsHype:
„Zdecydowanie tak. Zdecydowanie myślę, że wciąż mogę pomóc zespołowi, zwłaszcza z moim doświadczeniem. Mam sporo wiedzy, odkąd grałem w czterech Finałach NBA, wygrałem dwa Mistrzostwa NBA i mistrzostwo kraju na poziomie uczelnianym. Po prostu czuję, że mógłbym zapewnić sporo wiedzy młodemu rozgrywającemu i być dla niego mentorem. To jest rola, w jakiej mógłbym wrócić do NBA, więc jestem na to otwarty, kiedy nadarzy się okazja.”
Chalmers widzi jednak jedną, poważną przeszkodę w ewentualnym powrocie do swojej ojczystej ligi. Jest nią polityka kadrowa zespołów, polegająca na odstawieniu weteranów na boczny tor. O tej tendencji wspomniał jakiś czas temu Raymond Felton, który także chciałby wrócić do grania. Zapytany na ten temat Chalmers wygłosił całe przemówienie na temat tego, że tacy goście jak on są potrzebni:
„Zdecydowanie tego doświadczyłem. I tak, jest to frustrujące – bo jest takie powiedzenie: Drużyna zawsze chce zwycięzcy [a team always wants a winner – tłum. red.]. Myślę sobie, że z moim doświadczeniem, udowodniłem już, że jestem zwycięzcą. Nie jestem złym gościem w szatni, nie jestem kretynem. Więc czuję, że nie dostanie nawet szansy, nawet zaproszenia na trening czy coś takiego, jest trochę przygnębiające. Ale tak to jest w tym biznesie… Jestem zaskoczony tym, jak odeszło się od weteranów. Ci goście są bardzo istotni. Dla mnie takimi weteranami byli Dwyane Wade, LeBron, Jermaine O’Neal, Jamal Maglorie, Zyrundas Iglauskas – miałem więc weteranów, którzy właściwie byli All-Starami i nauczyli mnie czegoś o koszykówce, o rodzinie, o wielu różnych rzeczach. Po prostu myślę, że gdybym był generalnym managerem, czy kimś kto zarządza drużyną w NBA, to chciałbym kilku weteranów w swoim zespole. Choćby żeby upewnić się, że moi młodzi gracze mają za kim podążać i nie robią za dużo poza parkietem. Chcesz mieć pewność, że będą skupieni na koszykówce i zrozumieją biznesowy aspekt tego wszystkiego. A kiedy już trafisz do NBA, dostajesz sporo wolności. Jeśli nie użyjesz tej wolności mądrze, może się to dla ciebie skończyć sporym kłopotem. No więc myślę, że weterani są w tym kontekście naprawdę dobrzy. Ja miałem wielu weteranów, którzy mi pomogli i czuję, że zawsze są oni potrzebni. Ktoś, kto był tutaj już wcześniej, zawsze jest potrzebny, żeby uczyć młode pokolenie.”
Brzmi trochę jak krzyk rozpaczy. Ale wiecie co? Pomyślałem sobie, że może coś w tym jest. Postanowiłem sprawdzić, jak to wygląda. Na potrzeby badania przyjąłem, że weteranem nazwiemy zawodnika w wieku 34 lat lub więcej – nieprzypadkowo wyznaczając cezurę na obecnym wieku Chalmersa. Według statystyk NBA.com, w bieżącym sezonie mieliśmy dokładnie 30 takich zawodników. Dla porównania sięgnąłem po tożsame statystyki z sezonu 2008/9, kiedy Chalmers debiutował na ligowych parkietach. Okazuje się, że rzeczywiście – tak definiowanych weteranów mieliśmy wtedy więcej. O czterech więcej.
źródło:YouTube/Kietasss