David Brembly: #MambaMentality przez życie. PLK? Poprawić kwestię płatności
– Nie poszedłbym do zespołu z dołu tabeli, nawet gdyby zaoferowali większe pieniądze. Byłem wcześniej w takich ekipach i po prostu nie ma radości z gry. Kasa to nie wszystko. Jestem ambitny i chcę grać w mocnych zespołach. Żadne pieniądze nie zastąpią tego dreszczyku emocji w fazie play-off. Chcę ze Stalą zajść jak najdalej – mówi David Brembly.
Karol Wasiek: Rozmawiamy w czwartą rocznicę śmierci Kobe’ego Bryanta. Czy to był twój idol w dzieciństwie?
David Brembly, koszykarz Arged BM Stali Ostrów Wielkopolski: Tak. Zawsze się na nim wzorowałem, chciałem być jak Kobe Bryant. To był taki koszykarski bohater. Podobała mi się jego mentalność i etos pracy. Dążyłem do tego, by pracować w taki sam sposób. Gdy czyta się te wszystkie historie o nim, to aż ciarki przechodzą po plecach. Chodzi mi o trenowanie 3-4 razy dziennie i przesiadywanie w hali po 8-9 godzin. To niewiarygodne. Aż nie chce się w to wierzyć. Zawsze się zastanawiałem, jak jego ciało wytrzymywało tak duże obciążenia.
Zwróć uwagę na to, że hasło #MambaMentality jest nadal obecne w naszym życiu, mimo że Koby’ego niestety nie ma już z nami. Ludzie dalej o tym mówią, wielu kieruje się tą zasadą. Uważam, że to właśnie Kobe w znacznym stopniu przyczynił się do tego, że obecni zawodnicy dużo więcej pracują w off-season. Kiedyś tego nie było. Pamiętam, że latem wielu graczy odpoczywało i nic wielkiego nie robiło. Teraz każdy jest aktywny, jeździ na campy, bierze trenerów i pracuje nad swoimi mankamentami.
Widzę, że jest też wielkim fanem modelu butów Kobe’ego. Ile masz par w domu?
Mam kilka par. Kiedyś przywiozłem je ze Stanów Zjednoczonych, gdy byłem w odwiedzinach u rodziny. Nie ukrywam, że jestem ogromnym fanem tego modelu, ale boli mnie, że… są bardzo drogie. Te niektóre ceny są wręcz z kosmosu. Trudno to zresztą inaczej nazwać, gdy mówimy o kwotach 900-1000 dolarów. Teraz widzę, że firma Nike poszła w wyjątkowość i produkuje tylko określoną liczbę butów tego modelu. Szkoda, bo to najlepsze buty do grania.
Nie wszyscy o tym wiedzą, ale wiem, że kiedyś – w trakcie wakacji – byłeś na obozie w „Mamba Academy”. Jak się tam znalazłeś?
To była akademia stworzona przez samego Kobe’ego Bryanta w Calabasas (obok Los Angeles). Były tam stworzone trzy boiska, do tego wielofunkcyjne sale i potężna siłownia. Ta akademia była dedykowana dla wszystkich sportowców, nie tylko dla koszykarzy. Byli tam też zawodnicy z NFL, baseball-u, siatkówki plażowej czy judocy. Kobe chciał, by hasło #MambaMentality obowiązywało w całym sporcie.
Każdy miał możliwość zapisania się na takie treningi pod okiem profesjonalnych trenerów. Tam wcale nie było drogo, mimo że to była akademia Kobe’ego Bryanta. Jemu zależało na tym, by drzwi były dla każdego otwarte. Pamiętam, że za 14 dni treningów zapłaciłem około tysiąca dolarów. Do tego dochodziły różne pomiary i testy. Trochę jak podczas NBA Draft-Combine. Nie ukrywam, że bardzo miło wspominam ten okres. Tam unosił się ten duch Bryanta, ten duch profesjonalizmu. Dało się wyczuć, że każdy przyjechał z jasnym celem: pracować ciężko, by stać się lepszym zawodnikiem. Nikt się nie opierniczał, wszyscy zasuwali aż miło.
Miałeś okazję tam spotkać zawodników NBA?
Tak. Pamiętam, że w akademii pojawił się m.in. Anthony Davis. Ale nie tylko sportowcy tam byli. Na siłowni spotkałem znanego aktora Jamiego Foxxa.
Pozostańmy w duchu NBA, ale porozmawiajmy o zawodniku, który zaczyna robić furorę w tej lidze. To Victor Wembanyama. W zeszłym sezonie miałeś okazję przeciwko niemu grać we Francji. Było wyczuwalne szaleństwo na każdym kroku?
Było, ale to nic dziwnego. Chłopak jest fenomenalny. Takie talenty rodzą się raz na wiele lat. W telewizji tego tak nie widać, ale Wemby jest olbrzymi, gdy się stanie koło niego. Ma imponujące warunki fizyczne. Ma też świetną koordynację i jest sprytny. Warto podkreślić, że on bardzo dużo uwagi poświęca rozciąganiu i dbaniu o ciało. We Francji miał swoich trenerów, którzy tylko z nim pracowali.
W ogóle jest śmieszna historia z nim związana, bo prawa do meczów z udziałem jego drużyny w zeszłym sezonie wykupiła NBA TV. Przez to ja też się tam załapałem. W dzieciństwie myślałem, że będę tam regularnie, a tak chociaż raz się zdarzyło (śmiech).
Francja była dobrym wyborem? Jak ją wspominasz?
Wspominam ten rozdział bardzo pozytywnie. Cieszę się, że miałem okazję tam być i zobaczyć z bliska, jak to wygląda. Byłem w mocnej drużynie (Dijon), która rywalizowała też w Basketball Champions League. Poziom ligi francuskiej jest naprawdę wysoki.
Miałem w Dijon wymagającego trenera. Ale to dobrze, bo dzięki niemu zrobiłem krok do przodu. Uważam, że we Francji – w ciągu tych kilku miesięcy – dużo się nauczyłem. Powiem tak: mam 30 lat i zależy mi na tym, by być w mocnych ekipach, które o coś grają. We Francji tak było, teraz w Polsce znów tak jest.
A gdyby zadzwonił klub z Niemiec, ale z dołu tabeli?
Myślę, że nie poszedłbym do takiego zespołu. Nawet, gdyby zaoferowali większe pieniądze. Byłem wcześniej w takich ekipach i po prostu nie ma radości z gry. Kasa to nie wszystko. Jestem ambitny i chcę grać w mocnych zespołach. Żadne pieniądze nie zastąpią tego dreszczyku emocji w fazie play-off.
Jak już jesteśmy przy pieniądzach. Sprawa z Zastalem jest już uregulowana? Otrzymałeś wszystkie zaległości?
Wrócę jeszcze do tego drugiego sezonu gry w Zastalu. Było ciężko, bo tych spraw dookoła – także finansowych – było bardzo wiele. Były spore zaległości, co na pewno nie ułatwiało trenerom i nam – zawodnikom – zadania. Wszyscy chodzili nerwowi, pytali, kiedy będą w końcu pieniądze. Na dodatek prowadziliśmy 2:0 w play-off, a nagle wyjechał Devoe Joseph. Zespół był w szoku. Nikt nie wiedział, co się wydarzyło. To wytrąciło nas z równowagi. Porażka 2:3 ze Śląskiem mocno bolała.
Pytałeś o pieniądze. Odpowiem krótko: sprawa nie jest zamknięta. Jest jak jest. Trzymam jednak kciuki za Zastal, by ten klub wyszedł na prostą. Mam stamtąd same dobre wspomnienia. Tam jest super miasto, hala, oddani i zaangażowani kibice. Warunki do gry były super, poza… – wspomnianymi wcześniej – problemami finansowymi.
Co odpowiadasz obcokrajowcom, gdy pytają cię o polską ligę? Jaką wystawiasz ocenę PLK?
Nie będę ukrywał, że większość pytań dotyczy finansów i płatności na czas. Nie kłamię i odpowiadam, że zdarzają się opóźnienia i po prostu na pieniądze trzeba trochę dłużej poczekać. Uważam, że jest to problem, który wypadałoby poprawić, by podnieść standard ligi. Należy bardziej restrykcyjnie podchodzić do tych kwestii. To detal, który robi różnicę. Bo pod względem sportowym stoimy całkiem nieźle. Jest sporo utalentowanych koszykarzy. Co roku przyjeżdża duża liczba dobrych obcokrajowców. To też o czymś świadczy. Chcą tu grać i się rozwijać, bo widzą w PLK potencjał.
Masz 30 lat. Szybko poleciało?
Tak. Im jestem starszy, tym bardziej doceniam każdy trening i mecz. Czasami mam takie deja-vu. Jestem gdzieś na wyjeździe, w obcej hali i przypominają się dawne spotkania, świetne momenty. Czas bardzo szybko leci. Warto doceniać każdy dzień.
Jedno się nie zmienia: David Brembly zawsze był i jest uśmiechnięty.
Lubię się uśmiechać. Kocham grać w koszykówkę, to dlaczego mam być smutny? Łączę pracę z przyjemnością i pasją. Lubię ten dobry vibe wokół meczów i treningów. Nadal czerpię dużą frajdę z grania w koszykówkę. Zrezygnuję w momencie, gdy wstanę i poczuję, że nie sprawia mi to radości. Mam nadzieję, że będzie mi dane w ten sposób zakończyć karierę, a nie przez kontuzję. To byłby idealny finisz kariery.
Dzieciakom podczas swoich campów też próbujesz przekazać ten uśmiech?
Tak. „David Brembly Camp” to nie tylko trening koszykarski, ale też life-coaching. Uważam, że przez życie idzie się łatwiej, gdy jest się otwartym i uśmiechniętym. Ludzie, którzy są zamknięci, mają nieco trudniej w życiu. W trakcie campów powtarzam dzieciakom: mówcie do siebie, komunikujcie się. Unikajcie telefonów, a zacznijcie ze sobą rozmawiać.
Dostrzegam ten problem komunikacji na samym początku campu. Chcę te dzieci otwierać, pokazywać nieco inny świat i zaszczepiać w nich pewność siebie. Moim celem było danie koszykówki z dawką mnie. I dlatego podczas campów śpiewamy, tańczymy, biegamy i rozmawiamy.
„Nie bójcie się bądź sobą i marzyć. Każdy cel można zrealizować, ale trzeba być zdeterminowanym i zaangażowanym” – powtarzam.
Efekty są piorunujące. Pierwszy, a ostatni trening to jak niebo i ziemia. Mam na myśli zachowania tych dzieci, otwartość i komunikację. To mi pokazało: „David, zrobiłeś coś fajnego i pożytecznego”. Nawet rodzice do mnie podchodzą i mówią: „nie poznaję własnego dziecka. Jest bardziej otwarte i rozmowne”.
Są planowane kolejne edycje?
Tak. 19-20 lutego jest specjalna edycja „David Brembly Camp” w Ostrowie Wielkopolskim. W lipcu będzie kolejna edycja w Sopocie. Jaram się. Nie mogę się już doczekać spotkania z dziećmi.
Ten sezon w Ostrowie Wielkopolskim przebiega po twojej myśli? Jesteś zadowolony z siebie?
Tak. Rozgrywam solidny sezon. Choć zawsze może być jeszcze lepiej. Widzę przestrzeń do poprawy. Nie ukrywam za to, że świetnie czuję się pod względem fizycznym. Służy mi praca z Arturem Packiem. Kolana mnie przestały boleć. Jestem teraz chudszy. W Zielonej Górze ważyłem 100 kg. Teraz jest o pięć kilogramów mniej. To mi pomaga na boisku.
Na koniec pytanie, które chodzi za mną od kilku miesięcy. Dlaczego David Brembly nie rzuca wolnych na wprost kosza, tylko jest ustawiony z prawej strony?
To jest zabawna historia, która wiąże się z „Kacpą” Lachowiczem. On podczas campu Filipa Matczaka w Zielonej Górze zwrócił mi na to uwagę, mówiąc, że mój łokieć nie jest na jednej linii z koszem. Nie chciało mi się w to wierzyć, więc zacząłem z nim dyskutować.
„Udowodnię ci, że mam rację” – powiedział. Pokazał mi to i… mnie przekonał.
„Wypróbuję to” – zaznaczyłem.
Jestem otwarty na nowe pomysły. Nie zamykam się na spostrzeżenia innych osób. I od tamtego czasu w ten sposób ustawiam się na linii rzutów wolnych. W ten sposób rzuca mi się swobodniej.