Co się stało w meczu Clippers z Mavericks?
Dawno nie widzieliśmy takiego lania, jakie zaserwowali Dallas Mavericks swoim rywalom – Los Angeles Clippers na własnym parkiecie ulegli 73:124 i ich szczęście w nieszczęściu, że na hali nie było kibiców. Wynik 77:27 po dwóch kwartach to nowy rekord najwyższej przewagi po połowie meczu w historii NBA. Gdyby Mavs w drugiej połowie nie zdobyli już żadnego punktu, i tak wygraliby różnicą czterech oczek. Ale właściwie… Dlaczego? Dlaczego Clippers, nie będący przecież chłopcem do bicia, po dobrym wejściu w sezon z bilansem 2-0 i wygraną chociażby z Lakers, dają się tak okrutnie spacyfikować?
Nie było Kawhi Leonarda, który roztrzaskał sobie twarz o łokieć Ibaki, jasne. Leonard znacznie częściej opuszczał jednak mecze i nie bywało tak strasznie. Oczywistym jest, że rozmiar porażki wynika z wielu czynników, które nie są symptomatyczne – nie w każdym meczu pudłuje się tyle otwartych rzutów, nie w każdym meczu popełnia się tyle strat, nie w każdym meczu brakuje jednej z gwiazd w rotacji. Ale! Lanie od Mavericks kilka problemów pod dość dużym szkłem powiększającym pokazało. Przede wszystkim brak rozgrywającego. Było to widać zwłaszcza na tle elitarnego na tym etapie sezonu i kariery rozgrywającego, Jego Słoweńskości Luki Doncicia. W składzie Clippers najzwyczajniej w świecie nie ma rozgrywającego. Nominalnym rozgrywającym jest Pat Beverley, ale jego zadaniem jest uprzykrzanie życia w obronie i okazjonalne trafienie trójki (wczoraj 0/2). Nominalnym rozgrywającym jest też Lou Williams, ale jego zadaniem z kolei jest kreować pozycje do rzutu sobie samemu (wczoraj 0/4). Zostaje… Reggie Jackson? Malizną pachnie.
W pierwszym składzie funkcję quasi-rozgrywającego spełnia więc Paul George. Schemat ofensywny był prosty: 1) ktoś przekozłowuje piłkę przez połowę, 2) Paul George wychodzi po piłkę zza zasłony, 3) Paul George z piłką dostaje jeszcze jakąś zasłonę, 4) Paul George znajduje sobie pozycję do rzutu, albo podaje komuś innemu, żeby ją sobie znalazł (jeśli akurat nie spowodowało to straty piłki). Schemat powtórz do skutku. Zwłaszcza w pierwszej kwarcie nie działo się specjalnie nic innego. Nie byłoby być może problemu, gdyby wokół tych prostych zasłon coś się działo – jakieś ścięcia, zasłony bez piłki, rotacje. Ale nie – patrząc na to, co udało się wczoraj zrobić PG#13 (że też ktoś wpadł na zrobienie takich highlightów) widać, że reszta zespołu niespecjalnie była w to wszystko zaangażowana:
Teraz należałoby sobie zadać pytanie – czy to wina Paula George’a? Cóż, można za pomocą ostatecznego truizmu powiedzieć: i tak, i nie. Bo oczywiście – PG#13 zagrał słaby mecz. Nie trafiał rzutów, tracił piłkę. Można mieć jednak wątpliwości co do tego, czy Paul George powinien być w ogóle w takiej roli postawiony. Bo oczywiście – potrafi on wziąć piłkę, zakozłować, znaleźć przestrzeń – nieprzypadkowo jednak swój najlepszy sezon w karierze rozegrał w Oklahomie u boku Russella Westbrooka. 2018/19 – 28 punktów na mecz, prawie 10 oddawanych na mecz trójek przy skuteczności blisko 39%, najlepsze w lidze 2,2 przechwytu. Wtedy jednak to Westbrook szalał na piłce, a George mógł pełnić rolę drugiej opcji – zawodnika z ograniczoną odpowiedzialnością za to, jaki kształt ma ofensywa zespołu, mogący się skupić na mniejszych niż konstruowanie gry zadaniach – na zdobywaniu punktów, na defensywie. Ponad 4 asysty na mecz wpadają wtedy same z siebie, skoro potrafi on podać, a czasem nadarza się ku temu okazja.
Czy te problemy sprawią, że teraz każdy mecz będzie dla Clippers taką męczarnią? Oczywiście, że nie. To wciąż skład złożony z graczy, których suma talentu jest wyższa niż ligowa średnia. Pewne strukturalne kłopoty mogą być jednak nie do przeskoczenia i przeszkadzać zwłaszcza wtedy, kiedy rywale będą mogli się do meczu dokładniej przygotować. Właśnie, w Playoffach.
Ale może w dobrym tonie byłoby pomówić o wygranych, bo to też nie jest tak, że słaba dyspozycja Clippers to pełna diagnoza tego potwornego blow-outu. Dallas Mavericks przegrali swoje dwa pierwsze mecze w tym sezonie, ale w obu nie wyglądali źle – brakowało albo skuteczności za trzy, albo zniwelowania skuteczności rywali za trzy (Lakers trafili im ponad 48% z dystansu). Dobra, jeszcze przez moment popastwmy się nad Clippers, bo żal przegapić taką okazję. Quiz dla Was – kogo kryje zawodnik z numerem #13?
Dobra, przegrywając do przerwy pięćdziesięcioma punktami można się rozkojarzyć i odpuścić. Inna sprawa, że Mavs potrafili to wykorzystać. Na tle ofensywy LAC, ta z Dallas wyglądała jak imponująca, naoliwiona machina. Jak duża w tym zasługa Luki Doncicia? Bardzo duża. Ogromne wrażenie robi przede wszystkim fakt, jak bezpieczna jest piłka w jego rękach. To nie tak, że nie notuje on strat (choć wczoraj tylko 2 przy 9 asystach) – jego podania da się przecięć, przeczytać. W koźle jednak potrafi wejść pozornie nieśmiałym krokiem w tłum zawodników, zająć pozycję, zastawić się, trochę cofnąć, zmienić tempo i już znajduje ścieżkę do dalszej gry. Poza tym, że ma bardzo pewny kozioł, jest naprawdę mocny fizycznie – to aspekt, który często się pomija. Nie ginie w gąszczu obrońców, bo często jest od nich po prostu większy. Ta pewność w znajdowaniu kontaktu na dystansie i dalekim półdystansie sprawia, że w ataku Mavs przewija się jeden prosty, ale bardzo ciekawy motyw:
Zazwyczaj przy tego rodzaju zasłonach na szczycie dąży się do tego, żeby wszyscy strzelcy stali szeroko na obwodzie. Josh Richardson czasem jednak jest w tym czasie w strefie podkoszowej, dopiero wychodząc na obwód. Czasem jest to wyjście na pozycję rzutową z nadzieją na zgubienie obrońcy:
A czasem, co ciekawsze, wcale nie:
Intencją Richardsona nie było tutaj wyjście na obwód i znalezienie rzutu po odegraniu – jego celem było wpadnięcie na przejmującego krycie Ivicę Zubaca. Kiedy rywal decyduje się zmienić krycie na zasłonie, tworzy się miss-match – J-Rich jeszcze dodatkowo absorbuje uwagę obrońcy Luki, wytrąca go z równowagi zanim wyjdzie na obwód. Beverley w tej akurat sytuacji przytomnie przejął krycie – ale to dodatkowy switch w ramach tej samej akcji. Im więcej switchów, tym ciężej ogarnąć – to zawsze mały plusik dla ofensywy. Fakt, że Luka lubi złapać kontakt, nie boi się tłoku, pozwala trenerowi Carlisle kombinować trochę z tymi akcjami zaczynającymi się zasłoną. Tu inny motyw, z wcześniejszego meczu z Suns:
Dwight Powell stawia zasłonę dla Luki Doncicia, a Tim Hardaway Jr. już stawia zasłonę na zawodniku, który ma zamiar przejąć na nim krycie. Tu jeszcze trochę kombinacji z wczorajszego biczowania na Clippers:
Luka wychodzi na pozycję po zasłonie Powella, dostaje piłkę, jednocześnie za moment po tej samej zasłonie w tym samym kierunku biegnie Hardaway; Richardson obiega sobie na obwód, a Hardaway markuje zasłonę dla Doncicia, którą w rzeczywistości stawia tuż za nim Powell. Tu się dzieje i to dużo! Luka Doncic sam w sobie stanowi ogromną przewagę jako talent potrafiący zrobić z piłką co trzeba, dostarczając ją na miejsce. To samo w sobie jednak nie wystarczy, kiedy wokół niewiele się dzieje. Ta różnica w funkcjonowaniu ofensywy była we wczorajszym meczu bardzo widoczna. Czy to ona sama sprawiła, że wynik był tak druzgocący? Nie, ale została w ten sposób dość wyraźnie naświetlona.