Wyniki NBA: Lakers wygrywają z Bucks po dwóch dogrywkach! Mavs zgnietli Kings!
Byłoby świetnie, gdyby każdy hit nocy wyglądał tak, jak starcie Bucks z Lakers minionej nocy. Nawet fakt, że z powodu bólu kostki nie wystąpił LeBron James, nie popsuło widowiska.
Bez LeBrona – zagrzewającego kolegów do walki z ławki – Lakers ograli Bucks, jednak dopiero po dwóch dogrywkach i comebacku z blisko 20-punktowej straty w 4. kwarcie. Wielkie chwile koszykówki sezonu regularnego, niezależnie od wyniku.
Druga dogrywka, niespełna 2 minuty do końca – na tablicy 3 punkty przewagi Lakers, a Giannis rzuca wolne. LeBron James ma na ławce świetną zabawę. Giannis pudłuje oba:
LAL – MIL – 128:124 [2OT]
GSW – MIA – 113:92
OKC – NOP – 119:112
DAL – SAC – 132:96
Przez większość regulaminowego czasu gry wyglądało to jak łatwe zwycięstwo Bucks. Już w pierwszej kwarcie wyszli oni na blisko 20-punktowe prowadzenie po tym, jak Jeziorowcy rozpoczęli od 0/6 za trzy. Z biegiem meczu przewaga Bucks to topniała, to znów rosła i w ostatecznym rozrachunku wahała się od 6 do 19 punktów. Do czasu.
Na nieco ponad 8 minut przed końcem Bucks prowadzili różnicą 19 punktów i gdyby ktoś zdecydował w tej chwili, że wyłącza mecz, byłoby to zrozumiałe. Post factum widać, że byłby to niemały błąd. Anthony Davis, D’Angelo Russell i Austin Reaves zaliczyli kapitalny run, w kilka minut redukując stratę do 5 oczek, a na koniec kwarty do zera.
W ostatniej minucie kluczową trójkę po koźle trafił Austin Reaves. Rzut na potencjalne zwycięstwo na kilkanaście sekund przed końcem czwartej kwarty zablokował Malik Beasley.
Na kilkanaście sekund przed końcem dogrywki niepilnowany Damian Lillard trafił trójkę na prowadzenie Bucks – za chwile jednak Lakers trafili rzuty wolne, a potencjalny game-winner Lillarda zablokował Anthony Davis.
Ostatni wieli rzut drugiej dogrywki – znów trója Reavesa – padł na 40 sekund przed końcem. Potem były to już – ku uciesze kardiologów – dowiezione do końca rzuty wolne.
Długa, rozciągnięta na dwie dogrywki końcówka pełna emocji. Czuć w powietrzu wiosnę i zbliżające się Playoffy:
Do tej pory nie padło nazwisko Giannisa Antetokounmpo. W ostatnich latach miał on tendencję do wygrywania pojedynków z Davisem i zdobywania na nim masy punktów. Tym razem było to 29 oczek w meczu z dwoma dogrywkami, co nie jest wynikiem wielkim. Trafił on 14/25 rzutów z gry przez 46 minut na boisku i trafił przy tym tylko 1/6 z linii rzutów wolnych. Zaliczył co prawda monstrualne triple-double na wspomniane 29 punktów, 21 zbiórek i 11 asyst, ale linijka ta sama w sobie nie oddaje meczu.
Na deskach poszalały obie ekipy, bo obie napudłowały się rzutów (około 40% z gry obu drużyn). Giannis nie był bardzo skuteczny, popełnił 7 strat i nie bez powodu miał zdecydowanie najgorszy w drużynie plus/minus na poziomie -13. W czwartej kwarcie i dogrywkach zdobył łącznie 6 punktów. Zagrał świetny mecz…. Do 3. kwarty.
Anthony Davis ten match-up wygrał, także indywidualnie. Było to piękne starcie dwóch wielkich graczy, w którym każdy miał swoje momenty. To momenty Davisa wypadły jednak w kluczowych momentach. Pierwsza połowę miał słabą – tam tylko 4/13 z gry i duże problemy fizyczne z Antetokounmpo. W czwartej kwarcie i dogrywce w zestawieniu z 6 punktami Giannisa miał on 16 oczek. W sumie uzbierał 34 punkty, 23 zbiórki i 4 bloki w aż 51 minut na parkiecie:
Draymond Green ma coś z tym obejmowaniem szyi oponentów. Podduszanie to musi być po prostu jego rzecz. Cóż, kiedy obie strony wyrażają zgodę i nikomu nie dzieje się krzywda, nie ma w tym nic złego. Mógłby to więc zostawić w swoim domowym zaciszu i dać rywalom spokój.
Patty’ego Millsa nie dusił jak Goberta, ale odruch nie bierze się znikąd:
Miami Heat do meczu z Warriors przystąpili bez Jimmiego Butlera, który według raportu meczowego złapał jakieś choróbsko. Było to wyraźne osłabienie – Heat bez lidera byli w stanie dotrzymać kroku rywalom tylko przez trzy kwarty. W czwartej poszli już w 0/8 za trzy, w 2/7 z gry Bama Adebayo, powiększenie straty z 10 do 20 punktów, a na końcu już w minuty Jamala Caina i Aldonesa Williamsa.
Widziany wyżej Draymond 'Boa’ Green do 9 zbiórek i 8 asyst dorzucił tylko 4 punkty i kolega Steph musiał po nim poprawiać trójki:
Sam Steph nie był jednak największą postacią tego meczu, przez 30 minut zdobywając w sumie skromne jak na siebie 17 punktów. Do pierwszego składu znów wskoczył dziś Klay Thompson, który zmotywowany tym awansem trafił 6/14 z dystansu na 28 punktów i najlepszy na boisku plus/minus na poziomie +25:
Dla Warriors to bardzo ważne zwycięstwo. Do końca sezonu zostało im już tylko 11 spotkań (w tym back-to-back z Orlando najbliższej nocy), a w kontekście trudnej sytuacji w tabeli liczy się każdy punkcik.
Zion Williamson jako rozgrywający to już jest oficjalny projekt Pelicans. Jak się nad tym zastanowić, to ma to sens. W końcu nie ma on nawet 2 metrów wzrostu i nigdy za dobrze nie zbierał piłki – jaki z niego silny skrzydłowy? Dziś z Thunder 10 asyst, 27 punktów na świetnej dobrej 10/17 z gry – żadnej trójki, same wjazdy do kosza. Gdyby był jeszcze lepszym indywidualnym obrońcą, to powiedziałbym, że Zion jest dziś tym, czym powinien być w idealnym świecie Ben Simmons:
Dobry mecz Ziona nie pozwolił jednak Pelicans wygrać z Thunder. Brakuje Brandona Ingrama jako ważnej opcji w ataku, potrafiącej wykreować sobie rzuty po koźle, w izolacjach. Nieskuteczny był Herb Jones (4/12 z gry), a aż 41 minut grać musiał CJ MCCollum na skuteczności tylko 33%. To są rzuty, z których w normalnej sytuacji część bierze właśnie Ingram. No i Jonas Valanciunas, który grywa ostatnio po zaledwie 20 minut, dziś zagrał 10 minut. Zaraz w ogóle wypadnie z rotacji. Dlaczego? Czy jest aż tak słaby? W moim teście oka nie, ale trener Green musi widzieć coś więcej.
Dla Thunder znów dobrze zagrali liderzy. Chet Holmgren trafił skromne 1/6 za trzy na 16 punktów ale jego obrona mimo wszystko zmienia grę – najlepszy plus/minus w drużynie, +16. Jalen Williams zdobył najwięcej w zespole 26 punktów, dokładając 5 asyst. Shai jak to Shai – 24 punkty, 8 asyst. Fanów Thunder cieszyć powinien przede wszystkim udany w końcu występ Josha Giddey’a, który do 25 punktów dorzucił 9 zbiórek, 4 asysty i skuteczność aż 5/8 z dystansu:
JaVale McGee w swoich najlepszych latach był świetnym koszykarzem, ale nie bez powodu jest legenda programu Shaqtin’a’Fool:
Dallas Mavericks przejechali się po Sacramento Kings. Do połowy był to mecz wyrównany – potem zrobiło się z tego starcie dwóch prędkości. Brawo Daniel Gafford, brawo Dereck Lively – Domantas Sabonis trafił tylko 3/10 rzutów z gry.
Znamienne, że Luka miał już w pierwszej połowie 26 punktów, a w drugiej trafił jeden rzut z gry. Pierwsza połowa zakończyła się 5-punktową przewagą Mavs, drugą wygrali ponad 30 punktami. W drugiej połowie rzucał już Kyrie Irving.
„To Kyrie jest Batmanem, a ja Robinem.”
– Luka Doncic
To bardzo miłe, Luka. Ostatecznie Doncic zdobył 28 punktów, 11 zbiórek i 6 asyst, a Kyrie 24 punkty, 3 zbiórki i 8 asyst: