Wściekły Steph robi robotę, ponowne spotkanie Stewarta z LeBronem, 7. z rzędu wygrana Bucks
GSW – LAC – 105:90
MIL – IND – 118:100
BOS – TOR – 109:97
SAC – MEM – 101:128
DET – LAL – 106:110
Jak to w niedziele bywa, jeden z meczów odbył się o strawnej dla nas godzinie. O 21:30 naszego czasu zmierzyli się ze sobą Clippers z Warriors. Do pewnego momentu było to zacięte starcie – po trzeciej kwarcie Warriors prowadzili różnicą 7 punktów. Czwarta kwarta rozwiała jednak wszelkie wątpliwości. Ekipa z San Francisco wygrała ten fragment 30:22, a Steph Curry zdobył w tym fragmencie 13 ze swoich 33 punktów:
Dla Curry’ego zapalnikiem okazała się ta sytuacja, w której sędzia nie użył gwizdka. Tak wściekłego Stepha dawno nie widzieliśmy – oczywiście za wydarcie się na arbitra otrzymał faul techniczny:
Naprawdę go to nakręciło:
Po drugiej stronie robił co mógł Paul George – zdobył 30 punktów, 5 zbiórek i 5 asyst, jednak przeciwko agresywnej obronie GSW zanotował też aż 8 strat:
To jednak Curry zgarnął od kibiców w Los Angeles owację na stojąco:
Dziś Pistons dostali okazję do rewanżu na Lakers za porażkę sprzed kilku dni, a Isaiah Stewart dostał okazję, by w końcu dorwać LeBrona. Na szczęście tym razem obyło się bez ekscesów. Ba, Stewart nie zanotował przez cały mecz ani jednego faulu. LeBron zanotował jeden faul, ale przede wszystkim zapisał na swoje konto 33 punkty, 5 zbiórek i 9 asyst, prowadząc Jeziorowców do wygranej:
Kibice nie przywitali Stewarta zbyt ciepło:
Aż 12 ze swoich punktów LeBron zdobył w trzeciej kwarcie, którą Lakers wygrali 32:22, uciekając rywalom na bezpieczną odległość. Skończyło się mimo wszystko dość bliskim wynikiem. Przez ostatnie 80 sekund mecz 6 punktów ze swoich 32 zdobył Jerami Grant, ale to było za mało:
Milwaukee Bucks powoli wracają na odpowiednie tory. Właśnie zanotowali swoje 7. z rzędu zwycięstwo – tym razem przeciwko Pacers. Mecz od połowy trzeciej kwarty stał się blow-outem i nie miał większej historii. Świetny występ zanotował Jrue Holiday, który zdobył 23 punkty, 7 zbiórek i 9 asyst przy tylko jednej stracie (choć 1/7 za trzy trochę boli):
Ten mecz udało się wygrać pomimo faktu, że cały zespół złożył się na 8/35 trafień z dystansu, co daje mierne 22,9%. Kluczem okazało się jednak zatrzymanie Domantasa Sabonisa na skuteczności 1/8 z gry. Pod koszem parkiet zdominował Giannis z dorobkiem 26 punktów i 13 zbiórek:
Boston ostatecznie poradził sobie z Toronto Raptors, a ich liderem w tym meczu był nie Jayson Tatum, nie Jaylen Brown, ale Marcus Smart. Rozgrywający zdobył najwięcej w zespole 21 punktów, dodając 8 zbiórek i 6 asyst:
Warto też wspomnieć o występie Josha Richardsona z ławki. Nie tylko zdobył on 18 punktów, ale zanotował też najlepszy w zespole plus/minus na poziomie +23:
Grizzlies pomimo nieobecności Ja Moranta bardzo wysoko i łatwo rozprawili się z Sacramento Kings. Na usprawiedliwienie Kings, dla nich nie zagrali Harrison Barnes i Richaun Holmes. Trudno powiedzieć, żeby jeden zawodnik wszedł w buty lidera po Morancie. Kilkanaście punktów lub więcej zdobyło aż 5 zawodników: