Warriors się rozpędzają – ich gra to już nie tylko Steph Curry
Ostatnie lata Golden State Warriors to prawdziwy rollercoaster. Wygląda na to, że od jakiegoś czasu ich wagonik w tej kolejce znów zmierza nieśmiało ku górze, po dwóch latach przepełnionych głównie gwałtownymi zjazdami.
O poprzednim sezonie trudno powiedzieć coś więcej, niż tyle, że był to po prostu rok przerwy. Po przegranych z Raptors Finałach 2019, z gry na caly sezon wypadł najpierw Klay Thompson, potem na prawie cały sezon Steph Curry i GSW mimochodem spadli na ligowe dno. Ten sezon miał być powrotem do czołówki – znów jednak wypadł Thompson i okazało się, że ten sezon będzie niczym innym jak walką o udział w Playoffach. Mimo fantastycznego sezonu Curry’ego, klub nie był wolny od kłopotów, odświeżona kadra nie radziła sobie najlepiej… Do pewnego momentu.
Golden State Warriors wygrali 10 z 15 ostatnich meczów. W tym okresie mają zdecydowanie najlepszą defensywę w lidze (106,9 punktów na 100 posiadań), a jednocześnie na tyle dobry atak (113,7 na 100 posiadań), by mieć w tym czasie drugi najlepszy net rating – gorszy tylko od Blazers (którzy też wyglądają znacznie lepiej w tej części sezonu). No i OK – ktoś powie, że od początku kwietnia aż 3 ich zwycięstwa to mecze z Thunder, a inne choćby z Rockets czy Cavaliers. Zgoda – nie przekreśla to jednak zwycięstw z Bucks, Nuggets, Sixers, czy dwóch ostatnich – chyba najbardziej imponujących – z Jazz i Suns:
„Te dwa ostatnie mecze były dla nas tak bardzo istotne. O ile mi wiadomo, to dwa zespoły z najlepszymi bilansami w całej lidze – dzisiejsza noc była jak Playoffy. […] Phoenix wyszło ze świetnym planem na ten mecz, by zabrać piłkę z rąk Stepha. Fakt, że grając z tak dobrym zespołem, który miał nad nami taką przewagę (16 punktów w 2. kwarcie), który całkiem sprawnie tłamsił grę Stepha Curry’ego, i tak byliśmy w stanie wyjść ze zwycięstwem, jest po prostu fantastyczny.”
– Steve Kerr po meczu z Suns
Wygrana z Suns była bardzo ważna i to na kilku płaszczyznach. Umocnienie się na 8. pozycji w tabeli na samym finiszu sezonu to jedno. Wygrana z mocniejszym rywalem dająca dużo pewności siebie przed Playoffami to drugie. Trzecim jest natomiast fakt, że Warriors w końcu udowadniają, że są w stanie wygrywać nie tylko na barkach Curry’ego.
Suns wyszli na ten mecz z bardzo konkretnym, defensywnym planem, polegającym na całkowitym zamknięciu Curry’ego przy pomocy wszelkich dostępnych środków. Momentami wyglądało to wręcz kuriozalnie:
Taktyka Suns – na podstawowej płaszczyźnie – zdała egzamin. Curry trafił fatalne 7/22 z gry i 1/11 za trzy. Pozwoliło to utworzyć rzadką, prawie dwuminutową kompilację pudeł i strat Stepha z jednego meczu. Zwróćcie uwagę na to, jak praktycznie za każdym razem do jego krycia są oddelegowane przynajmniej (!) dwie pary rąk:
„Steph był łapany w pułapki, Suns zabierali mu piłkę z rąk, ale inni goście prowadzili zagrywki. Był odcinany przez całą noc, więc fakt, że popełnił tylko trzy straty jest niesamowity – przez cały mecz miał na sobie dwóch albo trzech obrońców. Wciąż jednak oddawał piłkę, ufał pozostałym i dawał im prowadzić zagrywki, a oni je prowadzili – dlatego właśnie byliśmy w stanie wyjść z tego zwycięsko.”
– Draymond Green
Ostatecznie Curry i tak zagrał niezły jak na takie warunki mecz, zdobywając aż 21 punktów i 6 asyst. Niemniej to dobry występ pozostałych pozwolił cokolwiek ugrać – zwłaszcza Andrew Wigginsa, który wziął na siebie dużą część rzutów (aż 24 próby w całym mecz), ostatecznie zdobywając aż 38 punktów, które w połączeniu z dobrą obroną dały mu plus/minus na poziomie aż +14.
BTW, Curry’ego naprawdę trzeba kryć już przy bramie wjazdowej do hali:
„Wcześniej w tym sezonie byliśmy tak bardzo zależni od Stepha. Wszystko sprowadzało się do Stepha i jeśli on nie mógł wykonać swojej pracy, było już po nas. Dziś był u nas ruch piłki. Nie rzucaliśmy najlepiej, ale oddawaliśmy próby w odpowiednich sytuacjach.”
– Draymond Green
Wypowiadający się tak optymistycznie Draymond Green sam zaliczył triple-double, złożone z 11 punktów, 10 zbiórek i 11 asyst (do czego dodał 4 przechwyty) i to on zajmował się w dużej mierze dystrybuowaniem piłki, kiedy Curry stał za ścianą, zbudowaną z obrońców Suns. Zajęło im to cały sezon, ale w końcu można chyba powiedzieć, że wokół Curry’ego powstał zespół. Czy jest to zespół zdolny walczyć o tytuł? Raczej nie. Jest to jednak zespół, który w rywalizacji Playoffowej może napsuć krwi każdemu – dziś wiemy bowiem, że samo zatrzymanie Stepha (co wymaga poświęcenia CAŁEJ defensywnej uwagi) nie koniecznie musi rozwiązywać problem.
Znamienne okazały się kluczowe minuty, w których ekipa z San Francisco przechyliła szalę na swoją stronę. Wszystko, co robił Steph w czasie trzech kluczowych trafień, to absorbowanie uwagi obrońców i oglądanie jak jego koledzy zdobywają punkty:
Zakładając, że Warriors utrzymają swoją ósmą pozycję, a Lakers pozostaną na siódmym miejscu, turniej Play-in przyniesie nam szlagier w postaci jednomeczowego pojedynku Curry’ego z LeBronem. Nie wiem jak Wy, ale w mojej percepcji LeBron przeniósł ze sobą do LA spuściznę wieloletniej rywalizacji Cavs z Warriors i dziś to nie starcia tych drużyn przywołują wspomnienia tych wielu Finałów NBA, tylko właśnie mecze GSW z obecnym zespołem LeBrona. To smaczek – istotny jest fakt, że rozpędzeni Warriors absolutnie nie będą bez szans w starciu z powracającymi do zdrowia Jeziorowcami i to oni mogą wyjść z Play-In z najlepszej pozycji. Cóż – tu pojawia się oczywiście pytanie o to, czy 'lepsze’ jest starcie w pierwszej rundzie z Suns czy Jazz. Warriors w dwa dni pokonali jednych i drugich. Oczywiście – jeden mecz w sezonie regularnym nijak ma się do serii w playoffach, ale w pewnym stopniu pokazuje to, że nie jest to misja niemożliwa do wykonania.
„Przez jakiś czas tutaj byliśmy łowczymi, ale zamieniliśmy się w zwierzynę na kolejne pięć, sześć lat, czy ile to było. Teraz znów jesteśmy łowczymi. Zawsze dobrze jest być w takiej pozycji, kiedy jesteś łowcą, kiedy to ty idziesz po innych. Oczywiście, doświadczyłem tego po obu stronach, ale uwielbiam być po tej, to dobra zabawa.”
– Draymond Green