Trudne początki trenera Doca Riversa w Milwaukee Bucks
Sporo ciekawych narracji obserwujemy w tym sezonie NBA w poszczególnych drużynach. Mam takie wrażenie – które może być popularnym 'recency bias’ – że mieliśmy najlepszy styczeń w NBA od lat. Po prostu sporo się działo. Między innymi w Milwaukee Bucks, które po dodaniu Damiana Lillarda ma same kłopoty i to kłopoty ciekawej natury.
Będąc bowiem drugą drużyną konferencji wschodniej z solidnym bilansem, dochodzą do wniosku, że trzeba zwolnić trenera. Dodajmy: trenera, którego dopiero co zatrudnili przed sezonem, żeby budował nowy zespół, z nową gwiazdą. W jego miejsce sprowadzony został Doc Rivers i cały internet zdawał się krzyczeć do zarządu Bucks: Co wy robicie?! Nie Rivers!
No ale przyszedł Doc Rivers. przyszedł i rozpoczął od bilansu 0-2.
Pierwsze dwa mecze nowego trenera nie powinny być materiałem, na podstawie którego można wyciągnąć jakieś daleko idące wnioski. Zbyt mała próbka. Były jednak te dwa mecze, powiedziałbym, znamienne. Znamy bowiem efekt nowej miotły. Przychodzi nowy szkoleniowiec i kimkolwiek by nie był, daje to trochę świeżości, jakiś nowy impuls. Na tej świeżości drużyny zazwyczaj notują na początku kilka zaskakujących zwycięstw. Gdyby istniała literatura o mechanizmach działania sezonu NBA, to Efekt Nowej Miotły byłby w nim dobrze udokumentowany. Tu nie zaistniał Efekt Nowej Miotły.
Pierwszy mecz nie zwiastował wielkich problemów. Był co prawda porażką, ale po wyrównanym meczu z obrońcami tytułu, Denver Nuggets. Żaden wstyd. Trener Rivers po debiucie uczulał, żeby mieć cierpliwość:
„To musi chwilę zająć. To, co staram się bardzo powoli robić, to dokładać stopniowo swoje pomysły do gry i upraszczać już istniejące pomysły. […] Jedną rzeczą, której chcesz uniknąć – której naprawdę się obawiamy – jest wprowadzanie zamieszania do głów zawodników. Tak więc musi to chwilę zająć.”
– trener Doc Rivers
To są ciekawe słowa, z których pomiędzy wierszami wyczytać można to, co słyszymy już z kilku źródeł. System defensywny Bucks pod poprzednim trenerem Griffinem nie działał i zawodnicy byli tym sfrustrowani. Tu mamy ciekawy kawałek nagrania, na którym Brook Lopez jest wyraźnie wściekły, kiedy trener Griffin każe mu podwajać, a on dobrze wie, że za plecami nie ma do tego odpowiedniej asekuracji (Tę samą sytuację przytaczałem w listopadzie, analizując fatalną na starcie sezonu defensywę Bucks):
„Powiedziałem naszym chłopakom, że ktokolwiek powiedział im, ze nie są w stanie bronić, okłamał ich. Udowodnili to tej nocy [w meczu z Nuggets – przyp. red.]. Podjęli rywalizację. Nasza obrona w ataku pozycyjnym była świetna. Myślę, że to był mecz przegrany w ataku. Wydaje mi się, że brakowało nam świeżości w ofensywie.”
– trener Doc Rivers
„Był świetny. Wszyscy muszą zachować cierpliwość. To nowa sytuacja – to jak gramy, to jak bronimy. Chwilę to zajmie aż do tego przywykniemy. Powoli, powoli się dostosowujemy. Sztab trenerski musi być cierpliwy w stosunku do graczy, a gracze w stosunku do trenerów. Myślę jednak, że jak na pierwszy mecz było dobrze.”
– Giannis Antetokounmpo
Doc Rivers – jak złej renomy nie miałby u kibiców NBA – nie jest kompletnie abstrakcyjnym wyborem, kiedy chodzi o poprawienie defensywnych schematów. Był to w końcu trener, który prowadził topowe obrony zarówno w Sixers, jak i w Clippers… Nie wspominając już o zamierzchłych czasach mistrzowskich Celtics.
Trenerskie rzemiosło ma jednak wiele aspektów. Trzeba przede wszystkim czuć mecz. Wiedzieć, kiedy stosować jakie rotacje, jak kierować zespołem w momentach najważniejszych. W tym obszarze Doc nie popisał się już w swoim drugim meczu na ławce Bucks. Niespełna 5 sekund do końcowej syreny, piłka wprowadzana zza linii końcowej. Żeby nie przegrać, tylko choćby doprowadzić do dogrywki, trzeba trafić za trzy. W składzie jest Damian Lillard – być może największy specjalista od takich rzutów w historii. Tymczasem wprowadza on piłkę zza linii, a dostaje ją – z całym szacunkiem – kiepsko rzucający Giannis:
To nie jest fizyka kwantowa. To jest prosty błąd, który pozbawia zespół możliwości walki o wygraną. Błąd, który teraz – na przełomie stycznia i lutego – nie boli. Kiedy powtórzy się jednak w Playffach, może ważyć dużo.
Jeszcze z czasów mistrzowskich Celtics Rivers określany jest mianem trenera, którego głównym zadaniem jest motywowanie gwiazd, tworzenie „mistrzowskiej atmosfery”, podczas gdy arakanami taktyki zajmowali się asystenci. W końcu odpowiedzialny za defensywę tamtego Bostonu był w dużej mierze Tom Thibodeau – wtedy asystent, w późniejszych latach świetny główny trener w Chicago Bulls.
Być może ta atmosfera i montal coaching Doca Riversa to też coś, co jest tej szatni potrzebne. Na przestrzeni tego krótkiego jeszcze przecież sezonu kilkukrotnie słyszeliśmy o zgrzytach. Na przykład wtedy, kiedy Giannis nie zgadzał się z trenerem Griffinem odnośnie zejścia z boiska:
Albo kiedy Bobby Portis po prostu przerwał trenerowi Griffinowi jego przemowę w szatni, obwiniając go o złą organizację gry. Nie wspominając o szybkim odejściu asystenta Terry’ego Stottsa w atmosferze kłótni i niezgody.
Bardziej pasujące do składu Bucks schematy defensywne i atmosfera, której brakowało. Może to jest po prostu wszystko, czego tej ekipie trzeba?