Tony Meier: Szczecin to mój drugi dom
Jestem wdzięczny, że mogę grać w Kingu Szczecin. To świetne miejsce do gry i życia. Ludzie w klubie są bardzo pomocni. Zawsze mogę na nich liczyć. Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że Szczecin to mój drugi dom. Tu odnalazłem swoje miejsce. Dzieci chodzą do szkoły, a my z żoną poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi – mówi Tony Meier, zawodnik Kinga Szczecin
Karol Wasiek: Czy zgodzisz się z takim stwierdzeniem, że Tony Meier najlepiej czuje się w meczach o dużą stawkę, gdy presja ustawiona jest na najwyższym możliwym poziomie?
Tony Meier, zawodnik Kinga Szczecin: (chwila zastanowienia) Coś w tym jest. Nie ukrywam, że lubię grać w takich meczach. Staram się czerpać frajdę z tego, że mogę uczestniczyć w spotkaniach o wielką stawkę. Duża w tym zasługa oczywiście moich kolegów z drużyny. Mamy naprawdę wyjątkową drużynę, w której każdy czuje się komfortowo. Uważam, że nasz zespół trzyma w tych dobrych, ale przede wszystkim w tych złych momentach. To widać na parkiecie. Trenerowi udało się zbudować taki kolektyw, który zawsze pójdzie za sobą. Wspieramy się wzajemnie, wiedząc, że możemy na siebie liczyć. To naprawdę duży atut w takich momentach.
Na ile istotny jest fakt, że drugi rok z rzędu meldujecie się w finale? Pięciu zawodników zostało w składzie z poprzedniego sezonu. Czy jest coś takiego jak mistrzowskie DNA?
To na pewno pomaga pod względem mentalnym. Wiemy – jako zespół – czego oczekiwać po grze w wielkim finale. Znam ten smak gry w najważniejszych meczach. Istotny jest również fakt, że nowi zawodnicy, którzy dołączyli do naszego zespołu, szybko złapali nić porozumienia z innymi. Złapali ten „dobry vibe”, który jest w Kingu Szczecin.
W trakcie rozmowy obok nas przechodził Żan Tabak, który uciął sobie krótką pogawędkę z Tony’m Meierem. Obaj współpracowali w Zastalu Zielona Góra w sezonie 2019/2020.
Przepraszam. Ten gość jest bardzo ważny w mojej karierze. Zawsze gdy to widzę, to staram się z nim zamienić parę słów.
Dlaczego?
To jeden z moich ulubionych trenerów, z którymi pracowałem w swojej karierze. Zbudowaliśmy w trakcie pobytu w Zielonej Górze wspaniałą relację, która funkcjonuje do dzisiaj. To była przyjemność grać i trenować pod okiem Żana Tabaka. Też chciałbym dodać, że tamten zespół był naprawdę wyjątkowy. Jeden z moich ulubionych w karierze.
W Zastalu grali wtedy m.in. Zyskowski, Witliński, czyli gracze, którzy teraz są w Treflu Sopot.
Zgadza się. Zyskowski był wtedy MVP. Wszystko pamiętam! Trenerowi Tabakowi udało się wtedy zbudować świetnie grający zespół, który w przerwanym sezonie przez pandemię zdobył mistrzostwo Polski. Oczywiście ktoś powie, że do końca sezonu było jeszcze daleko, ale wewnątrz mieliśmy takie przekonanie, że w play-off to wszystko świetnie zafunkcjonuje i pokonamy każdego na swojej drodze. Graliśmy świetną koszykówkę, wzajemnie się wspierając. To było naprawdę coś wyjątkowego. W tej drużynie ważną postacią był… Drew Gordon, którego niestety nie ma już z nami.
Jak zareagowałeś na informację o tragicznym wypadku z jego udziałem?
Byłem w szoku, gdy przeczytałem tę informację rano w dniu meczu z Treflem Sopot. Nie mogłem uwierzyć w to, że Drew już nie ma z nami. Po grze w Zastalu staliśmy się bardzo dobrymi przyjaciółmi. Byliśmy w stałym kontakcie. Dużo rozmawialiśmy. Znałem też jego rodzinę: żonę i trójkę dzieci.
Jak go zapamiętasz?
Zapamiętam go jako faceta, który był świetnym koszykarzem, ale też wspaniałą osobą, z którą można było porozmawiać na wiele różnych tematów. Pamiętam, że często – ze względu na swoje duże doświadczenie – był takim mentorem w szatni, lubił wspierać innych, pomagać w trudnych momentach. Naprawdę dobrze było go mieć w drużynie. To był prawdziwy wojownik.
W serii z Treflem Sopot prowadzicie 1:0. Które elementy będą kluczowe do wygrania tej rywalizacji?
Uważam, że są dwa takie elementy: fizyczność i intensywność. Trefl to naprawdę twardo grająca drużyna, która z pewnością się nie podda i będzie nas naciskać do samego końca. Spójrz na to, jak walczą pod koszami. Potrafią nawet we 2-3 atakować zbiórkę w ataku. Oni są bardzo zdeterminowani i zaangażowani. Musimy im ustać w takiej grze. Prowadzimy 1:0. Ale to tylko 1:0. Nic więcej. Do wygrania serii potrzebujemy jeszcze trzech zwycięstw.
To twój czwarty sezon w Polsce. Kiedyś wspominałeś o nauce języka polskiego. Jest szansa, że w przyszłości udzielisz wywiadu po polsku?
Wątpię. Nie chcę składać żadnej deklaracji. Wydaje mi się, że do tego nie dojdzie. Niestety. Rozumiem całkiem sporo, ale nie czuję się komfortowo w mówieniu. Prawda jest taka, że ludzie wokół mnie – też w klubie – mówią po angielsku i nie naciskają na zmiany w tym względzie (śmiech). Chciałbym na koniec powiedzieć jeszcze jedną rzecz.
Proszę bardzo.
Chciałbym dwa słowa powiedzieć o klubie ze Szczecina. Mało się o tym mówi na co dzień, a myślę, że warto to podkreślić. Jestem wdzięczny, że mogę grać w Kingu Szczecin. To świetne miejsce do gry i życia. Ludzie w klubie są bardzo pomocni. Zawsze mogę na nich liczyć. Nie mogę na nic narzekać. Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że Szczecin to mój drugi dom. Tu odnalazłem swoje miejsce. Dzieci chodzą do szkoły, a my z żoną poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi.