Suns idąc po Beala, poszli All-In: Duże ryzyko, ale i stawka ogromna

Suns idąc po Beala, poszli All-In: Duże ryzyko, ale i stawka ogromna

Suns idąc po Beala, poszli All-In: Duże ryzyko, ale i stawka ogromna
Photo by Rob Carr/Getty Images

Phoenix Suns wstrząsnęli dwa dni temu sezonem ogórkowym NBA, wychylając się w wymianie po Bradley’a Beala, który w tercecie z Devinem Bookerem i Kevinem Durantem z miejsca tworzy niesamowicie groźną, ofensywną konstrukcję. Suns w zamian oddali prawie nic. Przyjęli jednak gigantyczną umowę Beala, co przyjęte zostało przez kibiców z dość ograniczonym optymizmem, delikatnie rzecz ujmując. To zrozumiałe, bo ten projekt ma przed sobą całą masę znaków zapytania i może spektakularnie się wy…wrócić.

Wielu z Was w tym momencie postawiło już na Suns krzyżyk, jako na przepłaconej drużynie złożonej z trójki ofensywnych gwiazd, której nie uda się obudować, która skończy się katastrofą. Może spróbujmy na chłodno spojrzeć na tę gorącą wymianę i znaleźć – klasykiem cytując – zarówno jej plusy dodatnie, jak i plusy ujemne.

Przypomnijmy: Phoenix Suns pozyskali z Washington Wizards Bradley’a Beala i Jordana Goodwina, w zamian za Chrisa Paula, Landry Shameta, kilka drugorundowych picków i prawo do zamiany picków pierwszorundowych.


Kwestia pierwsza: pieniądze

Dobrze będzie się temu ruchowi przyjrzeć, zwłaszcza dlatego, że ciekawe światło rzucił na całą tę sytuację Brian Windhorst z ESPN. Według jego raportów, nowy właściciel Suns, Matt Ishbia, bardzo intensywnie analizował możliwości, jakie pozostawią nowe przepisy zawarte w CBA, które to częściowo wchodzą w życie już w przyszłym sezonie. Są to przepisy, które bardzo ograniczają możliwości drużynom, które osiągną tzw. „drugi próg podatkowy”, czyli o 17,5 miliona dolarów przekroczą próg podatku od luksusu. Ograniczenia te wiążą się z możliwościami transferowymi, z odebraniem wyjątku Mid-Level i szeregiem innych utrudnień. Więcej przeczytasz o nich tutaj:

Cel tych wszystkich nowych ograniczeń jest jasny – powstrzymać drużyny przed posiadaniem w składzie więcej niż dwóch zawodników na maksymalnych umowach. Po to, by wyrównać szanse w lidze.

Wracając do Matta Ishbii.

Według Briana Windhorsta, właściciel Suns znalazł na te wszystkie ograniczenia jedno rozwiązanie. Olać je. Nie pilnować się, żeby tego drugiego progu podatkowego nie przekroczyć, a właśnie przekroczyć go możliwie jak najmocniej. Zwłaszcza w sytuacji, w której pozostałe drużyny – jak wynika z różnych doniesień – podchodzą do nowego CBA z dużą dozą ostrożności. To jest jak ucieczka do przodu. Podczas gdy wszystkie drużyny dostosują się do nowych zapisów i ograniczą swój star-power, Suns z tego star-power mogą uczynić dużą przewagę.

W tej chwili gwarantowane umowy na przyszły sezon mają: Devin Booker, Bradley Beal, Kevin Durant i Deandre Ayton i Jordan Goodwin. Umowa Camerona Payna jest niegwarantowana, ale Suns nie mają innego wyboru, niż ją zagwarantować. Ish Wainwright ma opcję zespołu, więc też wróci za małe pieniądze. Przepisy pozwalają powalczyć o ponowne podpisanie dotychczasowych graczy, nawet przy przekroczonym salary cap – a więc istnieje opcja przywrócenia Torrey’a Craiga, Josha Okogie, Damiona Lee i Jocka Landale’a. Jest też opcja, by handlować umową Deandre Aytona – nawet poniżej jej realnej wartości – żeby pozyskać w zamian dwóch czy trzech zawodników, poszerzając jeszcze rotację.

Wcale nie musi być więc tak, że ogromny kontrakt Beala bardzo wpłynie na głębię składu w przyszłym sezonie. Wpłynie na pewno na głębię portfela właściciela drużyny, ale skład na papierze może wcale nie okazać się znacznie węższy (nie, żeby był wybitnie szeroki w zeszłym sezonie).

Koniec końców umowy Chrisa Paula i Bradley’a Beala dzieli 'tylko’ kilkanaście milionów różnicy. Ostatecznie, jeśli dostajesz szansę na pozyskanie All-Stara praktycznie za darmo, to po prostu wykorzystujesz okazję. W lidze, w której jest 29 innych zespołów marzących o mistrzostwie, musisz szukać okazji, nawet jeśli wiążą się z ryzykiem.


Kwestia druga: koszykówka

Popularna opinia głosi: Suns dodali drugiego rzucającego obrońcę do składu, jak chcą znaleźć miejsce i dla Bookera i dla Beala. To jest pytanie wynikające z dość archaicznego już dzisiaj, mocno pozycyjnego podejścia do koszykówki. W koszykówkę nie gra się dziś ze sztywnym podziałem na pozycje, a Bradley Beal to jest zaskakująco dobrze pasujący do Bookera gracz na obwodzie. Po stronie ofensywnej rzecz jasna.

Ktoś pamięta jeszcze dlaczego w ogóle Chris Paul trafił do Suns? Wychodzono z założenia, że Booker potrzebował wówczas pomocy w grze na piłce – kogoś, kto zdejmie z niego ciężar prowadzenia ataku pozycyjnego w poszczególnych posiadaniach. Była to wtedy trafna diagnoza. Z czasem to jednak Chris Paul stał się ciężarem.

W tegorocznych Playoffach – pod nieobecność Chrisa Paula – Devin Booker znów grał w dużej mierze jako podstawowy rozgrywający. Grał, dodajmy, kapitalnie. Jako podstawowy kozłujący zdobywał aż 33,7 punktu i 7,2 asysty na mecz, tracąc tylko 2,9 piłki (przy jego usage% jest to naprawdę niewiele strat, w samych Playoffach aż 20 zawodników traciło średnio więcej piłek).

Bradley Beal to zawodnik, który pozwoli Bookerowi rozwijać skrzydła w grze na piłce, a kiedy trzeba przejmie też część posiadań. W ostatnich latach w Wizards, trochę z przymusu, Beal był podstawowym kreatorem gry, jednak to nie jest jego nominalna rola. Nie ma przypadku w tym, że z 5 najbardziej plusowych piątek Wizards z zeszłego sezonu, w 4 z nich obok Beala jest też Delon Wright.

Bradley Beal jest bardzo skutecznym punktującym off-ball i trochę już o tym zapomnieliśmy, od kiedy nie gra u boku Johna Walla.

Ostatecznie mamy więc tercet Beal-Booker-Durant, w którym każdy potrafi w stopniu bardzo dobrym:

  • kreować sobie pozycje po koźle
  • znajdować pozycje bez piłki
  • podawać piłkę

Tercet, w którym każdy może pełnić każdą rolę na zmianę. Hydra, ofensywna hydra.

No właśnie – ofensywna. Defensywa to pierwszy ze znaków zapytania.

Bradley Beal nie jest tytanem obrony. Nie jest też kompletną defensywną dziurą, co niektórzy w ostatnich dniach sugerują. To fakt, jego skromne warunki fizyczne nie ułatwiają mu zadania, nie jest mu łatwo siłować się z większymi, nie radzi sobie najlepiej nawigując na zasłonach. Defensywnym problemem w przypadku takich zawodników najczęściej jest to, że są oni przeładowani obowiązkami ofensywnymi. Beal nie doskoczy do półki 'niezłego’ obrońcy, może być w składzie Suns tzw. punktem ataku, czyli obrońcą, którego będą atakować rywale z piłką, szukać na nim miss-matchów.

Czy ten tercet liderów rzeczywiście jest jednak tak jednowymiarowy, jak się go maluje?

Kevin Durant jest dobrym obrońcą, a miał okresy, w których był obrońcą świetnym. Z biegiem lat nauczył się wykorzystywać swoje długie ramiona do tego stopnia, że w barwach Nets w niektórych ustawieniach bywał (z powodzeniem) podstawowym obrońcą obręczy. Devin Booker także jest obrońcą niedocenianym. W tegorocznych Playoffach notował średnio 1,7 przechwytu i 0,8 bloku na mecz (więcej niż Ayton, Giannis, czy Adebayo). Wiem, że to suche liczby i potrafią one zakłamać rzeczywistość. W przypadku Bookera pokazują one, że bywa on obrońcą wręcz nadgorliwym, ryzykującym pójście po przechwyt/blok. Nigdy nie będzie on plastrem do naklejenia na topowego zawodnika rywali, ale… Ale nie jest też dziurą w obronie.

To prawda: skład Suns będzie cierpiał na brak obrońców 1 na 1, brak takich zawodników, których rzucasz na liderów rywala. To może być problem. W tym jednak głowa trenera Vogela, oraz zarządu, który ma jeszcze jakieś tam pole manewru, żeby sprowadzić choćby przyzwoitych defensywnie zadaniowców. Ostatecznie, jeśli ten tercet przysłowiowo 'zatrybi’ w ataku, to może się okazać, że wystarczy im po prostu zdobywać więcej punktów niż rywale. Wiem, że 'obrona zdobywa mistrzostwa’, ale jeśli tercet Curry-Klay-Durant jakoś dawał radę, to tu też są nadzieje.


Kwestia trzecia: zdrowie

Tu rzeczywiście zaczynają się znaki zapytania większego kalibru. Bradley Beal od początku kariery ma łatkę zawodnika, który nie jest w stanie przetrwać całego sezonu w zdrowiu. Miał lata, w których udawało mu się tę łatkę odklejać. W latach 2017-19 miał dwa z rzędu sezony, w których rozegrał po 82 mecze. W sezonie 2019/20 rozegrał już tylko 57 meczów, ale sytuacja była specyficzna: sezon został przerwany przez pandemię i wznowiony w bańce w Orlando, gdzie Wizards o nic już nie grali. Kolejny sezon to 'tylko’ 60 rozegranych meczów, ale sezon był krótszy niż zwykle, bo trwał 72 mecze. Niestety, dwa ostatnie sezony to kolejno 40 i 50 rozegranych meczów. A to nadgarstek, a to stopa, a to kolano…

Łatwo uwierzyć w taki scenariusz: Phoenix Suns jadą przez sezon, a przed Playoffami wypada Beal, wypada Durant i robi się nieciekawie. Kevin Durant bowiem też okazem zdrowia już nie jest. W wieku niemal 35-lat ma już swoje ograniczenia. Ostatni raz przynajmniej 60 meczów w sezonie rozegrał 4 lata temu.

Powtórka z rozrywki z Clippers Kawhi Leonarda i Paula George’a?

Możliwe, ale przekonajmy się.