Niewidzialna ręka rynku jest bezwzględna dla centrów
Jest taki zawodnik, może kojarzycie – dwukrotny All-Star, członek All-NBA Team w 2016 roku, czterokrotny zwycięzca klasyfikacji zbiórek. Nazywa się Andre Drummond i ostatnio podpisał dwuletni kontrakt wart nieco ponad 6 milionów dolarów. Andre nie jest starym weteranem – ma 28 lat, co uznawane jest za najlepszy moment dla sportowca w tej dyscyplinie. Nie jest też przeżarty kontuzjami – w zeszłym sezonie opuścił tylko 8 meczów. To może inny gagatek – trzykrotny mistrz NBA, w zeszłym sezonie zastąpił w pierwszej piątce Suns Deandre Aytona i zrobił furorę. JaVale McGee, bo o nim mowa, zrobił niesamowity progres w swojej grze i w wieku 34 lat oprócz świetnego blokującego, stał się też dość mądrym obrońcą w sytuacjach wyżej, dalej od kosza. Podpisał niedawno 3-letni kontrakt wart 17 milionów, co daje mu w przeliczeniu na rok niewiele więcej niż Drummondowi, bo nieco ponad 5 milionów rocznie. Dla porównania, trzeci skrzydłowy tych samych Suns, Torey Craig, który zagrał od JaVale’a przeszło 2 razy mniej minut, zarabia 6 milionów rocznie. O co w tym chodzi?
Pokażę Wam ciekawostkę. Dzięki stronie spotrac.com, udało mi się sprawdzić, ile pieniędzy kluby wydają na graczy z poszczególnych pozycji boiskowych. Wynik mnie przesadnie nie dziwił, ale obrazuje pewien trend, widoczny także (a może nawet przede wszystkim) w tegorocznym offseason. We współczesnej koszykówce pozycje są dość płynnym konceptem, ale generalnie średnie ligowe wydatki na kontrakty prezentują się następująco:
PG: 33,8 M$
SG: 35,4 M$
SF: 26,9 M$
PF: 26,26 M$
C: 19,9 M$
Co rzuca się w oczy, to oczywiście wydatki klubów na centrów – wydatki zgoła niższe, niż na pozostałych pozycjach. Z takich danych można wyciągnąć dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że centrzy zarabiają mniej, niż zawodnicy na innych pozycjach. Drugi jest taki, że w rotacji zespołu NBA centrów jest po prostu mniej, niż na przykład rozgrywających, czy niskich skrzydłowych. Wcale nie musi być tak, że tylko jeden z tych wniosków jest prawidłowy.
Zajmijmy się szybko tą drugą kwestią. Według moich obliczeń, w momencie, w którym pisze te słowa, mamy w drużynach NBA 539 zawodników – czy to na umowach stałych, czy two-way kontraktach. Daje to średnio blisko 18 zawodnika na drużynę. Do sezonu przystąpić trzeba z maksymalnie 15 zawodnikami, plus ewentualnie z dwoma umowami two way. Część drużyn będzie musiało jeszcze pozwalniać, część pozatrudniać. Mniejsza o to. Wśród tych wszystkich zawodników naliczyłem 74 centrów. Mowa o nominalnych centrach, a nie mierzących 206 cm silnych skrzydłowych, którzy mogą z powodzeniem grać na centrze. Musicie zdać się więc na moje oko. Daje to 2,47 centra na drużynę. Idąc dalej – skoro pozycji na parkiecie jest 5, to przy jakimś mocno hipotetycznym modelu, równym podziałem byłoby 20% zawodników z każdej z pozycji. Centrzy tymczasem – jeśli wierzyć moim wyliczeniom – stanowią jakieś 13,7% obecnych składów.
Powodów można szukać, powody można znaleźć. Najprościej byłoby je zamknąć w dość oklepanym ogólniku, że dziś gra się small-ballowo i centrów nie potrzeba. To tylko częściowo prawda. Ustawienia bez środkowego miewają sens, ale granie meczów bez żadnego nominalnego wysokiego koniec końców ugryzie Cię w tyłek, o czym pisałem jeszcze w lutym:
Prawdą jest jednak fakt, że można i często opłaca się grać konkretne minuty bez centra. Jeśli masz dostatecznie wszechstronnego skrzydłowego, możesz wystawić go na pozycji numer pięć i w określonych minutach czerpać z tego korzyści. Czy można z kolei mieć na tyle wszechstronnego centra, żeby wystawić go na innej pozycji, żeby miało to sens? Cytując niechlubną wypowiedź Andrzeja Leppera: „No pewnie można”. Tego będą najpewniej próbować Timberwolves, chcąc pogodzić minuty Townsa i Goberta. Tak się bowiem składa, że Karl-Anthony Towns może spróbować gry na silnym skrzydle i może to zadziałać. No ale ile ilu jest centrów, którzy mogą grać na więcej, niż jednej pozycji?
Jeśli masz wybór, czy wziąć do składu mierzącego 206-208 cm skrzydłowego, który kiedy trzeba zagra też na centrze, czy mierzącego 213 cm centra, który oprócz pozycji centra nie zagra nigdzie, to wolisz zawodnika na kilka pozycji. No chyba, że ten center jest znacznie lepszy, niż wspomniany skrzydłowy. Tacy środkowi jak omawiani już Towns i Gobert, jak Bam Adebayo, jak Jokic z Embiidem grającym na poziomie MVP, problemów ze znalezieniem posady nie mają. Ale skoro – jak już ustaliliśmy – każda drużyna ma na tej pozycji około 2 miejsca, to za wielką gwiazdą, tudzież centrem nad wyraz utalentowanym, zostaje już tylko jeden spot. Ten jeden, o który walczą wszystkie Hassany Whiteside’y, Dwighty Howardy, czy Tristany Thompsony. Wszyscy trzej obecnie bez kontraktu.
Chętnych wielu, miejsc niewiele, to i wynagrodzenie nie musi być przesadnie wysokie, żeby skusić centra i zatrudnić w swoim zespole. A potrzebujesz go, bo musisz mieć – przynajmniej przez jakąś część meczu – wystarczająco wysokiego i długiego człowieka pod koszem, żeby przeciwnik nie zdobywał łatwo punktów przy obręczy. Tym mniej więcej jest klasyczny center – gościem wystarczająco wysokim i długim, by skutecznie podejmować próby zablokowania rzutu. Aspekt gry tyłem do kosza wypadł z tego wszystkiego dobre kilka lat temu. Kogo potrzebujesz więc na tym jednym miejscu w rotacji, za podstawowym środkowym, który być może umie coś więcej, rzuca za trzy, świetnie zmienia krycie, albo rozgrywa z high-post? Gościa dostatecznie wysokiego i szybkiego, by nadążyć za obecną grą. Z całym szacunkiem do wszystkich wysokich graczy – bycie wysokim to nie jest skill. Na pozycji środkowego z ławki nie potrzebujesz zawodnika, który jest bardzo utalentowany. Potrzebujesz zawodnika, który jest wystarczająco utalentowany, a do tego wysoki. Takiego zawodnika znaleźć dużo łatwiej, niż rezerwowego – powiedzmy – rzucającego obrońcę, który musi umieć trochę bronić i rzucać, żeby nie być kompletnie minusowym graczem. Tam ciężej nadrobić warunkami fizycznymi.
Wniosek jest dość prosty i może nie tak ciekawy, jak same rozważania do niego prowadzące. Jeśli jesteś koszykarzem wysokim i chcesz w NBA zarabiać więcej, niż kilka milionów za sezon, musisz dużo umieć. Jeśli umiesz tyle, co rzucający obrońca, a dodatkowo jesteś od niego o kilkanaście centymetrów wyższy, jesteś perełką, za którą kluby zapłacą każde pieniądze.