Nie opłaca się grać bez centra

Nie opłaca się grać bez centra

Nie opłaca się grać bez centra
Photo by Chris Elise/NBAE via Getty Images

Dekady rozwoju koszykówki kilka lat temu doprowadziły nas do tego punktu, w którym szeroko pojęty „small-ball” wydawał się być realnym zagrożeniem. Zagrożeniem, w znaczeniu ostatecznego, uniwersalnego rozwiązania, na które ciężko będzie znaleźć odpowiedź i które ujednolici koszykówkę na tyle, że stanie się ona nudna. Niektórzy nie oglądający za często meczów fani twierdzą, że to się właśnie stało, ale to jest tekst o realnej NBA, nie tej wyobrażonej.

Szybko stało się jasnym, że small-ball, by był skuteczny, nie może opierać się na wystawieniu pięciu graczy obwodowych. Drużyna koszykówki potrzebuje długości, która pozwoli zdziałać cokolwiek w obronie. Wizja 30 zespołów, grających na 5 pozycjach uniwersalnymi zawodnikami po 205 centymetrów wzrostu wydawała się całkiem przekonująca. Ten sezon wydaje się jednak pokazywać, że to wcale nie musi potoczyć się w tę stronę. Casus kilku zespołów zdaje się pokazywać, że center wciąż jest postacią wyjątkowo istotną.

Zdejmij centra – przegrywasz

Najbardziej jaskrawym przykładem są chyba Utah Jazz, którzy muszą zmagać się w tym sezonie z brakiem Rudy’ego Goberta. Opuścił on 5 meczów na początku stycznia, a teraz pozostaje poza grą już od 4 spotkań. No i oczywistym jest, że kiedy tak mocnego zawodnika, świetnego obrońcę, zastąpi się zmiennikiem pokroju średnio rozgarniętego Hassana Whiteside’a, jakość gry Jazz się pogorszy. Kiedy jednak Goberta nie ma na boisku – czy to kontuzjowany, czy po prostu siada na ławkę w trakcie meczu – trener Quin Snyder ma do dyspozycji inne rozwiązania, niż tylko wstawienie innego centra w jego miejsce. Może sobie pozwolić też na – jak mogłoby się wydawać – całkiem sensowny niski line up z Rudym Gay’em i Roycem O’Nealem jako dwoma silnymi skrzydłowymi. Gay w tym sezonie aż 27% swoich minut gra jako nominalny center – czyli de facto bez klasycznego centra u boku. Statystycznie okazuje się jednak, że Jazz lepiej wychodzą na wrzuceniu do składu tego nierozgarniętego, ale bardzo długiego Whiteside’a, niż na grze niskim ustawieniem.

Najpierw najczęściej grająca piątka Jazz – z Gobertem oczywiście. Następnie najczęściej grająca piątka Jazz bez Goberta, a na końcu najczęściej grająca piątka Jazz bez Goberta i Whiteside’a.

składliczba wspólnych minutplus/minus
Conley / Mitchell / Bogdanovic / O’Neale / Gobert 481 minut+14,1
Clarkson / Mitchell / Bogdanovic / O’Neale / Whiteside 132 minuty-1,6
Clarkson / Mitchell / Bogdanovic / O’Neale / Gay40 minut-28,2

Spośród 20 notowanych najczęściej grających wspólnie piątek Jazz, jest tylko jedna bez klasycznego centra. Liczby pokazują, dlaczego trener Snyder wzbrania się przed jej używaniem. Był taki moment w jednym z ostatnich starć Jazz z Suns, kiedy na starcie drugiej kwarty Whiteside nie wszedł na parkiet i Bismack Biyombo w 4 minuty zdobył szybkie 6 punktów, przerzucając bezradną defensywę Utah:

Podobnego problemu uniknąć chcieli Phoenix Suns, kiedy z gry wypadł Deandre Ayton. Jedynym nominalnym centrem w rotacji został wtedy JaVale McGee, a i on musiał w międzyczasie opuścić kilka spotkań. Awaryjnie podpisano więc Bismacka Biyombo (który okazał się strzałem w dziesiątkę), a Suns praktycznie w ogóle nie musieli posiłkować się ustawieniami z Cameronem Johnsonem, czy Jae Crowderem pod koszem. Wydawało się jeszcze rok temu, że zwłaszcza Cam Johnson grający jako niski center będzie sensownym pomysłem na przyszłość. On tymczasem spędza w tej roli tylko 6% swoich wszystkich minut w tym sezonie i to najczęściej u boku Jalena Smitha, któremu skillsetem bliżej do środkowego (1,8 bloku per 36).

Podobne rewelacje tyczą się na przykład Charlotte Hornets, którzy zamieniając Masona Plumlee na PJ Washingtona, schodzą z plus/minus na poziomie +1,2 do -17,2. Hawks na przykład grając swoją najlepszą piątką z Capelą są od rywali lepsi o +32,2 punktu – zamieniając Capelę na Gallinariego spadają do -23,2 punktu. Wszystkie te sytuacje są znacznie bardziej zniuansowane niż zwykły wskaźnik plus/minus, ale widać w jednak pewien trend.

Po co w ogóle grać bez centra? Warriors wiedzą po co

Gdyby szukać wyjątków od tych problemów w grze bez centra, to przykładem idealnym są Golden State Warriors. Ci grają bez nominalnego centra praktycznie cały czas. No, prawie – w pierwszej piątce wychodzi Kevon Looney, ale ostatecznie spędza on na parkiecie tylko nieco ponad 20 minut na mecz, a na pozycji centra w kluczowych momentach grywają Nemanja Bjelica, Draymond Green, Otto Porter, czy z coraz większym powodzeniem Jonathan Kuminga. Wszystkich ich łączy fakt, że nie są nominalnymi centrami. Mają jednak więcej elementów wspólnych.

Co sprawia, że niskie ustawienia Warriors działają tak dobrze? Cóż, jest kilka czynników. Przede wszystkim – Warriors jako niski zespół nie odstaje od rywali w kwestii zbiórek. Ba – są na trzecim miejscu w lidze pod względem procenta zebranych piłek. Dobrze zabezpieczają zwłaszcza defensywną deskę, zbierając najwięcej piłek w defensywie w całej lidze (36,5 na mecz).

Poza tym, ich styl gry defensywnej doskonale minimalizuje straty płynące z braku długich ramion broniących obręczy. Niestety, bardzo trudno dogrzebać się do jakichś statystyk pokazujących, jak często dany zespół broni z użyciem strefy. Jestem jednak przekonany, że Warriors są w absolutnej czołówce, jeśli istnieją takie zestawienia. Regularnie można oglądać ich defensywę, w której to na szczycie broni trzech zawodników, z czego ten środkowy – zazwyczaj dobry i szybki indywidualny obrońca, jak Gary Payton II, czy Juan Toscano-Anderson – pełni role tego 'mobilnego’, doskakującego w potrzebne miejsca, wychodzącego wyżej za piłką, uzupełniającego luki. Efekt jest taki (w połączeniu z pilnującą wspólnie strefy podkoszowej dwójką), że rywale pod kosz się raczej nie dostają. Rywale oddają przeciwko GSW najmniej rzutów spod samej obręczy – tylko 20,3 na mecz.

W tym przypadku świetnym przykładem jest trójka z Toscano-Andersonem na środku:

Tu z kolei rywalom udało przełamać się pierwszą linię, ale dobrze zachowała się niżej ustawiona, asekurująca wszystko dwójka:

Wcześniej wspomniani Green, Bjelica, Porter i Kuminga, faktycznie mają ze sobą coś wspólnego – nie są jednowymiarowi. Mając stosunkowo dobre warunki (każdy z nich ponad 2 metry, długie ręce), są silni, są dobrymi indywidualnie obrońcami, potrafią bardzo dobrze podawać piłkę, często odciążając Stepha Curry’ego i pozwalając mu grać off-ball, kiedy centrzy rywali muszą wychodzić wysoko.

Gra bez centra nie jest dla każdego – przykład Warriors pokazuje, że potrzeba bardzo konkretnej rotacji dobrych, szybkich obrońców, świetnie zdyscyplinowanych i poukładanych w optymalny sposób przez trenera. To jest właśnie „przykład potwierdzający regułę”. Albo po prostu zespół na tyle dobry, że radzi sobie pomimo wyraźnych braków, które pociągnęłyby w dół 29 innych zespołów.

Lepiej bez centra, niż z beznadziejnym

To, że można grać bez centra, pokazuje też sezon Los Angeles Lakers. Jest to jednak zupełnie inna para kaloszy, niż dopinający wszystko na ostatni guzik w obronie GSW. Obecnie najczęściej grający lineup Lakers, grający ze sobą łącznie przez nieco ponad 77 minut, to taki bez klasycznego centra. Tę rolę pełni w nim LeBron i trzeba przyznać, że Jeziorowcy nieźle sobie z tym radzą:

Westbrook / Monk / Bradley / Johnson / James77 minut+12,8

Zupełnie inaczej sytuacja prezentuje się w najczęściej grających piątkach z Howardem i najczęściej grających z DeAndre Jordanem:

Westbrook / Bazemore / James / Davis / Jordan47 minut-15,7
Westbrook / Bradley / Ariza / James / Howard43 minuty-17,6

To nie są duże próbki minut – rotacja Lakers w tym sezonie zmieniała się dynamicznie jak kursy tych wszystkich cyber-walut. Mimo wszystko jednak widać prawidłowość. Jest też powód, dla którego trener Frank Vogel zrezygnował z gry tą dwójką, na rzecz wracającego po kontuzji Anthony’ego Davisa, Stanley’a Johnsona, Carmelo Anthony’ego, czy nawet LeBrona Jamesa pod koszem.

Center w defensywie daje zasięg ramion, kontestowanie rzutów, zabiera przestrzeń rywalom. Kiedy jednak na parkiecie był center Lakers, rywale bardzo łatwo wykorzystywali jego brak zwrotności. Dwight Howard to tracący najwięcej punktów na posiadanie w obronie pick’n’rolla zawodnik w lidze – jako jedyny traci ponad 2 punkty na akcję, bo 2,09. Jak można tracić ŚREDNIO ponad 2 punkty na jedną akcję w pick’n’rollu? Ostatnio w meczu z Hawks wszedł na parkiet na niecałe 10 minut i zanotował plus/minus na poziomie -10. Wygląda, jakby niewiele słyszał wcześniej o tej całej koszykówce, ale go wzięli, bo jest duży chłopak:

Gra bez Howarda i Jordana, przejawiających na tym etapie swoich karier zwrotność tankowca, pozwala Lakers na szybszy, bardziej dynamiczny atak, z potencjalnie większą liczbą strzelców. Nic więc dziwnego, że ich niskie ustawienia mimo wszystko notują lepsze wyniki. To jednak błędne koło. Bez klasycznego centra Lakers to najgorsza drużyna w lidze pod względem punktów traconych spod samej obręczy (19,2 na mecz). Dobry środkowy, pewnie czujący się w grze na zasłonach, pozwoliłby trochę poprawić atak pozycyjny Jeziorowców, którzy obecnie opierają się głównie na kontratakach i izolacjach. Do tego potrzebni są jednak lepsi centrzy, niż ci obecni.

Wniosek jest dość prosty. Drużyno NBA – powinnaś mieć centra, przynajmniej niezłego.