Kings wstają z kolan – Promień zjednoczył społeczność Sacramento
Sacramento Kings od lat nie byli ważnym punktem na mapie NBA. Nie tylko ze względu na wyniki spotowe. W końcu tacy New York Knicks też od lat nie są w stanie niczego większego osiągnąć, a jeśli wierzyć statystykom ESPN z zeszłego sezonu, byli oni w ligowym TOP10 pod względem średniej liczby sprzedanych biletów na mecze we własnej hali. Sacramento nie może się pochwalić wynikiem choćby zbliżonym – ze średnią niespełna 14,5 tysiąca sprzedawanych biletów zajmowali oni 29. miejsce w lidze, tylko przed Pacers. Zanim padnie argument o różnicy w wielkości hal – Knicks sprzedawali średnio 94% wszystkich miejsc, z kolei Kings 82%.
Chodzi o to, że Sacramento Kings, którzy od 17 lat nie awansowali do Playoffów i którzy od czasów Vlade Divaca (Vlade koszykarza, nie Vlade managera) nie mieli ekscytującego składu, po prostu nie byli dla kibiców ekscytujący. Do czasu.
Obecne rozgrywki wyglądają jak szansa na odwrócenie karty – jak okazja na wrzucenie Kings poziom wyżej, pod względem zarówno sportowym, jak i marketingowym. Zostawmy na chwilę na boku fakt, że Kings zajmują aż 3. miejsce w konferencji zachodniej. Jest to efekt połączenia naprawdę dobrej gry Kings ze słabością tegorocznej konferencji zachodniej. Miejsca tak wysoko mogą do końca sezonu nie utrzymać, ale awans do Playoffów po tak długiej przerwie wydaje się w końcu namacalny. Jak wylicza obecnie algorytm basketball-reference, szanse na to, że Kings wypadną poza TOP10 wynoszą obecnie 0,6%. Szanse na to, że wypadną poza TOP6 to zaledwie 7,5%. Koszykarze dają radę, a zarząd za nimi nadąża.
(kursy z dnia 26.01.2023)
Vivek Ranadive, właściciel klubu, ze względu na brak wyników w ostatnich latach nie jest kojarzony z dobrym zarządzaniem, czy podejmowaniem trafnych decyzji. Tym razem jednak trafił w dziesiątkę. Nie mówię o decyzji o podpisaniu tego czy innego zawodnika. Mówię o promieniu:
Vivek Ranadive, razem z prezydentem d. s. operacji biznesowych Johnem Reinhartem, wpadli na ten absurdalny i piękny zarazem pomysł – za każdym razem, kiedy Kings wygrają mecz na własnej hali, z dachu w stronę nieba wystrzelony zostanie potężny, purpurowy promień, sygnalizujący, że misja zakończyła się powodzeniem. Pomysł rodem z Batmana. Wszystko to oprawione jest oczywiście odpowiednią otoczką. Promień aktywuje się karykaturalnie wielkim guzikiem przy parkiecie, jak w jakimś Laboratorium Dextera:
Można by pomyśleć: ot, ciekawostka, bez większego znaczenia. Okazało się to jednak niesamowicie skutecznym marketingowym zabiegiem, uzupełniającym udany sportowo sezon Kings. Dobre wyniki i efektowna gra przyciągają kibiców – sportowemu aspektowi trzeba jednak umieć pomóc. Promień robi furorę. Tu wypowiedź dla TheAthletic właściciela pubu w Sacramento, umiejscowionego niedaleko hali:
„Golden 1 Center jest jakieś 30 metrów od nas, więc kiedy tylko wygrywamy, nasi klienci wbiegają na piętro, żeby zobaczyć promień na własne oczy. Myślę, że to duma Sacramento, sportowa duma.”
Tu z kolei właściciel księgarni Impound Comics z Sacramento, która to wypuściła koszulki z hasłem „Light the Beam”:
„To stało się rzeczą, którą częściej mamy wyprzedaną, niż mamy ją na stanie, więc przez cały czas zamawiamy nowe. Wchodzą tu teraz ludzie, którzy pewnie wcześniej by tutaj nie weszli. Widzą koszulki „Light the Beam” przez witrynę i wchodzą, a my opowiadamy im czym się tak naprawdę zajmujemy.”
Kibice na hali w Sacramento, kiedy tylko w końcówce meczu okazuje się, że mecz jest do wygrania, zaczynają skandować „Light the Beam!”. Ba, doszło do tego, że skandowanie odbywa się nawet w halach rywali:
Słyszeliśmy tę przyśpiewkę kilka razy w innych halach i za każdym razem kiedy to słyszę, to trochę się stresuję, bo często zaczynają skandować kiedy na zegarze zostało jeszcze sporo czasu. No ale to świetne uczucie widzieć [na trybunach] koszulki Kings na meczach wyjazdowych. Mamy najlepszych fanów w lidze… Czujemy to nie tylko na hali, ale w ogóle na mieście.
Móc mieć grupę osób w hali swojego rywala, która z trybun okazuje ci wsparcie takie, jakie okazuje – to sprawia, że czujesz się ze sobą dobrze, ale chcesz też, żeby oni poczuli się dobrze… Mamy nadzieję, że dalej będą z nami jeździć.”
– trener Mike Brown
Sacramento Kings wracają powoli na mapę poważnych zespołów NBA. Wokół poważnej koszykarsko drużyny tworzy się poważna, zaangażowana społeczność. Dużo łatwiej budować coś sensownego i trwałego w takich okolicznościach. To czynnik, którego łatwo nie docenić – zwłaszcza z naszej perspektywy, kibiców oddalonych od miejsca akcji o tysiące kilometrów.