Kawhi wygrywa serię, genialny McCollum – mecze numer 7 dały radę!

Kawhi wygrywa serię, genialny McCollum – mecze numer 7 dały radę!

Dwa mecze numer siedem jednej nocy i żaden z nich nie zawiódł! CJ McCollum i Kawhi Leonard zostali bohaterami, zapisując się na kartach historii swoich klubów!


Blazers – Nuggets – 100:96 (4-3)
Sixers – Raptors – 90:92 (3-4)


Za nami noc, w czasie której rozegrano dwa mecze numer siedem i trzeba przyznać, że oba dostarczyły niesamowitych emocji. Zwłaszcza ten drugi, rozegrany pomiędzy Raptors i Sixers, który rozstrzygnął się w ostatnich sekundach. Dosłownie -na 10 sekund przed końcem Kawhi Leonard stanął na linii rzutów wolnych przy wyniku 89:88 dla Raptors. Mógł podnieść wynik do 3 punktów przewagi i zmusić rywali do oddawania trójki w ostatnich sekundach. Spudłował jednak drugi wolny, a Sixers po zbiórce zagrali szybki atak, zakończony layupem Jimmy’ego Butlera. Przy remisie 90:90 piłka trafiła do Kawhi Leonarda na 4 sekundy przed końcem regulaminowego czasu. Kawhi był w stanie wyczarować coś takiego:

źródło:YouTube/NBA

Mecz numer siedem był chyba najbardziej wyrównanym w całej serii – prowadzenie żadnej z ekip nie przekroczyło w żadnym momencie meczu 9 punktów. Spotkanie rozpoczęło się bardzo intensywnie – w pierwszej kwarcie chyba żadna akcja nie trwała dłużej niż 10 sekund. Momentami było to po prostu bieganie i wymienianie się rzutami – niestety często niecelnymi. Dlatego też pierwsze 12 minut zakończyło się wynikiem zaledwie 18:13. Później oba zespoły trochę się rozkręciły, ale skuteczność i tak nie powalała – Sixers trafili 43% rzutów z gry i 33% z dystansu, natomiast Raptors tylko 38% z gry i 23% z dystansu. Niższą skuteczność nadrobili jednak wygraniem walki na deskach i zebraniem 1ż 16 ofensywnych piłek, oraz wywalczeniem większej ilości punktów ze strat (21:13).

Kawhi Leonard był bohaterem nie tylko ostatnich sekund. Na przestrzeni całego meczu zdobył 41 punktów, 8 zbiórek, 3 asysty i 3 przechwyty. Trafił w międzyczasie 16/39 rzutów z gry, w tym skromne 2/9 zza łuku. Na parkiecie spędził 43 minuty i powiedzieć, że był liderem Raptors w tym meczu, to jak nic nie powiedzieć. Oddał łącznie więcej rzutów niż reszta pierwszej piątki, która oddała prób 35. Kawhi oddał w sumie 44% rzutów całego zespołu – trafił 47% wszystkich rzutów drużyny. Stanowił połowę ofensywy.

źródło:YouTube/NBA

Kluczowym wsparciem dla Leonarda okazał się wchodzący z ławki Serge Ibaka. Dzięki temu, że Ibaka grał obok Gasola, a nie zamiast niego, trener Nick Nurse zyskał trochę rozmiaru i atletyzmu pod koszem, co przełożyło się na wspomniane wcześniej zbiórki. Ibaka zdobył na przestrzeni meczu 17 punktów, 8 zbiórek i 3 asysty, trafiając 6/10 rzutów, w tym 3/5 za trzy i kończąc mecz ze zdecydowanie najlepszym w zespole wskaźnikiem plus/minus na poziomie +22.

Reszta składu ofensywnie nie była aż tak sprawna. Pascal Siakam zdobył 11 punktów i 11 zbiórek, Kyle Lowry 10 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst, a Marc Gasol 7 punktów, 11 zbiórek i 3 bloki. Cała trójka złożyła się na skuteczność z dystansu na poziomie łącznie 2/14. O ile więc w Raptors grę ciągnął  głównie Kawhi Leonard, o tyle w składzie Sixers odpowiedzialność za wynik rozkładała się nieco bardziej równomiernie. Każdy z zawodników pierwszej piątki zdobył przynajmniej 13 oczek. Najwięcej zdobył Joel Embiid – środkowy spędził na parkiecie 45 minut, zdobywając w międzyczasie 21 punktów, 11 zbiórek, 4 asysty i 3 bloki, trafiając tylko 6/16 rzutów z gry i 1/6 za trzy, ale kończąc i tak z najlepszym w zespole wskaźnikiem plus/minus na poziomie +10. Widać było, że porażka bardzo mocno dotknęła JoJo, który z powodów zdrowotnych najpewniej nie mógł dać z siebie 100% w ej serii.

Kolejne 17 punktów dla Sixers zdobył JJ Redick, który jako jedyny zachował zimną krew i siłą doświadczenia był w stanie trafić trochę rzutów. Skuteczność 4/8 za trzy na tle tego meczu wygląda naprawdę dobrze. Zwłaszcza, jeśli do 1/6 Embiida dodać 1/6 Butlera, który przy tej słabej skuteczności zdobył 16 punktów i 4 zbiórki, tym razem nie włączając trybu lidera. Kolejne 15 punktów zdobył Tobias Harris, dokładając 10 zbiórek i 3 asysty. Ben Simmons natomiast skończył z dorobkiem 13 oczek, 8 zbiórek i 5 asyst, przy czym trafił 4/5 oddanych rzutów – niewiele, jeśli stawiamy go w roli jednego z liderów zespołu. Jeśli w przyszłości Sixers będą chcieli odnosić sukcesy, Simmons musi być tego większą częścią. Pytanie, czy częścią tego będą Tobias Harris, Jimmy Butler i trener Brett Brown. Burzliwe wakacje czekają fanów Philly.


Pod względem emocji siódmy mecz Blazers z Nuggets wcale nie był gorszy. Nie był jednak w całości tak wyrównany – na starcie wydawało się, że to Denver jest bliskie wygrania tej serii i awansu do Finału Konferencji. Na początku drugiej kwarty wygrywali już różnicą kilkunastu punktów i jest tego konkretny powód. Jest nim postawa Damiana Lillarda, który w ogóle nie przyszedł na ten mecz. Po pierwszej połowie Dame Dolla miał na koncie skuteczność 1/9 w rzutach z gry i nie sytuacja nie wyglądała najlepiej.

W trzeciej kwarcie Blazers udało się odwrócić wynik, wygrywając te odsłonę meczu 32:24. Wielka w tym zasługa CJ McColluma, który zdobył w tej części gry 14 punktów. Trzecia kwarta zakończyła się więc jednopunktowym prowadzeniem Nuggets, które zniknęło w ostatniej części meczu. Kluczowych momentów było kilka. Najpierw CJ McCollum zaskoczył biegnącego do kontry Jamala Murray’a takim blokiem:

Chwilę później dwie kolejne trójki Lillarda i McColluma wyprowadziły PTB na prowadzenie 94:87, które na niecałe 3 minuty przed końcową syreną było już stosunkowo bezpieczną przewagą. Następnie cała seria świetnych zagrań izolacyjnych McColluma dawała Blazers kolejne punkty, podczas gdy Nuggets niebezpiecznie zbliżali się do remisu. CJ ukrócił zapędy Nuggets jednym zagraniem:

Po tym rzucie Blazers zdecydowali się faulować, by nie dopuścić do wyrównującej trójki. Poszło zgodnie z planem – Nuggets nie tylko nie oddali trójki, ale Nikola Jokic spudłował też jeden z rzutów wolnych, najpewniej zaprzepaszczając szansę na odwrócenie jeszcze losów spotkania. Denver oczywiście ratowało się jeszcze faulem, ale Evan Turner trafił oba rzuty wolne i było już po zawodach.

Bohaterem meczu został bez cienia wątpliwości CJ McCollum. To, w jaki sposób wziął na siebie ciężar gry, podczas gdy Lillard znosił jajo, było wręcz nieprawdopodobne. Zimną krwią mógłby schłodzić napoje wszystkim kibicom na trybunach. Jego gra na półdystansie w tym meczu była tak pewna i tak pełna gracji, że można było pomyśleć, jakoby CJ było skrótem od Cichael Jordan. Był to na pewno jeden z najlepszych meczów McColluma w całej jego karierze – zdobył tej nocy 37 punktów, 9 zbiórek, trafił 17/29 rzutów z gry (w tym tylko 1/3 z dystansu!) i można powiedzieć, że to on wygrał ten mecz.

źródło:YouTube/House of Highlights

Imponujący jest fakt, że Blazers udało się wygrać tak ważny mecz, kiedy tak bardzo nie szło Damianowi Lillardowi. Na przestrzeni całego meczu trafił tylko 3/17 rzutów z gry, w tym 2/9 z dystansu. Lillard kompletnie nie mógł się wstrzelić, jednak trzeba mu oddać, że nadrabiał swoją indolencję rzutową na innych koszykarskich polach. Koniec końców skończył z 13 punktami, 10 zbiórkami, 8 asystami i 3 przechwytami, oraz z najlepszym w zespole wskaźnikiem plus/minus na poziomie +8. Bronił, rozgrywał, dobrze się ustawiał i nie miał żadnego problemu z oddaniem piłki w ręce McColluma, będąc w pełni świadomy tego, że to nie jego wieczór. Mimo wszystko – gdyby trafiał rzuty, nie trzeba by było odrabiać strat i nie byłoby nerwowej końcówki.

Straty zostały jednak odrobione, a to w dużej mierze dlatego, że po stronie Nuggets tez nie wszyscy byli tak skuteczni jak trzeba. Widać to zresztą, kiedy spojrzy się na skuteczność procentową obu zespołów – Blazers trafili zaledwie 15% trójek, ale to Nuggets trafili ich 10%. Tak, Nuggets trafili łącznie tylko 2/19 rzutów z dystansu i autorem obu tych trafień był Nikola Jokic na początku meczu. Nie, żeby Blazers byli dużo lepsi z 4 celnymi rzutami na 26 prób. Serbski center skończył mecz z dorobkiem 29 punktów, 13 zbiórek, 2 asyst i 4 bloków. Koniec końców zagrał tylko 'nieźle’ – skuteczność 11/26 nie powala, dwie asysty to dla Jokicia zdecydowanie za mało, no i rzut wolny spudłowany w końcówce przypieczętował mecz.

Jokic jednak zagrał przynajmniej nieźle. Zawiódł za to Jamal Murray, który zdobył 17 punktów, 6 zbiórek i 5 asyst, ale trafił fatalne 4/18 z gry, w tym 0/4 z dystansu. Jokic tak naprawdę nie mógł liczyć na solidne wsparcie, kiedy Murray był tak nieskuteczny. Podobny występ zaliczył Paul Millsap, który przez całą serię był świetny, a tej nocy trafił 3/13 rzutów z gry, składając się na 10 punktów i 7 zbiórek. Właściwie tylko Gary Harris nie ugiął się pod presją meczu numer siedem, trafiając 7/11 rzutów z gry i dokładając tym samym 15 punktów, 6 zbiórek i 3 asysty. To jednak okazało się zbyt mało. Ławka Nuggets przegrała z ławką Blazers 17:29. Mało brakowało, a ławkę Nuggets pokonałby sam Evan Turner, który zagrał bardzo dobry mecz na 14 punktów, 7 zbiórek i 2 asysty. Świetnie zaprezentował się też Zach Collins, który skończył z 7 punktami, 5 zbiórkami i aż 4 blokami. Niestety, kontuzji kolana doznał Rodney Hood, który po 20 minutach gry opuścił parkiet. Nie wiadomo jeszcze, na ile poważny to uraz i czy wróci w następnym meczu. Tak czy inaczej, ławka PTB była dziś głębsza, a lider znacznie pewniejszy i choć nie był on tą osobą, o której myśleliśmy, to na końcu nie miało to znaczenia – Blazers przechodzą dalej.