Kamil Łączyński: Anwil to moje miejsce
– Mam ważny kontrakt. Chcę dalej grać w Anwilu. To jest moje miejsce. Uwielbiam tu być i grać. Kilka lat temu – po przegranym ćwierćfinale – zdobyłem dwa mistrzostwa Polski z rzędu. Nie wiem, czy to teraz się wydarzy, bo na ten moment jest zbyt dużo niewiadomych – mówi Kamil Łączyński.
Smutek i rozczarowanie we Włocławku. Anwil, lider po rundzie zasadniczej w ORLEN Basket Lidze, zakończył zmagania w sezonie 2023/2024 na etapie ćwierćfinału. To ogromna sensacja. Włocławianie, którzy byli jednym z faworytów do zdobycia mistrzostwa Polski, przegrali z PGE Spójnią Stargard 2:3, mimo że prowadzili w tej serii 2:0!
– Wyjść z 0:2 na 3:2 to wielka sprawa. Olbrzymie gratulacje dla PGE Spójni – mówi Kamil Łączyński, kapitan Anwilu Włocławek.
W decydującym meczu stargardzianie wygrali w Hali Mistrzów różnicą czterech puntów 81:77. To było zasłużone zwycięstwo PGE Spójni, która prowadziła od początku do samego końca. Anwil – co jest szokującym obrazkiem – ani przez moment nie był na prowadzeniu! Włocławianie w całym meczu trafili tylko pięć trójek, mimo że jest to zespół, w którym jest komu rzucać z dystansu.
– Źle weszliśmy w mecz. Cały czas goniliśmy rywali. Mieliśmy swoje momenty. Wydawało się, że dojdziemy Spójnię, ale piłka wykręcała się z kosza czy uciekała nam z rąk w najważniejszych momentach, gdy mieliśmy 2-3 punkty różnicy. Zawiodła skuteczność. Zabrakło też szczęścia, a je trzeba mieć w życiu, by coś osiągnąć – podkreśla mocno rozżalony Kamil Łączyński.
Anwil pretensje może mieć tylko i wyłącznie do siebie. Miał wszystko w swoich rękach. Prowadzenie 2:0 i komfortową sytuację przed meczami w Stargardzie. Najpierw podał Spójni rękę w trzecim meczu serii, a później dołożył kolejną dłoń.
– Jechaliśmy z przekonaniem, by zamknąć tę serię w Stargardzie już w tym trzecim meczu. Po szalonej i nerwowej końcówce przegraliśmy. Kluczowy był ten rzut Simonsa, który trafił, mimo że nie widział nawet obręczy. Spójni zaczęło wpadać, a nam nie. A w koszykówce chodzi o to, by rzucać do kosza – zaznacza kapitan Anwilu.
Warto przypomnieć, że dokładnie siedem lat temu miała miejsca największa sensacja XXI wieku w ORLEN Basket Lidze. 14 maja 2017 roku Anwil Włocławek przegrał serię z Czarnymi Słupsk 2:3 i odpadł w ćwierćfinale. Aż trudno było wtedy w to uwierzyć, bo słupszczanie mieli wielkie problemy finansowe, a Anwil kończył rundę zasadniczą na 1. miejscu. W składzie włocławian był wtedy Kamil Łączyński. Później Polak zdobył dwa mistrzostwa Polski z Anwilem.
– Jesteśmy niezadowoleni z rezultatu, chcieliśmy bardzo awansować do półfinału. To oczywiste. Dziękuję trenerowi, sztabowi szkoleniowi i zawodnikom za ten sezon. Wiem, ile włożyliśmy pracy i wysiłku, ale tak czasami w życiu jest. Proszę mi wierzyć, że ja już wiem, jak smakuje porażka „jedynki” z „ósemką” w ćwierćfinale. Szkoda, że muszę jeszcze raz to przeżywać – komentuje.
Polak ma ważny kontrakt z Anwilem na kolejny sezon. Łączyński nie chce nigdzie odchodzić. Deklaruje, że Włocławek to jego miejsce. Ma motywację, by wrócić na kolejny sezon silniejszy i znów powalczyć o najwyższe laury w Polsce.
– Mam ważny kontrakt. Chcę dalej grać w Anwilu. To jest moje miejsce. Uwielbiam tu być i grać. Kilka lat temu – po przegranym ćwierćfinale – zdobyłem dwa mistrzostwa Polski z rzędu. Nie wiem, czy to teraz się wydarzy, bo na ten moment jest zbyt dużo niewiadomych – zaznacza.
Umowy nie ma za to trener Frasunkiewicz. Wynik końcowy miał determinować ewentualne rozmowy na temat nowego kontraktu. Wyniku nie ma. Czy będą rozmowy? Tego nie wiemy. Wszystko jest w głowie prezesa Łukasza Pszczółkowskiego.