Joel Embiid próbuje z całych sił pokazać, że nie zależy mu na MVP, ale…
Nieczęsto mamy sytuację, w której wyścig po nagrodę indywidualną – także tę najbardziej prestiżową, czyli MVP – jest do samego końca sezonu tak fascynujący. Zazwyczaj z tych kilku wczesnych kandydatów po połowie sezonu robi się dwóch-trzech, by w końcowej fazie pozostał jeden, wybijający się zawodnik, który nagrodę zgarnie z dużym prawdopodobieństwem. Widać to w głosowaniach. Kiedy Giannis wygrywał swoje dwie nagrody, dostawał kolejno 78% i 85% głosów na pierwsze miejsce. Jokic dostał za pierwszym razem 91% głosów, a rok temu 65% i to było rozpatrywane jako dość zacięta rywalizacja. Drugi Embiid dostał jednak tylko 26%, a trzeci Giannis 9%. Koniec końców różnice były więc znaczące. Tym razem – choć trójka kandydatów jest identyczna – różnice mogą być mniejsze.
Wyścig po nagrodę MVP jest w tym sezonie bardzo zacięty i generuje więcej niż zazwyczaj emocji. Także tych negatywnych.
Głównych kandydatów mamy trzech, choć w medialnej narracji dominuje dwóch. Nikola Jokic i Joel Embiid. Pojedynek sprzedaje się medialnie lepiej niż walka trzech osobowości. Medialna narracja akurat w tym przypadku jest niezwykle istotna. Na nagrody głosują przecież koniec końców dziennikarze.
(kursy z dnia 30.03.2023)
Jak na tę medialną narrację zadziała ostatnia decyzja Joela Embiida – czy też sztabu Sixers, trudno jednoznacznie określić – by nie stawić się na mecz w Denver? Na starcie z bezpośrednim rywalem do nagrody MVP? Tłumaczy się nieobecność Embiida w Denver tym, że odpoczywa przed Playoffami. To ważne, bo przecież rok w rok na końcowym etapie sezonu ma on problemy zdrowotne po długich, eksploatujących jego organizm sezonach regularnych. To chyba jednak nie było to. Joel od jakiegoś czasu regularnie gra już nawet w back-to-backach, ale akurat w Denver musiał odpocząć.
Najpowszechniejszą tezą jest ta, że JoJo stchórzył. Obawiał się, że w bezpośrednim pojedynku – obserwowanym bacznie przez całą społeczność NBA – wypadnie gorzej od Jokicia i zmniejszy swoje szanse na zgarnięcie nagrody. W końcu w ich poprzednim starciu ze stycznia to Embiid wypadł zdecydowanie lepiej – po co miałby zamazywać tamto dobre wrażenie.
Myślę, że sam lęk przed słabszym występem w starciu z bezpośrednim rywalem to tylko jedna strona medalu. Embiid mógł chcieć wysłać kibicom i mediom sygnał: Nie zależy mi. Nie walczę o nagrodę MVP za wszelką cenę. I don’t care.
To trochę jak te żenujące porady randkowe dla nastolatków. „Pokaż jej, że ci wcale tak nie zależy”.
Walka o nagrodę MVP to przede wszystkim kwestia najlepszej gry w koszykówkę, ale w sporym stopniu też medialna prezencja. Nikola Jokic to definicja wyluzowanego podejścia do tematu. Przed oczami mamy obraz jego jeżdżącego konną bryczką, jego żartobliwe i lekko zblazowane podejście do całego tego zamieszania. To jest cool, żeby nie dbać o indywidualne osiągnięcia (tytuł mistrzowski to inna sprawa). Joel Embiid, który w ostatnich latach niejednokrotnie komunikował, że boli go brak nagrody MVP, wypada po prostu słabiej medialnie. Być może postanowił więc zmienić narrację na „i don’t care”. Byłoby to spójne z wywiadem, którego udzielił chwilę wcześnie TheAthletic:
„Przez dwa ostatnie lata nie czuję, żebym walczył o MVP… Ale w mojej głowie to była jedyna rzecz. Dlatego na początku tego sezonu, kiedy Jayson Tatum grał świetnie i Boston miał serię zwycięstw, powiedziałem mu: Jeśli mam Ci dać jedną radę, to nie skupiaj się na nagrodzie MVP. Skup się na odpowiednich rzeczach, czyli na wygrywaniu i dominowaniu. Cokolwiek pomoże Twojej drużynie wygrać, to jest to, co powinieneś robić. Cała reszta wydarzy się przy okazji.”
„Jeśli chodzi o mnie, ja także miałem to nastawienie – w ostatnich latach – że prawdopodobnie mogłem mieć chociaż jedno MVP, a się to nie stało. Powiedziałem sobie po prostu, że nie będę się na tym skupiał. Dotarłem do punktu, w którym ludzie przywykli do mnie i nakładają na mnie pewne oczekiwania. Jedyny sposób, by zasłużyć sobie na szacunek, to dla mnie wygranie mistrzostwa. Cokolwiek sprawi, że dotrę do Playoffów zdrowy, to postaram się zrobić. Rozpocząłem sezon może nie powoli, ale krok po kroku, budując [formę] do tego momentu, w którym dominuję po obu stronach parkietu. Myślę, że dobrze mi to wyszło.”
– Joel Embiid
Joel Embiid chciałby odwrócić narrację w taki sposób, że to Jokic chce za wszelką cenę wygrać trzeci raz z rzędu. W tej agendzie pomaga mu [ekhm] ekspert ESPN, Kendrick Perkins. Były zawodnik zarzucał Jokiciowi, że ten uprawia 'stad padding’, czyli celowe, na siłę podbijanie sobie statystyk. Ten sam proceder, o który oskarżany był Russell Westbrook, kiedy grał sezon ze średnimi na poziomi triple-double.
Ten fragment wywiadu dla TheAthletic spodobał mi się chyba najbardziej:
Shams Charania: W zeszłym sezonie w wielu momentach byłeś wskazywany jako faworyt do nagrody MVP, ale finalnie jej nie dostałeś. Czy czujesz, że twoja pogoń za MVP – oraz ewentualna wygrana w tym wyścigu – w tym sezonie jest bardziej organiczna?
Joel Embiid: To przychodzi naturalnie. Nawet ostatnio przeciwko Bulls mogłem spokojnie stat-paddować, ale tego nie zrobiłem.
Dla szerszego kontekstu – mówimy o meczu, który Sixers łatwo wygrali, a w którym Embiid nie wyszedł na drugą połowę z powodu rzekomych problemów z łydką. Wolał odpocząć i upewnić się, że nie złapie żadnego urazu przed samymi Playoffami. Zobaczcie, zależy mi tylko na mistrzostwie, nie na nagrodzie MVP.