Jimmy Butler gra genialnie, ale… Co z resztą Heat?
Trzeba rzucić trochę światła na to, jak rewelacyjne Playoffy rozgrywa w tym roku Jimmy Butler. Nie tylko jest on czwartym najlepszym ich strzelcem, za takimi ofensywnymi tuzami jak Doncic, Jokic i Giannis, ale też jest liderem w przechwytach i ma kapitalne wyniki, jeśli chodzi o statystyki zaawansowane. Notuje on średnio 28,3 punktu, 7,6 zbiórki, 5,6 asysty i 2,2 przechwytu na mecz, przy świetnej skuteczności 53,8% z gry (ale też przyzwoitej 36,8% za trzy), przy zaledwie 1,7 straty i 1,2 faulu na mecz. Jego NetRating to drugie najlepsze +15,8, a z liczących się zawodników, jego stosunek asyst do strat jest gorszy tylko od Freda VanVleeta i Chrisa Paula. Krótko mówiąc: Jimmy Butler jest kapitalny. Wydaje się jednak, że wcale nie jest to tak dobra wiadomość dla Miami Heat. Dlaczego?
Do Playoffów Miami Heat przystąpili jako najlepszy zespół konferencji wschodniej. Po dość łatwym rozprawieniu się z Atlantą Hawks, Sixers zaczynają już stanowić pewien problem. Jeśli Miami wygra najbliższej nocy, będzie to oznaczać, że Philly uda się pokonać w sześciu meczach. Mówimy o Philly, dla której przez jakiś czas nie grał Joel Embiid, a kiedy już grał, był okaleczony jak Czarny Rycerz z Monty Pythona. Mówimy o tym zespole, dla którego James Harden oddaje średnio tylko 13,5 rzutu na mecz, trafiając ledwo 40% i tracąc co noc ponad 4 piłki. Zespół, któremu dwa zwycięstwa uratował dzień konia Danny’ego Greena, kiedy trafił 7/9 zza łuku i ten jeden udany mecz Hardena. Do czego zmierzam – skoro Jimmy Butler gra tak świetnie, to dlaczego Heat męczą się z tak słabymi Sixers?
Poprzedni mecz, wygrany przez Heat różnicą 35 punktów, był pierwszym tak wyraźnie zdominowanym w tej serii. Wcześniej stosunkowo pewnie udało się wygrać tylko drugi mecz, wówczas różnicą 16 oczek. Istnieje dość wyraźna korelacja – w tych dwóch meczach ekipa z Florydy trafiła aż 43,5% swoich rzutów z dystansu. W pozostałych starciach było to tylko 22,7% skuteczności. Heat muszą trafiać rzuty z dystansu – tak się natomiast składa, że obrona 76ers wcale tego znacząco nie utrudnia.
To, co prezentują Sixers z Embiidem, to pewna hybryda obrony strefowej z indywidualną. Starają się oni nie zmieniać krycia, kiedy w akcję jest zaangażowany Embiid, by mógł zostać on w okolicy obręczy. Całą robotę na obwodzie wykonuje pozostała czwórka, starając się kryć w konkretnych miejscach parkietu, okazjonalnie zapuszczając się dalej za swoim zawodnikiem. Problem polega na tym, że często tworzy to sytuacje 2 na 1 po jednej ze stron parkietu. Jak w tym przypadku:
Sixers chcą podwoić kozłującego, ale nie chcą angażować do tego uczestniczącego bezpośrednio w obronie pick’n’rolla Joela Embiida. Zamiast tego do podwojenia schodzi z boku Matisse Thybulle, żeby Joel mógł swobodnie zejść niżej i czekać na penetrację.
Sprawia to jednak, że jedynym zawodnikiem, który jest w stanie przejść z rotacją do pozostawionego Jimmiego Butlera, jest kryjący w rogu Georges Niang. Po oddaniu piłki na tę stronę, tworzy to natychmiastową przewagę 2 na 1:
Tę udaje się łatwo wykorzystać, wykorzystując spóźnionych, ale nadciągających w stronę piłki obrońców, przerzucając grę na drugą stronę w myśl uniwersalnej zasady, że piłka zawsze jest szybsza niż zawodnik.
Podobną przewagę udało się wypracować tutaj:
Po otrzymaniu piłki przez Jimmiego Butlera na obwodzie jasnym jest, że zawodnikiem, który powinien do niego doskoczyć – wedle wszelkich prawideł – jest w tej sytuacji Joel Embiid. Jako że założenia taktyczne są jednak inne, a JoJo ma się trzymać strefy podkoszowej, instruuje on Shake’a Miltona, by doskoczył do piłki:
Znów – zostawia to Tyrese Maxey’a samego z Victorem Oladipo i Tylerem Herro:
Taki rodzaj defensywy Sixers to na dobrą sprawę wolna droga dla Heat, jeśli chodzi o rzucanie trójek z rogów – a więc to, co w sezonie zasadniczym było jedną ich najgroźniejszych broni. W Playoffach jest jednak – przynajmniej do tej pory – zupełnie inaczej. Choć oddają aż 10,9 trójki z rogów boiska na mecz, trafiają jedno z najsłabszych w stawce 33% tego rodzaju prób. Jak do tej pory w serii z Heat próbowali punktować prostym pick’n’rolle z Jimmym Butlerem na piłce – to jednak nie wystarczało.
Okazuje się, że ofensywa Heat ma ogromny problem, kiedy zadaniowcy nie trafiają swoich rzutów z dystansu. Nie jest to żadne wielkie odkrycie. Zwłaszcza w przypadku ekipy, dla której rzuty z narożników stanowiły tak ważny element gry:
Okazuje się jednak, że z tego całego zalewu two-way graczy, z których każdy mógł na koniec akcji okazać się tym, do którego leci piłka w rogu, praktycznie żaden nie trafia swoich rzutów. Oprócz Jimmiego Butlera i Tylera Herro, których zadaniem jest głównie gra na piłce, oraz Bama Adebayo i Dewayne’a Dedmona, którzy raczej rolują do kosza, skuteczność z dystansu zawodników Heat przeciwko Sixers przedstawia się następująco:
zawodnik | skuteczność vs Sixers | skuteczność w sezonie |
---|---|---|
PJ Tucker | 50% | 41,5% |
Duncan Robinson | 33,3% | 37,2% |
Max Struss | 33,3% | 41% |
Victor Oladipo | 30% | 41,7% |
Caleb Martin | 16,7% | 41,3% |
Gabe Vincent | 16,7% | 36,8% |
Jak widać jeden jedyny PJ Tucker radzi sobie w tej serii – nie tylko na swoim poziomie, ale i ponadprzeciętnie. Cała reszta to ogromny regres. Często piszecie w komentarzach o tym, że Duncan Robinson wypadł praktycznie z rotacji i zastanawiacie się, jaki jest tego powód. Trener Spoelstra musiał wyjść z założenia, że każdy z wymienionych wyżej zawodników jest od Robinsona lepszym obrońcą, a żaden z nich nie jest dużo gorszym strzelcem – zwłaszcza w tym sezonie, niezbyt dla Robinsona udanym. Być może jednak czas trochę zmienić rotację? Być może warto dać Robinsonowi więcej, niż dotychczasowe (średnio) nieco ponad 7 minut gry?
Z perspektywy trenera trudno jest coś zrobić, kiedy zawodnicy nie trafiają swoich rzutów. Ostatni mecz pokazał, że trochę lepszy ruch piłki po obwodzie i świadomość słabości w systemie defensywnym rywala potrafi sporo zdziałać. Poza tym jednak, jedynym, co może trener, to zmiany personalne. Spoelstra musi zacząć kombinować – jeśli w takiej dyspozycji jak teraz stawią się na Finały Konferencji, rywalizacja czy to z Bucks, czy to z Celtics, może okazać się bardzo trudna. Ta seria z osłabionymi Sixers – choć udaje się z nimi wygrywać – to chyba pierwszy taki kryzys dla Heat w obecnym sezonie. Kryzys, który przyszedł w najgorszym możliwym momencie.