Jakub Schenk: Liczyłem na finał Anwil – Trefl
Kibicowałem Anwilowi. Nie spodziewałem się, że ten Anwil, który znam, okaże się słabszy od PGE Spójni. Nie ukrywam, że liczyłem na piękną serię w finale: Anwil – Trefl. Teraz słyszę, że wielu już wpisuje Śląsk do finału. Cieszymy się zatem, że znamy już finalistę i możemy z czystą głową podejść do tej rywalizacji – mówi Jakub Schenk, rozgrywający Trefla Sopot.
Karol Wasiek: Obrazek, który był szeroko komentowany w środowisku to płaczący Jakub Schenk po wygranej serii z MKS-em Dąbrowa Górnicza w ćwierćfinale ORLEN Basket Ligi. Te łzy pojawiły się, bo…?
Jakub Schenk, rozgrywający Trefla Sopot: Myślę, że była to pewnego rodzaju forma ulgi i upustu emocji po tym całym ostatnim roku. Nie ukrywam, że w głowie kołatało mi także sporo prywatnych myśli, ale zostawię je dla siebie. Myślę, że tak będzie najlepiej.
Wielu – ja też jestem w tym gronie – uważa, że to Jakub Schenk jest najważniejszym obwodowym graczem Trefla Sopot. Dochodzą do ciebie takie głosy? Jeśli tak, to jak na nie reagujesz?
Na pewno jest to miłe, jak ktoś tak uważa. Ale… ja wcale tak nie uważam.
Dlaczego?
Po prostu wykonuję swoją pracę, a wygrywamy mecze najczęściej wtedy, gdy jest kolejnych 2-3 x-factorów. Te osoby przeważają o naszym dobrym graniu i zwycięstwach. Najważniejsze dla mnie jest to, by utrzymywać dobrą grę i dobrą dystrybucję piłki w ataku. Chcę trzymać wszystkich zawodników „podpiętych”, by jak najlepiej czuli grę. Ale wracając do tych opinii. One wcale nie zmienią mojego podejścia. Nigdy nie będę ważniejszy od trenera. On tu jest szefem.
Jak się tobie współpracuje z trenerem Żanem Tabakiem?
Bardzo dobrze. Pod względem koszykarskim i życiowym. Należy pamiętać, że te dwa elementy w pracy na co dzień nachodzą na siebie i muszą ze sobą odpowiednio współgrać. Żan Tabak jest bardzo dobrym trenerem i człowiekiem, z którym można się dogadać. Bardzo dobrze czyta to, co dzieje się na i poza boiskiem. Można z nim porozmawiać na wiele różnych tematów. Cieszę się, że trafiłem – na tym etapie kariery – pod jego skrzydła.
Tak sobie myślę, że Jakub Schenk idealnie pasuje do jego systemu: agresywna obrona na całym parkiecie i gra zespołowa. Takiego cię znamy od lat.
Tak, to prawda. Podpisując kontrakt w Treflu doskonale wiedziałem, gdzie idę i jak wyglądają zespoły prowadzone przez Żana Tabaka. To były ważne powody, dla których wybrałem właśnie Trefla Sopot. Kolejny powód? Tak mi się wtedy wydawało, że ten zespół ma wszystko, co potrzeba do walki o najwyższe cele. Tym się kierowałem.
Foto: Jakub Schenk / foto: Ewa Michalik / MKS
Wiem, że na stole były oferty z klubów, które – na papierze – aż tak dobrze wtedy nie wyglądały.
Tak, ale należy pamiętać, że Trefl Sopot był wtedy na 12. miejscu. Nie ukrywam, że widziałem w tym zespole potencjał na to, by zajść wysoko. Znam ludzi z organizacji Trefla, którzy deklarowali chęć gry o najwyższe możliwe cele. Krok po kroku – po cichu – uda nam się to osiągnąć.
Stwierdzenie „po cichu” jest chyba kluczowe. Bo wszyscy – mam takie wrażenie – mówili do tej pory o Anwilu, Kingu czy Legii. Trefl jest nieco w cieniu.
Zgodzę się z tym. Też tak to odczuwam, ale to bardzo dobrze. Nie mamy może głośnych nazwisk i wielkich gwiazd. Myślę, że naszym najgłośniejszym nazwiskiem jest nazwisko trenera Żana Tabaka, który jest najbardziej utytułowany z nas wszystkich. Każdy w zespole wykonuje swoją pracę. Chłopacy od dziesięciu miesięcy, ja od siedmiu.
Czy największym nazwiskiem Trefla jest „zespół”?
Może tak być. Czytałem te opinie ludzi, że u nas nie ma „go-to guya”, który robiłby różnicę w najważniejszych momentach. My chcemy wygrywać mecze 10-15 punktami, by nie myśleć o tym, że nie mamy człowieka na nerwową końcówkę. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy i gdzie nas to zaprowadzi. Przeszliśmy serię ćwierćfinałową, gdzie w 3 z 4 meczów graliśmy bardzo zacięte końcówki.
To była chyba najlepsza odpowiedź?
Też mi się tak wydaje. Jesteśmy w półfinale. Teraz na naszej drodze jest Śląsk Wrocław, który już przez wielu jest wpisywany do wielkiego finału. Cieszymy się zatem, że znamy już finalistę i możemy z czystą głową podejść do półfinału.
Takie głosy motywują?
Każdy ma prawo do własnej opinii. Tak to zostawię.
Co możesz powiedzieć o zespole Śląska Wrocław, który ostatnio przeszedł niesamowitą metamorfozę pod okiem trenera Miodraga Rajkovicia?
Pewnie mało kto o tym pamięta, ale ja miałem okazję trzykrotnie grać ze Śląskiem w tym sezonie. Za każdym razem kto inny prowadził ten zespół. Wiem, czym te drużyny się różnią. Choć pewnego stylu gry się nie zmieni, mając do dyspozycji podobnych zawodników. To jest zespół atletyczny, doświadczony i fizyczny, który wie, jak wykorzystywać swoje przewagi. W składzie są zawodnicy, którzy walczyli już o najwyższe laury w Polsce i mają doświadczenie w Europie. Mają jakościowy skład. Tym bardziej cieszę się z tego powodu, że będziemy mogli z nimi rywalizować.
Byłeś zaskoczony, że ograli Stal?
Nie. Stal borykała się z dużymi problemami zdrowotnymi. Śląsk to wykorzystał. Szczerze? Byłem zaskoczony tym, że Stal wygrała mecz nr 4 we Wrocławiu. Obstawiałem, że Stal nie da rady pod względem fizycznym. Nie dali rady już w kolejnym spotkaniu.
Domyślam się, że wynik innej serii mocno cię zaskoczył.
Tak. Nie jest to codzienność, że „jedynka” przegrywa z „ósemką”. Nie spodziewałem się, że ten Anwil, który znam, okaże się słabszy od PGE Spójni. Znam tam wszystkich chłopaków i trenerów.
Kibicowałeś im?
Tak. Nie ukrywam, że liczyłem na piękną serię w finale: Anwil – Trefl. Koszykówka nie pierwszy raz napisała taki scenariusz. Szkoda, ale trzeba się z tym pogodzić.