Jakub Nizioł: Widzę u siebie dużą zmianę. Prezes Lizak zasługuje na szacunek

– Zawsze byłem graczem z gorącą głową. Z wiekiem jest u mnie coraz mniej głupich decyzji. Zrozumiałem też, że z niektórymi zachowaniami za daleko nie zajadę. W PLK powinno grać więcej młodych Polaków. Kibiców proszę o to, by “nie grillowali” Michała Lizaka – mówi Jakub Nizioł, kapitan WKS Śląsk Wrocław.
Karol Wasiek: Niedawno usłyszałem taką opinię na twój temat od osoby długo pracującej w tej branży: “Jakub Nizioł przeszedł dużą zmianę mentalną”. Czy to prawda?
Jakub Nizioł, kapitan WKS Śląsk Wrocław: Dobre pytanie. Ostatnio dużo osób mi to mówi. Czy ja to tak odczuwam? Nie wiem. Po prostu chcę robić te rzeczy, które umiem robić dobrze, a mankamenty ukrywać.
Staram się mieć teraz otwarte relacje z trenerami. Mówię im wprost, czego mogą ode mnie oczekiwać. Myślę, że to jest na duży plus. Nie ukrywam, że posiadanie opaski kapitańskiej zmieniło trochę moje podejście do koszykówki i do życia. Wydaje mi się, że jeśli uda mi się opanować moją głową, to będzie to z korzyścią nie tylko dla mnie, ale też dla całego zespołu.
Kiedy nastąpił ten moment, gdy doszło u ciebie do zmiany myślenia?
Wyjazd do Francji wiele mi uświadomił. Co prawda nie byłem tam zbyt długo, bo raptem 6-7 miesięcy, ale mogłem zobaczyć, jak zawodnicy w innej lidze przygotowują się do meczów i zachowują się w określonym poziomie. To było coś zupełnie na innym poziomie. Powiem wprost: oni nie zachowywali się tak jak ja to miałem wcześniej robić w zwyczaju. Doświadczenie życiowe nauczyło mnie tego, że to nie jest droga do sukcesu.
Czy wstydzisz się pewnych zachowań w przeszłości?
Ja niczego się nie wstydzę. Było, minęło. Mimo wszystko uważam, że moja arogancja i niektóre zachowania doprowadziły do tego momentu, w którym jestem obecnie.
Czy zrobiłbyś coś inaczej, gdybyś cofnął się w czasie?
Myślę, że nie. Po prostu zawsze byłem gościem z gorącą głową. Uważam, że z wiekiem przychodzi też doświadczenie i jest u mnie coraz mniej głupich decyzji i zachowań.
Arogancki czy pewny siebie?
To jest bardzo cienka granica. Osoby, które mnie znają, wiedzą, że nie jestem arogancki, natomiast zdaję sobie sprawę, że ludzie czy zawodnicy, którzy patrzą na mnie z boku, mogą powiedzieć, że jestem arogancki. Natomiast wszyscy w moim środowisku wiedzą, że ja jestem bardzo pewny siebie, nie mam problemu z podejmowaniem decyzji i z zachowaniami boiskowymi. Zawsze jestem w 100 procentach sobą. Nikogo nie udaję.
Czy to prawda, że wcześniej, gdy były rozmowy o opasce kapitańskiej, mówiłeś, że nie jesteś na gotowy?
Tak. W tym sezonie sytuacja jest trochę inna, bo jestem najstarszym graczem w drużynie. Tę rolę zaakceptowałem. Pierwszy raz w moim życiu. Człowiek uczy się całe życie, więc jestem ciekawy jak to się rozwinie, ale na razie widzę w sobie dużą zmianę na plus.
Jak się czujesz w roli najstarszego zawodnika w drużynie?
Zawsze byłem w drużynach, w których byli zawodnicy powyżej 30. roku życia. Teraz jest tak, że w Śląsku nie ma takiego gracza. 29. letni Jakub Nizioł jest najstarszy. Co za historia. Sam czasami w to nie wierzę (śmiech).
To na pewno daje mi inną perspektywę spojrzenia na naszych młodych graczy. Oni są teraz w tym miejscu, w którym kiedyś ja byłem w Legii Warszawa czy w Astorii Bydgoszcz. Widać, że chcą, ale czasami ciężko jest im zrozumieć to, że to jeszcze nie jest ich czas. Muszą popełnić błędy, by czegoś się nauczyć. Staram się im pomagać, bo sam przez to przechodziłem.
Ostatnio słuchałem wywiadu z Jackiem Magierą, który kiedyś rzucił wyzwanie doświadczonemu zawodnikowi, by ten opiekował się jednym konkretnym graczem w szatni. Czy u ciebie jest podobnie?
Dobre pytanie. Mam pod swoją opieką dwóch graczy: Tymka Sternickiego i Kubę Urbaniaka. Staram się z nimi rozmawiać, dawać wskazówki, bo widzę w nich po prostu siebie. Widzę, że nie jest im łatwo, kiedy nie wchodzą na boisko i nie grają, a trener wymaga od nich dużo więcej niż od tych bardziej doświadczonych zawodników na treningach.

Staram się im tłumaczyć, że taka jest kolej rzeczy, ale też – z własnego doświadczenia – wiem, że to nie jest łatwe.
A inni podchodzą i pytają?
Ja też nie jestem takim gościem, by komuś ustawiać życie. Szczerze? Jak byłem młodszy, to nie lubiłem, gdy starsi koledzy czy trenerzy mówili: “Ty jesteś taki i taki, powinieneś to zmienić”.
Każdy ma swoją drogę i ambicje. Wiadomo, że dla żadnego zawodnika nie jest fajne siedzieć i i jedynie patrzeć, jak koledzy grają, natomiast każdy musi przez to przejść i musi zrozumieć, że jego czas nadejdzie. Popadanie we frustrację niczego dobrego nie przyniesie. Trzeba trenować i cierpliwie czekać.
Sam to zrozumiałem, że niektórymi zachowaniami za daleko nie zajadę.
Jakie to były zachowania?
Ostatnio widziałem takiego mema na Twitterze. Po jednej strony był Jakub Nizioł, a po drugiej stronie zawodnicy, którzy dobrze dogadują się z trenerem i grają w obronie. Ta osoba wybrała Jakuba Nizioła, co mnie oczywiście ucieszyło, ale zdałem sobie sprawę, że wcześniej pewnych zachowań nie miałem. Nawet ta obrona – poprzez większe chęci – wygląda po prostu lepiej.
Jak było z trenerami?
Bywało… różnie (śmiech). Jednak nawet z tymi trenerami, z którymi nie miałem najlepszych relacji, to od każdego mogłem się czegoś nauczyć.
Wszyscy wiedzą, jak wyglądała sytuacja z trenerem, który kończył sezon 2024/2025. Tak jak sam powiedziałeś: jestem pewny siebie i w momencie gdy ludzie z mocnymi charakterami i ego trafiają na siebie, to często nie jest dobrze.
Jako zawodnik nigdy źle nie wypowiedziałem się na temat trenerów, bo wiem, że oni też o mnie źle nie mówią. To wynika z pewnych wewnętrznych ustaleń.
Grecki trener złamał tę zasadę, bo na konferencji prasowej mówił o poszczególnych graczach. Słyszałem, że było z tego powodu poruszenie w szatni.
Tak, to prawda. Powtórzę: są takie niepisane zasady w sporcie, których po prostu się nie przekracza. Było, minęło. Nie ma sensu już do tego wracać.
Jak wspominasz sytuację w meczu ze Szczecina, gdy zostałeś odstawiony od grania?
Wtedy zobaczyłem, że takim zachowaniem, o którym mówiłem wcześniej, zostałem posadzony na ławkę. Czy ja się czegoś nauczyłem? Nie wiem. Czy ja bym dał coś więcej w tym meczu? Tego te ż nie wiem. Natomiast nie było fajne doświadczyć takiej sytuacji. Oby nigdy więcej!
Jaką rolę w twojej przemianie odgrywa Ainars Bagatskis?
Dużą. Ostatnio w szatni mieliśmy taką rozmowę, że teraz są takie czasy, że jak coś ci nie pasuje, to po prostu zmieniasz pracę lub klub. Doszliśmy do takiego wniosku, że czysty coaching to za mało, by odnosić sukcesy. Uważam, że kluczową kwestią jest bycie dobrym człowiekiem.
Kiedy wchodzisz do klubu, do szatni i do hali i czujesz pozytywną energię od ludzi, którzy cię otaczają, to wykonywanie pewnych rzeczy staje się dużo łatwiejsze.
Porównałbym trenera Bagatskisa do trenera Vidina, jeśli chodzi o takie interpersonalne relacje. Dobrze się dogadujemy, cała szatnia reaguje pozytywnie.
Spodobało mi się to, że na samym początku były wyjścia drużynowe, które umocniły relacje między nami w szatni. Było wyjście na badmintona, później uroczysta kolacja. Takie rzeczy na pewno bardzo pomagają w stworzeniu dobrej chemii.
Przejdźmy do rozdziału pod tytułem: “Francja i gra w Stade Rochelais Basket”. To był udany etap w karierze?
Nie wiem, czy był udany, ale jeśli miałbym tam znów pojechać i mieć trzy zwycięstwa w marcu, to na pewno bym to zrobił. Pobyt we Francji pokazał mi koszykówkę i życie z innej perspektywy. Zacząłem rozumieć, jak obcokrajowcy czują się w naszej szatni, w autokarze, bo wcześniej nie potrafiłem zrozumieć, jak oni mogą przez 10 godzin podróży na mecz nie odezwać się słowem, mając założone słuchawki na uszach. Kiedy – będąc we Francji – sam tak zrobiłem 3-4 razy z rzędu, to zacząłem rozumieć, że trzeba do nich mieć inne podejście – bardziej wdrożyć do drużyny, więcej z nimi porozmawiać, bo jeśli jesteś sam w obcym kraju, to nie jest to fajne uczucie.
Jak wyglądała koszykówka w lidze francuskiej?
Zobaczyłem szybszą, dynamiczniejszą i fizyczniejszą koszykówkę. Odchodząc z zespołu La Rochelle miałem trzy zwycięstwa w marcu. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem w karierze. Frustracja była bardzo duża w szatni i w klubie. Wspólnie doszliśmy do porozumienia, że najlepszym rozwiązaniem będzie przedwczesne zakończenie współpracy.
Chciałbym zapytać o szalony mecz w Pucharze Francji, w którym ekipa gospodarzy na starcie miała pewną zaliczkę punktową. O co w tym chodzi?
To był najbardziej zwariowany mecz w mojej karierze.
W Pucharze Francji są takie zasady, że grają drużyny z pierwszej, drugiej i trzech ligi. Jeśli grają drużyny z tej samej ligi, to wynik jest 0:0. Jeśli grasz z drużyną z niższego szczebla, to oni mają na początku meczu przewagę dziesięciu punktów. A jeśli różnica jest dwóch klas rozgrywkowych, to spotkanie zaczyna się od wyniku 20:0.
Pamiętam, że pierwsze pięć minut tego meczu było dziwnym doświadczeniem. Na przerwę schodziliśmy z dwupunktowym prowadzeniem i zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, że grając z taką drużyną mamy tak małą przewagę. Później sobie uświadomiłem, że przecież zaczęliśmy od 0:20. Po przerwie maszyna ruszyła i zaczęliśmy budować bezpieczną przewagę.

Czy z Francji mogłeś odejść szybciej?
Tak. Bardzo dużo rzeczy się tam wtedy działo. To też wynikało z mojego podejścia do wygrywania i… mojego charakteru. Ja – jeszcze w grudniu – nie byłem do końca zadowolony, że muszę tam być.
Pracowaliśmy z agentami nad różnymi opcjami, natomiast we Francji obowiązują konkretne zasady dotyczące obcokrajowców – w zespole może być czterech Amerykanów i dwóch Europejczyków. Klub mówił mi wprost: “nie znajdziemy na twoje miejsce innego gracza z Europy”. Ta przepychanka trwała przez wiele tygodni. W lutym dostałem zielone światło na odejście, ale wtedy doszło do nieszczęśliwego wypadku. Na trzy dni przed rozwiązaniem kontraktu – Francuz z mojej drużyny został potrącony przez auto. Musiałem zostać na kolejny miesiąc.
Finalnie wylądowałeś w Śląsku Wrocław…
Tak. Warto dodać, że na samym końcu pojawiła się oferta z Włoch. Drużyna (Scafati) była na przedostatnim miejscu w tabeli i nie ukrywam, że nie chciałem tam iść ze względów sportowych. Finansowo to też nie wyglądało najlepiej.
Przypomnijmy, że w Śląsku warunki kontraktu ustaliłeś z prezesem Michałem Lizakiem, którego w klubie już nie ma.
Tak. I dobrze, że poruszyłeś ten wątek. O tym chciałem też wspomnieć. Przykre jest to, jak kibice traktują prezesa Lizaka. Należy pamiętać, co prezes Lizak zrobił dla Śląska przez te wszystkie lata. Odbudował klub. Czapki z głów przed nim za tę niełatwą pracę. To jest świetny człowiek. Żyjemy w dobrych relacjach. Chciałbym z tego miejsca poprosić ludzi, by “nie grillowali” Michała Lizaka. To osoba, której należy się szacunek za wykonaną pracę.
Czy zmiana przepisu o Polaku wpłynęła na wartość twojej umowy?
Na temat pieniędzy zawsze mówię to samo: jesteś wart tyle, ile ci zaoferują i zapłacą. Są zawodnicy, którzy są przepłaceni, ale są też zawodnicy, którzy zarabiają za mało.
Zawsze medal ma dwie strony. Uważam, że dyskusje o pieniądzach, dopóki tak wygląda system podatkowo-rozliczeniowy w naszym kraju, że zawodnicy muszą zakładać firmy, muszą kombinować z kontraktami, nie mają sensu. To powinna być prywatna sprawa.
Jak postrzegasz zmianę przepisu o Polaku na parkiecie?
Z mojej perspektywy wygląda to tak, że Polaków można podzielić na trzy grupy: ci do treningu, ci z klasy średniej i ci, co zawsze będą grali, bo mają po prostu dużą jakość. I na tym przepisie najbardziej ucierpiała klasa średnia.
Zauważyłem, że ludzie zaczęli porównywać przepis o Polaku do ligi włoskiej, francuskiej, niemieckiej i hiszpańskiej. Różnica jest taka, że do tamtych lig przyjeżdżają obcokrajowcy znani w Europie, którzy wiedzą, jak grać i jak się zachowywać.
Jeśli jesteś w stanie podpisać obcokrajowca powiedzmy za 15-20 tysięcy dolarów, to wiesz, że dostaniesz dużą jakość i wartość sportową. I to w pełni rozumiem, ale jeśli kluby przepchnęły ten przepis tylko po to, żeby Polaków z klasy średniej wymienić na obcokrajowców za 3-4 tys. dolarów, to nasuwa mi się pytanie: czy to rozwija ligę czy ją cofa?
I jakie jest twoje zdanie?
Dużo się nad tym zastanawiam. Mamy też takie dyskusje w szatni na ten temat. Ja nie jestem fanem tego przepisu, ale bardzo martwi mnie fakt, że coraz mniej Polaków jest w zespołach. Kiedyś było ich po 4-5 i to był normalny obrazek.
Jestem też zdania, że pierwsza liga nie jest odpowiednim miejscem dla młodych graczy, by tam uczyli się koszykówki.
Dlaczego?
Nie chcę teraz wyjść na buca, ale przeskok między PLK a I ligą jest ogromny. Chodzi o styl gry i fizyczność.
Uważam, że największe polskie prospekty powinny dostawać swoje minuty na poziomie PLK. We Francji w niemal każdej drużynie jest jeden młody gracz, który dostaje 15-20 minut. W Polsce tego nie ma. Jest może dwóch-trzech młodych graczy, którzy dostają regularne minuty. Pomyślałbym nad tym, by to usprawnić. Chciałbym większego dopływu młodych zawodników.
Nie miałbym problemu z tym, gdyby różnica między młodym Polakiem, a tym tanim obcokrajowcem była duża. Moim zdaniem wielu młodych Polaków po daniu im szansy przez 6-8 miesięcy jest w stanie grać na tym samym poziomie. To jest kwestia szansy i zaufania tym graczom.
Na koniec temat reprezentacji Polski. Dlaczego nie było cię w składzie kadry na EuroBasket?
Pomidor! Odpowiem jak mój dobry kolega Jarosław Zyskowski: to były ustalenia wewnętrzne. Nie chcę się na ten temat publicznie wypowiadać.
Cieszyłeś się z dobrych akcji Andrzeja Pluty, z którym przyjaźnisz się na co dzień?
Nie wyobrażasz sobie jaka to była radość. Od razu po meczu ze Słowenią zadzwoniłem do niego, by podzielić się tą euforią. Miałem okazję być na jednym spotkaniu. Rozmawiałem z Andrzejem, jego rodzicami i bratem Michałem. Super się oglądało Andrzeja w akcji. Bardzo mu kibicuję. Mam nadzieję, że po tym sezonie zrobi kolejny krok do przodu i podpisze umowę poza granicami Polski.
-
Tak – złoty
-
Tak – srebrny
-
Tak – brązowy
-
Nie
-
Tak – złoty94 głosów
-
Tak – srebrny20 głosów
-
Tak – brązowy16 głosów
-
Nie49 głosów