Groselle jak za czasów Zastalu. „Pozytywnie nakręcony”
Geoffrey Groselle jest jedną z najjaśniejszych postaci Trefla Sopot w tegorocznym finale z Kingiem Szczecin. Amerykanin z polskim paszportem gra na wysokim poziomie, przypominając swoją wersję z czasów pobytu w Zastalu Zielona Góra.
Groselle w sezonie 2020/2021 był jedną z największych gwiazd Energa Basket Ligi. Koszykarz był podporą Enea Zastalu BC, który kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa na parkietach PLK i VTB. To był MVP fazy zasadniczej, a debiutancki sezon na polskich parkietach amerykański środkowy zakończył ze średnimi na poziomie 17,2 punktu, 8,3 zbiórek, 2,1 asysty i 1,1 przechwytu. Z klubem z Zielonej Góry zdobył wicemistrzostwo, Puchar i Superpuchar Polski.
Później koszykarzowi, który otrzymał także polski paszport, już tak dobrze nie szło. Miał kiepskie sezony we Włoszech i w Legii Warszawa. Nie był tym Grosellem, którego wszyscy pamiętali z czasów pobytu w Zielonej Górze. Tam dominował nad innymi rywalami, udowadniając, że jest graczem o wysokich umiejętnościach.
Przełom nastąpił w tym sezonie, gdy – dość nieoczekiwanie – podpisał kontrakt z Zastalem (klub miał problemy finansowe, ale koszykarz miał prywatnego sponsora). Tam – pod wodzą Davida Dedka – odbudował się i tym samym miał znacznie lepszą sytuację na rynku transferowym.
Wiemy, że na przełomie grudnia i stycznia Amerykanin z polskim paszportem miał kilka ofert na stole. Ostatecznie wybrał grę w Treflu Sopot. Głównie ze względu na postać trenera Żana Tabaka, z którym pracował w Zielonej Górze. Koszykarz ma do niego ogromny sentyment i zaufanie. Mimo że Chorwat często w trakcie meczów na niego pokrzykuje, ten z dużym szacunkiem wypowiada się na temat jego pracy i warsztatu trenerskiego.
Groselle w finałowej serii z Kingiem udowadnia swoją wartość. Gra równo i skutecznie. Korzysta na tym, że Trefl bardzo dużo piłek dogrywa pod kosz (tam próbuje wykorzystać swoją przewagę nad Kingiem). Koszykarz w 4 z 5 meczów miał 10 i więcej punktów (w ostatnim spotkaniu 20 pkt – 9/14 z gry, 2/3 za 1 i 8 zbiórek).
Czuję się bardzo dobrze. Jestem pozytywnie nastawiony. Czuję, że jestem w stanie dać drużynie coś dobrego w każdym posiadaniu. Każde kolejne dobre zagranie mnie nakręca. Chcę jak najwięcej dobrego dawać zespołowi. Wiemy, gdzie mamy przewagę nad Kingiem i próbujemy to wykorzystać podczas meczów – mówi nam Geoffrey Groselle.
Amerykanin z polskim paszportem gra jak za najlepszych czasów swojego pobytu w Zielonej Górze (wtedy trenerem jego był Żan Tabak, a asystentem Arkadiusz Miłoszewski). Szczecinianie mają z nim spore problemy pod samym koszem. Morris Udeze jest często bezradny w starciach z Grosellem.
Groselle nie może sobie tak bezkarnie zdobywać punktów. Przed każdym meczem przestrzegam zawodników przed tym zawodnikiem, pokazuję różne akcje – zaznacza Arkadiusz Miłoszewski.
Duży wkład w taką dobrą grę Groselle’a ma także Jakub Schenk, który umiejętnie obsługuje go podaniami. Rozgrywający – podobnie jak środkowy – dołączył do Trefla Sopot w trakcie rozgrywek. Amerykanin bardzo sobie ceni współpracę z Schenkiem.
Znakomicie rozumiem się z Jakubem Schenkiem. Szybko złapaliśmy nić porozumienia. Lubię jego styl gry, energię i pozytywne podejście do gry. Jest gościem, któremu bardzo zależy na zwycięstwie w każdym meczu – podkreśla Groselle.
Trefl Sopot w ostatni poniedziałek zagrał najlepsze spotkanie w finałach ORLEN Basket Ligi, pokonując Kinga Szczecin 88:84.
„Co się zmieniło w grze Trefla?” – pytamy Groselle.
– Szczerze? Nie wiem, jak na to pytanie odpowiedzieć. Bo walczymy tak samo twardo w każdym meczu. Nie chodzi też o energię. Obejrzeliśmy wideo, zobaczyliśmy, co zrobiliśmy dobrze, a co źle i wyciągnęliśmy wnioski. Trener pokazał nam, gdzie są punkty, w których musimy się znacząco poprawić i myślę, że wzięliśmy to sobie do serca. Nie ma w tym większej filozofii – odpowiada.
Trefl Sopot przegrywa z Kingiem Szczecin już tylko 2-3 w finale play-off ORLEN Basket Ligi. Mecz nr 6 w czwartek o godz. 20:00.
– Musimy trzymać się razem, realizować plan i wierzyć w zwycięstwo. Małe rzeczy zadecydują o wyniku. Mam na myśli powrót do obrony, walka na tablicach, niczyje piłki leżące na parkiecie – mówi Geoffrey Groselle.