Gary Payton II – wyjść z cienia sławnego ojca

Gary Payton II – wyjść z cienia sławnego ojca

Gary Payton to absolutna legenda NBA. Członek Galerii Sław, jeden z 75 najlepszych koszykarzy w historii ligi, i jedyny rozgrywający, który został Obrońcą Roku. Przy okazji to także niezwykle charyzmatyczna postać, znana ze swego ciętego języka. Wyjście z cienia takiego ojca nie należy do najłatwiejszych zadań. Szczególnie, jeśli chcesz to zrobić grając w koszykówkę i nazywając się dokładnie tak samo jak on. Gary Payton II pokazuje jednak, że jeśli poprzesz to postanowienie samozaparciem i ogromem ciężkiej pracy, jest ono jak najbardziej możliwe. Młody obrońca buduje w tym roku własną markę w najlepszej lidze świata, choć wciąż nie sposób unikać porównań z jego ojcem. Trudno, żeby było inaczej, kiedy znakiem rozpoznawczym obu jest kapitalna defensywa. Nie zawsze jednak tak było.

„Nigdy nie będziesz lepszy od ojca”

Jeśli było jakieś zdanie, które Gary Payton II słyszał w latach swej młodości najczęściej to brzmiało ono dokładnie tak. Młody Payton od samego początku był blisko związany z koszykówką. Ojciec zabierał go na treningi i niemal wszystkie mecze domowe, podczas których Gary miał okazję podawać piłki gwiazdom NBA. Obserwując z bliska sukcesy taty, zapragnął oczywiście pójść w jego ślady. Gdziekolwiek jednak nie grał, słyszał wiecznie te same hasła:

„Czemu tata nie nauczył Cię grać?”

„Załapiesz się do drużyny tylko pod warunkiem, że ojciec za to zapłaci.”

Dla seniora takie hasła byłyby pewnie wodą na młyn. Payton Junior jednak nie odziedziczył po ojcu ciętego języka i graniczącej z bezczelnością pewności siebie, a te odzywki nie wpływały na niego najlepiej. Do tego stopnia, że poprosił ojca, aby ten przestał przychodzić na jego mecze:

„Presja mnie zjadała. Wszyscy porównywali mnie do taty, co zabierało mi całą radość z gry.”

Gary Payton II

Payton zaczął grać ogony i wydawało się, iż jego sportowa kariera zakończy si,ę zanim na dobre wystartuje. Wtedy jednak Gary spotkał na swojej drodze trenera AAU, Darrella Jordana. Ten wziął go pod swoje skrzydła, tygodniami pracując nad fatalnym rzutem młodego Paytona i budując jego formę fizyczną. Przede wszystkim jednak panowie pracowali nad pewnością siebie u obrońcy. Praca Jordana wkrótce przyniosła efekty:

„Kiedy po raz pierwszy wsadził piłkę, wszystko się zmieniło. Stał się całkowicie inną osobą, a koszykówka wypełniła całe jego życie.”

To był jednak dopiero początek walki o marzenia, a Gary’emu wciąż daleko było do topowych prospektów w kraju. Żaden z czołowych uniwersytetów nie zaoferował mu stypendium, dlatego Payton poszedł do Salt Lake City Community College. Tam zaprezentował się na tyle dobrze, iż udało mu się trafić do Oregon State, gdzie absolutną legendą był… Gary Payton Senior.

Teraz już jednak nie stanowiło to ciężaru dla jego syna, który sławę ojca nauczył się przekuwać w motywację:

„Za każdym razem, gdy patrzyłem w górę i widziałem wielki banner ze zdjęciem taty mówiłem sobie: 'Pewnego dnia powieszą obok Twoje zdjęcie.'”

Gary Payton II

Takie podejście poskutkowało wkrótce drugim w historii uczelni triple-double. Pierwsze zapisał na swoim koncie nie kto inny, jak Payton senior. Gary wybrany został również dwukrotnie Obrońcą Roku w mocnej konferencji Pac-12. Po swoim drugim sezonie w Oregonie, nadszedł czas na draft.

Trudne początki

Sukcesy na poziomie uczelnianym to jednak zaledwie wstęp do prawdziwej kariery. Payton doskonale się o tym przekonał. Przystąpił do draftu w 2016 roku, ale nikt nie wyczytał jego nazwiska. W NBA zaczęła się już na dobre rewolucja trzypunktowa, a Payton wciąż nie potrafił rzucać. Jego skuteczność zza łuku podczas dwóch sezonów na uczelni wyniosła 30%. Mierzący ledwie 190 cm rozgrywający bez pewnego rzutu ani z półdystansu, ani z dystansu, nie przemawiał do menadżerów, niezależnie od nazwiska i pochodzenia.

Na całe szczęście nie był to już niepewny siebie Gary Payton II z czasów liceum, który w podobnej sytuacji zapewne zrezygnowałby z gry w NBA. Młody rozgrywający zamierzał zrobić wszystko, aby dostać się do ligi. Jak nie drzwiami, to oknem. Wiedział, w czym jest dobry i wiedział, że popyt na elitarnych obrońców zawsze się znajdzie:

„Teraz wszyscy chcą graczy, którzy potrafią to, co Steph. Wszyscy szukają tylko strzelców i strzelców, aby rozciągać grę. A co z drugą stroną parkietu? Musisz mieć w składzie kogoś, kto będzie w stanie powstrzymać tych wszystkich strzelców, jakich zgromadził rywal. Musisz mieć kogoś, kto utrudni im zadanie, po czym zabierze piłkę i pozwoli zawodnikowi za 200 milionów zrobić swoje w ataku.”

Gary Payton II

Ostatecznie podpisał kontrakt z Houston Rockets, lecz zwolnili go oni jeszcze podczas preseason. Gary poszedł więc grać do G-League. Taką drogę pokonywał w kolejnych latach jeszcze kilkukrotnie. Co roku znajdował gdzieś chwilowy angaż w NBA tylko po to, by po jakimś czasie zostać zwolnionym i trafić z powrotem do G-League. Tam stale brylował, dwukrotnie zdobywając nagrodę dla najlepszego obrońcy:

Mimo wszystko wciąż nie potrafił przekonać do siebie żadnego klubu. Skauci ciągle skupiali się na tym, czego Gary nie potrafił dobrze robić, czyli na rzucie. Do czasu, aż na scenę wkroczyli Golden State Warriors.

Golden State Warriors

Bob Myers ma całkiem prostą filozofię w uzupełnień składu. W przeciwieństwie do większości kolegów po fachu, w pierwszej kolejności zwraca on uwagę na to, co dany zawodnik potrafi. Tak też było w przypadku Paytona. Gary bardzo dobrze zbiera jak na swoje warunki i przede wszystkim potrafi skutecznie uprzykrzać życie nawet znacznie wyższym rywalom. Ponadto, Myers zwrócił uwagę na ogromną sprawność fizyczną, która pozwala mu latać nad obręczami:

Może to właśnie dzięki temu podejściu, Wojownicy od kilku dobrych lat wynajdują zawodników, którzy w ich barwach z niechcianych często graczy, stają się ważnymi elementami rotacji. Wystarczy rzucić okiem na ich ławkę. Jordan Poole wybrany z 28 numerem, Damion Lee i Juan Toscano-Anderson całkowicie pominięci w drafcie. Wcześniej Eric Paschall, Jordan Bell, czy Quinn Cook – wszyscy pokazali się światu w Golden State i tam też prezentowali się znacznie lepiej, niż gdziekolwiek indziej. W ten trend wpisuje się także Gary Payton II.

Nie oznacza to jednak, że miejsce w Warriors dostał za darmo. Przeciwnie – jak na każdym etapie swej kariery, nie był żadnym faworytem, a pozycję musiał sobie wywalczyć. Po krótkiej przygodzie z GSW w zeszłym sezonie, Payton miał nadzieję na to, że w tym roku wreszcie znajdzie swoje miejsce w NBA. Przed sezonem Dubs mieli ostatnie wolne miejsce w składzie, jednak wiele wskazywało na to, że zostawią je nieobsadzone z powodów czysto finansowych. Warriors płacą większy podatek od luksusu, niż ktokolwiek w ogóle przewidywał przy podpisywaniu obecnego CBA. Minimalny kontrakt na poziomie 1,7 mln dolarów w rzeczywistości kosztuje Wojowników ponad 10 mln. W Golden State zatem bardzo rozważnie musieli dobierać skład.

Payton mimo to był głęboko przekonany, że jeśli trenerzy zobaczą go w pracy przez cały obóz przygotowawczy, a nie 10 dni w połowie sezonu, to dostanie szansę. Niestety jednak, w najważniejszym momencie dostał przepukliny, która ograniczyła jego występy. W tym samym czasie na pewniaka do wzmocnienia Warriors wyrósł weteran parkietów, Avery Bradley, którego kandydaturę gorąco popierali trenerzy i weterani Dubs. Myers jednak wciąż się wahał, a kiedy Bradley okazał się być w fatalnej formie podczas preseason, podjął decyzję i… zwolnił obu obrońców.

Na szczęście tylko na chwilę. I kiedy wydawało się, że Gary’ego czeka kolejny sezon w G-League, GM Golden State zadzwonił do niego z ofertą kontraktu, lecz tylko częściowo gwarantowanego. Bradley zapewne nie zgodziłby się na taki kontrakt, lecz Payton nie zastanawiał się ani chwili. Oto nadeszła kolejna szansa w być może najlepszym ku temu miejscu w lidze. Tym razem musiało się udać.

Objawienie sezonu

I tym razem, faktycznie się udało. Kiedy już Gary wywalczył sobie miejsce w składzie, od razu udowodnił, dlaczego była to dobra decyzja. Payton jest defensywnym pitbullem, który ciągle pozostaje w ruchu i dręczy rywali. Rzeczy które robi na parkiecie, często trudno zauważyć, lecz dla drużyny robią wielką różnicę. Gary pokazał to już w pierwszym faktycznym występie, czyli trzecim meczu sezonu przeciwko Kings (w pierwszych dwóch zagrał łącznie 10 sekund). Oto przykładowa sekwencja z pojedynku z Królami, gdzie przejmuje krycie Mitchella, zabiera kilka cennych sekund, nie daje się minąć, a na końcu skutecznie schodzi do pomocy i błyskawicznie wraca, generując stratę:

Albo tutaj, kiedy w odpowiednim momencie udziela pomocy, kompletnie wybijając z rytmu Richauna Holmesa, który takimi floaterami potrafi zaszkodzić rywalom:

Filozofia Paytona jest niezwykle prosta:

„Liga doprowadziła do tego, że zawodnicy unikają kontaktu. Nikt ich nie dotyka. Gwiazdy nie lubią jak dotyka ich ktoś inny. Dlatego właśnie ja dotykam ich cały czas. To proste.

Tak gram w obronie. Jestem blisko tej ligi od dawna i widzę, jak zawodnicy się zachowują, co robią i jak każdy pozwala każdemu na bardzo komfortowe granie. Ja staram się zabrać rywalowi każdą odrobinę komfortu w grze.”

Gary Payton II

O komfortowym graniu zapomnieć mogli gracze Hornets:

Podobnie jak i znacznie większy od Gary’ego, Joel Embiid:

Payton gra w tym roku zaledwie 14 minut na mecz, zatem jego statystyki nie przykuwają uwagi. Nawet jednak w tym ograniczonym czasie, widać piętno jakie odciska na grze zespołu. Z wszystkich graczy Warriors, tylko Andre Iguodala ma niższy defensive rating (jest jeszcze Jeff Dotwin, ale jego 28 min w tym sezonie nie jest reprezentatywne). Net rating Paytona również ustępuje jedynie Iggy’emu i to minimalnie.

Jego specjalnością są przechwyty, które notuje średnio 1,2 razy w meczu. Po przeliczeniu na 36 minut wynosi to 3,1, czyli zdecydowanie najlepiej w lidze spośród regularnie grających zawodników. W liczbie tzw. deflections, czyli wybicia piłki rywalowi, przegrywa jedynie z Greenem i Currym, którzy zagrali ponad dwa razy więcej minut. Takie utrudnianie życia rywalom stanowi dla Paytona największą radość:

„Kiedy przeciwnicy widzą mnie naprzeciw i mówią: 'Nie, nie chcę mieć nic wspólnego z tym gościem’ i oddają piłkę komuś innemu. Nie chcesz wyprowadzać piłki? To znaczy, że dobrze wykonałem swoje zadanie.”

Gary Payton II

Na razie trener Kerr używa go do typowo defensywnych zadań. W przeciwieństwie do początku sezonu nie robi już tego tylko pod wpływem kontuzji, lub w trakcie rozstrzygniętych meczów. Payton zapracował na to, aby dostawać szansę również w kluczowych momentach spotkania. Nie bez powodu jak widać:

Naturalnym krokiem naprzód musi być teraz wykształcenie pewnego rzutu zza łuku, najlepiej z rogów boiska. Jak dotąd tego mu brakowało, lecz wspólne treningi z najwybitniejszymi strzelcami w historii tej gry zaczynają przynosić efekty. Gary w tym sezonie trafia 40% swoich rzutów za trzy, w tym 42% z rogów boiska. Na razie wciąż jest to niewielka próbka, lecz z każdym trafionym rzutem rośnie nie tylko pewność siebie młodego Paytona, ale i uwaga, jaką poświęcać muszą mu rywale.

Czy Gary Payton II zrobi w NBA karierę na miarę swojego ojca? Absolutnie nie. Na to już zdecydowanie za późno. Payton wyrabia własną markę, choć również opartą głównie na genialnej defensywie. Warriors skorzystają z niej jeszcze niejeden raz w tym sezonie, a być może także i w kolejnych: