Falstart: 5 drużyn NBA z alarmująco słabym startem sezonu

Falstart: 5 drużyn NBA z alarmująco słabym startem sezonu

Falstart: 5 drużyn NBA z alarmująco słabym startem sezonu
Photo by Eric Espada/Getty Images

Każda z ekip ma za sobą już kilka pierwszych meczów sezonu regularnego 2022/23. Jest oczywiście zdecydowanie zbyt wcześnie, by na podstawie dotychczasowych wyników prognozować cokolwiek poważnego. Wciąż jest jeszcze wiele czasu na zrzucenie wakacyjnej rdzy, na dogranie się, znalezienie optymalnych rozwiązań. Kilka ekip zaczęło jednak sezon alarmująco słabo. Jeśli nie skorygują kursu, może być im ciężko.

Miami Heat (1-3)

Idea small-ballu jest taka, że wystawiasz na parkiet nieco niższych zawodników, licząc się z niedogodnościami w obronie, mając w zamian jak najlepszych strzelców na parkiecie. Miami Heat na starcie tego sezonu odstają warunkami fizycznymi od rywali, jednocześnie trafiając mniej niż 10 trójek w meczu (9,8/29,5 czyli słabe 29,5%). Heat mają problem z trafieniami z dystansu. Najskuteczniejszy w tym elemencie Jimmy Butler nie jest niestety promyczkiem nadziei, bo jego wolumen rzutowy jest dość ograniczony:

zawodniktrafione rzutyoddane rzutyskuteczność
T. Herro92733,3%
M. Strus82532%
K. Lowry72528%
D. Robinson61250%
G. Vincent41233%
J. Butler3560%
C. Martin1616,7%

Problemem nie jest jednak sama skuteczność. Ta bywa kapryśna i może się zawsze okazać, że nagle przyjdzie dobry dzień. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Ze wszystkich 29,5 trójek oddawanych w meczu (niewiele, dopiero 25. miejsce w lidze), zaledwie 8,3 to próby tzw. 'wide open’, czyli bez obrońcy przed twarzą (najbliższy obrońca 180 cm i dalej). Tylko Clippers rzadziej dochodzą do czystych pozycji na obwodzie (5 na mecz). Nie jest więc tak, że Heat nie trafiają czystych rzutów. Mają problem ze znalezieniem pozycji do rzutu.

Problem pojawia się też jednak po drugiej stronie parkietu:

„Naprawdę nie chodzi o naszą ofensywę. Czuję, że te 100-kilka punktów może wygrywać mecze. Czuję, że to po drugiej stronie parkietu musimy się naprawdę spiąć.”

– Bam Adebayo

„Musimy się więcej wracać. Musimy zamykać luki, nie ważne kto ma akurat piłkę… Myślę, że obrona jest tym, czego nam teraz brakuje.”

– Jimmy Butler

Rotacja Miami Heat już w zeszłym sezonie nie należała do najwyższych, ale nauczony gry przeciwko wysokim rywalom PJ Tucker mocno ratował sytuację. Obecnie na pozycji silnego skrzydłowego nie ma silnych skrzydłowych. Są oczywiście Jovic i Highsmith, ale to gracze na kilka-kilkanaście minut, bez tak dużego impaktu. Zazwyczaj na czwórce biegają gracze zbyt niscy. W tym także Jimmy Butler, który jak dobrym obrońcą by nie był, pewnych rzeczy nie przeskoczy:

Miami Heat mieli ogromne problemy, kiedy Toronto Raptors zaczęli wykorzystywać przewagę fizyczną. Kiedy wysokiej czwórki kryje undersized obrońca, problemem staje się nawet zwykły pick’n’roll 1-5:

To się właśnie dzieje, kiedy drugiego wysokiego (w tym wypadku drugiego i trzeciego) kryją niżsi goście. Nie ma komu skutecznie dojść do pomocy przy rolującym centrze. W tym wypadku zarówno słaby fizycznie Robinson, jak i posiadający krótkie ręce Butler niewiele zdziałają na wysokości obręczy:

Niestety, Miami Heat nie wygrywa wielu spotkań. Wyniki Heat, oraz każdej innej ekipy, możesz typować w naszej Lidze Typerów NBA. Poświęć codziennie kilka sekund na zaznaczenie wyników i co tydzień za darmo zgarniaj nagrody:

Minnesota Timberwolves (2-2)

Jeszcze dwa dni temu pisałem o tym, że uwielbiam oglądać Dwie Wieże w ataku i swojego zdania nie zmieniam. W koszykówkę gra się jednak po obu stronach, a w obronie Wilki mają poważny problem i rozwiązanie go może nie przyjść szybko.

Bilans 2-2 na pierwszy rzut oka nie jest taki zły. Do czasu, aż sprawdzimy jak łatwy terminarz mają Timberwolves na starcie sezonu. Jak do tej pory zagrali dwa razy z Thunder, raz z Jazz i raz ze Spurs. To wszystko mecze z drużynami, które miały tankować. Najbliższe starcia Wilków to znowu Spurs, Lakers i jeszcze raz Spurs. W takich okolicznościach mogli powalczyć o start 7-0. Tymczasem są przysłowiowe ciężary.

Swego czasu pisałem wiele ciepłych słów na temat tego, jakie postępy poczynił Karl-Anthony Towns w obronie dalej od kosza. Podtrzymuję te słowa, zdając sobie jednak sprawę, że wychodzenie wyżej z pozycji centra, operując ciągle w osi środkowej boiska, to zupełnie inny kawałek chleba niż przejmowanie wysoko krycia ze skrzydła. Ten ruch lewo-prawo nadaje całemu przedsięwzięciu defensywnemu zupełnie nowy wymiar. Dosłownie:

Posiadanie dwóch wysokich w składzie ma swoje defensywne plusy wynikające z sumarycznej długości ramion, natomiast ma też swoje minusy. Center siłą rzeczy nie wróci tak szybko do obrony. Po pierwsze dlatego, że najczęściej ma do przebiegnięcia dłuższy dystans (bo wraca spod kosza rywali), a po drugie dlatego, że najczęściej jest po prostu wolniejszy od niższych kolegów. Nie ma przypadku w tym, że Wolves pozwalają rywalom na aż 22,5 rzutu z kontrataku na mecz. To zdecydowanie najwięcej w całej lidze (blisko są tylko – co ciekawe – Golden State Warriors).

Obrona Wilków będzie potrzebowała czasu na zgranie się, a trener Chris Finch będzie potrzebował czasu na znalezienie usprawnień łatających największe problemy. Tym bardziej bolesny i zagadkowy jest fakt, że w preseason Towns nie spędził z Gobertem ani minuty na parkiecie.

„To nie wymaga wiele energii, by rozmawiać [na parkiecie]. Musisz po prostu chcieć to robić. Jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Mam nadzieję, że się to zmieni, że się tego nauczymy.”

– Rudy Gobert

Nie pomaga też fakt, że sezon słabo rozpoczął Anthony Edwards. W czterech meczach, w których spędzał na parkiecie średnio 35,5 minuty, zdobywał 20 punktów, 8,5 zbiórki i 3,5 asysty, trafiając jednak na kiepskiej skuteczności 25,8% z dystansu i popełniając aż 3,5 straty na mecz. Głos w sprawie młodego lidera Wolves na konferencji po meczu zabrał sam Karl-Anthony Towns, który nie był dotychczas kojarzony z takiego… pedagogicznego podejścia:

„Wiecie co, może mogę wykonywać lepszą robotę ucząc go [Edwardsa] jak dbać o swoje ciało, trzymać dietę i w ogóle. Może to powinna być moja rola. Wiem, że bawi Was, kiedy on pojawia się i mówi o burgerach z Popeye i w ogóle. Nie cieszy mnie słuchanie tego. Jesteśmy sportowcami na najwyższym poziomie.”

– Karl-Anthony Towns

Mówiąc o burgerach z Popeye, Towns nawiązuje oczywiście do sytuacji z innej konferencji prasowej, na którą Edwards wziął sobie po kryjomu coś na ząb:

Philadelphia 76ers (1-3)

Sixers mają za sobą kiepski początek sezonu, ale o ich zbyt wolnym poruszaniu się po parkiecie pisałem ostatnio, więc nie będę się powtarzał:

Sacramento Kings (0-3) i Los Angeles Lakers (0-3)

Bilans 0-3 na starcie sezonu to duży problem zwłaszcza dla tych dwóch ekip i ZWŁASZCZA przy tak dobrym początku Portland Trail Blazers (4-0). Wszystko rozbija się tu o rozkład sił w bardzo wyrównanej konferencji zachodniej.

Po tej stronie NBA mamy wiele bardzo silnych ekip, oraz cztery zespoły których celem będzie tankowanie. Oznacza to, że 11 ekip powinno być zainteresowanych walką o Playoffy. Jakiekolwiek szanse ma 10 ekip (10. pozycja to ostatnia premiowana awansem do turnieju Play-In). Jeśli wszystko pójdzie mniej więcej zgodnie z przewidywaniami, 1 ekipa z 11 zainteresowanych Playoffami obejdzie się w tym sezonie smakiem. Przedsezonowe rankingi pokazywały jasno, że po 8 czołowych zespołach, mamy 3 nieco słabsze: Blazers, Kings i Lakers. Wszystko wskazywało więc na to, że te trzy ekipy powalczą o dwa ostatnie miejsca w Play-In. Tymczasem zarówno Lakers jak i Kings tracą do Blazers już 7 spotkań. Za nami kilka spotkań, a w tak ciasnej konferencji strata Kings i Lakers już jest problematyczna.

O problemach ze spacingiem Lakers mówi się dużo. Kłopot Kings leży jednak po drugiej stronie parkietu. Ofensywa ekipy z Sacramento wygląda nieźle – jako jeden z trzech zespołów oddają ponad 40 trójek na mecz, trafiają rzuty z gry na przyzwoitej skuteczności 46,7% (14. miejsce w lidze), są top5 zespołem pod względem tempa gry (liczby posiadań). Niestety – są też jednym z najgorzej broniących trójki rywali zespołów w lidze (oponenci trafiają przeciwko nim aż 41% z dystansu) oraz faulują na potęgę (oponenci oddają ponad 30 rzutów wolnych na mecz).

W przypadku Kings trudno jednak wskazać na konkretny problem, który dałoby się poprawić. Najzwyczajniej w świecie 'nie ma komu’. Kings to skład złożony z zawodników, wśród których nie ma dobrych obrońców. Jeśli każdy jest o pół sekundy spóźniony z rotacją, potrzebuje tego ułamka więcej na zastanowienie się, wszystko się sypie:

Cała nadzieja w tym, że będzie udawało im się zdobywać więcej punktów niż rywale. W poszczególnych meczach to może się udawać. Na dłuższą metę trudno oczekiwać, żeby takie podejście przyniosło rezultaty.