Czy projekt Utah Jazz dało się jeszcze odratować?

Czy projekt Utah Jazz dało się jeszcze odratować?

Czy projekt Utah Jazz dało się jeszcze odratować?
Photo by Rocky Widner/NBAE via Getty Images

Danny Ainge zrezygnował z pracy w Boston Celtics – rzekomo z powodu problemów zdrowotnych – przed poprzednim sezonem. Wymówka wydaje się grubymi nićmi szyta – już w grudniu został on zatrudniony w Utah Jazz w roli dyrektora do spraw koszykarskich. Nie trzeba było wiele czasu, by wprowadził typowe dla siebie metody zarządzania klubem: mianowicie zbierać jak najwięcej picków w drafcie. Pozbył się dwóch All-Starów – Donovana Mitchella i Rudy’ego Goberta – niejako kończąc pewną epokę w Salt Lake City. Jazz od kilku sezonów regularnie pojawiali się w szerokim gronie faworytów do triumfu w konferencji zachodniej. Okazuje się, że być może zbyt regularnie:

„To, co widziałem w trakcie sezonu, to grupa zawodników, która naprawdę nie wierzy w siebie nawzajem. Mam na myśli całą grupę. Myślę, że lubili się wzajemnie, w większym stopniu, niż sugerowały raporty, ale nie wydawało mi się, że jest tam wiara [w siebie].”

– Danny Ainge

Podstawowym problemem, na który wskazywano w ostatnim czasie, była współpraca dwójki liderów – Donovana Mitchella i Rudy’ego Goberta. Od dwóch lat przebąkiwało się, że ten duet wspólnie więcej już nie osiągnie – takie opinie mocno podsycały doniesienia o prywatnych tarciach pomiędzy nimi. Te zaczęły się w okolicach startu pandemii, kiedy to Mitchell całkiem wprost wyrażał irytację lekceważącym zachowaniem Goberta (który był przecież niesławnym „pacjentem zero” ligi NBA). Oprócz prywatnych animozji, wskazywano na parkiet, który miał tylko uwypuklać brak chemii. Czy tak w istocie było? Są pewne przesłanki, by twierdzić, że tak. Donovan Mitchell – według obiegowej opinii – niezbyt chętnie podawał piłkę do Rudy’ego Goberta. Statystyki to potwierdzają.

Poniżej boiskowy wykres ze strony NBA CourtOptix, pokazujący, w jakie rejony parkietu Donovan Mitchell najczęściej podawał piłkę ze szczytu boiska:

Na 189 podań wykonywanych ze szczytu boiska, tylko 19 z nich trafiało pod kosz – z tego zaledwie 9 do Rudy’ego Goberta:

Fakt, że na tych 9 podań aż 6 kończyło się asystą, ale… Dlaczego nie częściej? Możnaby oczekiwać, że obwodowy lider na piłce będzie podawał do jednego z najlepszych centrów w lidze częściej, niż niespełna 5% wszystkich swoich podań ze szczytu. Jazz generalnie nie kwapili się z podawaniem do rolującego Goberta. Pod względem liczby podań pod kosz ze szczytu, zajmowali w zeszłym sezonie 23. miejsce w lidze. Niezbyt wysoko, jak na zespół z tak skutecznie rolującym centrem jak Gobert.

Jak stwierdził na konferencji prasowej Justin Zanik, generalny manager Utah Jazz, tankowanie to naturalna kolej rzeczy i etap, który prędzej czy później musiał się wydarzyć:

„Największą sprawą było dla nas otwarcie tego okienka na zdobycie mistrzostwa. Trzeba oddać właścicielom, organizacji i całej społeczności, że dostawaliśmy ogromne wsparcie na przestrzeni tych trzech ostatnich lat, kiedy włożyliśmy wszystkie swoje siły w to, by spróbować to osiągnąć. Niestety, czegoś zabrakło.”

„W cyklu życia drużyny NBA, to pewien punkt zwrotny, kiedy dokonuje się takiej zmiany kursu. By to zrobić, chcieliśmy dać organizacji jak największą możliwą szansę, jak największą swobodę, jak najwięcej młodych graczy i picków, by w przyszłości dokonywać jak najlepszych decyzji i sięgnąć sufitu naszych możliwości, a więc zdobyć tytuł.”

– Justin Zanik

Spośród aż 24 zawodników, którzy wystąpili dla Jazz w zeszłym sezonie, zaledwie 5 liczyło sobie mniej niż 25 lat. Mowa jednak nie o obiecujących, młodych talentach, a takich zawodnikach jak – z całym szacunkiem – Elijah Hughes, Trent Forrest, czy Jared Butler. Jedynie Nickeil Alexander-Walker sprawia wrażenie gracza, w którego inwestycja może popłacić. To jednak zbyt mało. Trzon stanowili zawodnicy po trzydziestce: Ingles, Conley, Bogdanovic, Clarkson, Gobert, O’Neale (on akurat jest tuż przed trzydziestką). Po kilku latach w czołówce zachodu chyba wszyscy zdali sobie już sprawę, że ta formuła się wyczerpała.

„Dotychczasowe wyniki pokazały nam, w jakim miejscu się znajdujemy. To nie tylko jednoroczna ocena. To był przynajmniej trzyletni okres, w którym wygraliśmy wiele meczów i osiągnęliśmy sporo sukcesów. Zostaliśmy jednak wyprowadzeni z tego punktu i należało wszystko zresetować.”

– Justin Zanik

Taka kolej rzeczy w NBA. Naturalnym jest jednak, że nasuwa się pytanie: Czy dało się coś zmienić bez bolesnego tankowania? Wszystko wskazuje na to, że nie.

Taka strategia wymagałaby:

  • Oddania jednej z gwiazd (Gobert/Mitchell) w zamian za innego gracza o statusie gwiazdy, który pasowałby do tego, który został
  • Oddania schodzących kontraktów starszych zadaniowców (Bogdanovic/Gay/Conley) w zamian za młodszych zadaniowców na dłużej, bez utraty jakości
  • Podpisania dwóch solidnych wolnych agentów, by poszerzyć od zawsze zbyt krótką ławkę rezerwowych

Już pierwszy z punktów wydaje się problematyczny. Na tym etapie swojej kariery Rudy Gobert nie ma wartości, dzięki której można by pozyskać za niego innego All-Stara. Wciąż jeszcze dość młody Mitchell daje większe możliwości, ale to oznacza, że pozbywasz się lidera – to nie jest rola, którą Gobert przejmie. Jako zarząd Jazz wolisz raczej zostawić Mitchella. Fakt, że za obu udało im się wyrwać tyle picków, to naprawdę kawał dobrej roboty.

Kolejne punkty nie ułatwiałyby zadania. Schodzące umowy starszych graczy to nie jest asset, za który ktoś gotów jest oddać równie dobrego, młodszego gracza na dobrej umowie. No może jakiś zespół, który sam chciałby za rok tankować, ale to bardzo trudne do znalezienia wymiany i niemal zawsze trzeba w ich ramach oddać jakieś picki w drafcie.

Po trzecie, co niemniej ważne, Salt Lake City to jedno z ostatnich miejsc na mapie NBA, które przyciągnęłoby solidnego wolnego agenta. Spokojne, górskie miasteczko Amiszów to nie jest wymarzone miejsce dla gwiazdy NBA, ani nawet dla niezłego gracza NBA.

Zejście na ligowe dno było odważną, ale jedyną dobrą decyzją w tym momencie. Odważną, bo taki rynek jak Utah nie jest prosty. Kiedy zespół wygrywa, jakoś uda się zachęcić kibiców. Kiedy jednak klub z tak małego ośrodka szoruje po dnie tabeli, jego marketingowa wartość spada dwukrotnie szybciej, niż w analogicznym przypadku w wielkiej metropolii. Decyzję jednak podjęto, a plan – przynajmniej na tym wstępnym etapie – zrealizowano doskonale. Jazz dysponują czternastoma pierwszorundowymi pickami w kolejnych siedmiu draftach. To nie jest mało okazji na pozyskanie wielkich talentów.