Co wiemy, a czego nie wiemy po 1/4 sezonu regularnego NBA?

Co wiemy, a czego nie wiemy po 1/4 sezonu regularnego NBA?

Co wiemy, a czego nie wiemy po 1/4 sezonu regularnego NBA?
Photo by Ron Jenkins/Getty Images

Każdy zespół zdążył już w tegorocznych rozgrywkach zagrać przynajmniej 20 spotkań, co oznacza, że granica 1/4 sezonu regularnego została przekroczona. Do Playoffów wciąż jeszcze mnóstwo czasu, sporo ma się jeszcze prawo zmienić, ale sporo też już widzieliśmy i można wyciągnąć wstępne wnioski. Jak to było? Wiem, że nic nie wiem? No więc zastanówmy się, co po tych 25% sezonu wiemy, a czego nie.

Nie wiemy: czy pierwsza piątka Warriors wystarczy. Tak słaby start rozgrywek przez aktualnych mistrzów był zaskoczeniem chyba dla każdego. Jasne – wiedzieliśmy, że zaszły pewne przetasowania w mistrzowskim składzie, oraz że Draymond Green dosłownie wypłacił ciosa Jordanowi Poole’woi na treningu, ale mimo tego wszyscy zakładaliśmy chyba, że to wciąż zespół ze ścisłej czołówki ligi. Tak w istocie jest – po części. Jest tak tylko wtedy, kiedy na parkiecie przebywają zawodnicy pierwszej piątki. To chyba jedyny taki zespół w lidze, w przypadku którego tak wyraźnie widać podział na zawodników pierwszego składu i resztę. Statystyka plus/minus mówi w tym przypadku sama za siebie:

gracz:mecze w pierwszej 5:NetRating:
Kevon Looney25+18,5
Steph Curry23+22,5
Draymond Green23+26,5
Andrew Wiggins22+17,8
Klay Thompson20+15,9
Jordan Poole6-13,6
Anthony Lamb2-6,8
Jonathan Kuminga2-18,5
Donte DiVincenzo1-9,9
Moses Moody1-13,3
JaMychal Green0-12,3
Ty Jerome0-25,7
James Wiseman0-28,1

Trener Steve Kerr nie jest oczywiście w ciemię bity i widzi co się dzieje. W ostatnich 10 spotkaniach – z których Warriors wygrali 7, znacznie poprawiając swój fatalny na starcie sezonu bilans – coraz częściej widzimy, jak ci wszyscy minusowi gracze, jak Kuminga, Moody, czy JaMychal Green – grają w ustawieniach z Draymondem Greenem. Draymondem, który wyciąga te ustawienia za uszy do góry. Taka choćby piątka, która w ostatnich 5 meczach grała przez 10 minut – złożona z minusowych DiVincenzo, Poole’a, Lamba i Kumingi – z dodatkiem Draymonda była w tym czasie +14. Gość czyni cuda – rotacje w obronie i dzielenie się piłką:

Wrzucenie minut Greena do rezerwowych może jednak nie wystarczyć. Dopiero 20. w tym monecie defensywie Warriors (112,4 punktu traconych na 100 posiadań) ewidentnie brakuje dużych graczy – centrów zdolnych bronić obręczy (ale mądrzejszych niż James Wiseman, który jeszcze nie bardzo kuma tej całej koszykówki), czy choćby silnych skrzydłowych z dłuższymi rękoma (Draymond Green robi co może). Nie bez powodu od dłuższego czasu słyszymy o tym, że będą chcieli poszukać w wymianie jakiegoś centra. Powinno to zrobić.

Wiemy, że: Celtics przeszli suchą stopą przez afery. Czy ktoś pamięta jeszcze, że przed sezonem odbyła się afera obyczajowa z udziałem byłego już trenera Celtics, Ime Udoki? Że został w pospiechu odsunięty i zastąpiony dotychczasowym asystentem i wydawało nam się wszystkim, że to duży cios dla zespołu, który przez Udokę w jego pierwszym sezonie pracy od razu został wprowadzony do Finałów NBA? No więc okazało się, że żadnego problemu nie ma. Albo nowy trener Joe Mazulla to także wielki trenerski talent, albo dostał w swoje ręce samograja. Oczywiście obie opcje się nie wykluczają.

Boston Celtics to obecnie zdecydowanie najlepsza drużyna NBA i nie ma co do tego chyba wątpliwości. Pokazuje to nie tylko najlepszy w lidze bilans zwycięstw (21-5), ale też to, jak radzą sobie na bieżąco z problemami kadrowymi.

Najlepsza obecnie drużyna w lidze ma dopiero 9. defensywę w całej stawce. Jeszcze do końca listopada mieli dopiero 20. defensywę. W tym aspekcie gry rosną, a wszystko to ma o tyle małe znaczenie, że poza grą od początku rozgrywek pozostaje Robert Williams III, ich defensywna opoka. Gość, który obroną obręczy i szybką pracą na nogach góra-dół przy akcjach dwójkowych niemal w pojedynkę stanowił o obronie, która w zeszłym sezonie zaprowadziła Boston do Finałów. Teraz strefa podkoszowa jest łatana przez ograniczone wiekiem minuty Ala Horforda i gości takich jak (z całym szacunkiem) Luke Kornet, Noah Vonleh, czy 147-letni Blake Griffin.

To, czym nadrabiają, jest oczywiście ofensywa. Na ten moment stanowią najlepszy atak ligi, zdobywając 119,9 punktu na 100 posiadań. Mają więc realną szansę zostać pierwszym w historii zespołem, który przekroczy w sezonie 120 punktów na 100 posiadań. Oczywiście, duża w tym zasługa nowych przepisów, ale nie można odbierać Celtics tego, że grają jak z nut. Zwłaszcza Jayson Tatum, którego forma włącza go do walki o nagrodę MVP:

YT/NBA

Nie wiemy: co muszą zrobić Lakers, żeby wspiąć się na wyższy poziom. To znaczy wiemy, ale nie wiemy. Wiemy, że potrzebne są tutaj jakieś wymiany i niemal na pewno zobaczymy je w okolicach 15 grudnia, kiedy możliwość transferu zawodników ze świeżymi umowami otworzy rynek. Pytanie jednak, jakiej konkretnie wymiany potrzebują Lakers i czy mogą ją przeprowadzić z kontraktami, które mają na stanie.

Prosta konkluzja, która pojawia się w głowach wszystkich, jest taka, że potrzeba tutaj strzelców. To jasne – Lakers są na ostatnim, 30. miejscu w lidze pod względem trafionych w meczu trójek z wynikiem 9,6. Tylko oni i Hawks trafiają poniżej 10 trójek na mecz, ale tylko w przypadku Lakers jest to taki problem. Hawks umyślnie grają do obręczy, ale zawodników potrafiących rzucać mają, obrońcy nie mogą ignorować ich na dystansie, więc spacing działa. Inaczej jest w Los Angeles, gdzie odpuszczani przez obrońców Russell Westbrook czy Pat Beverley psują ofensywną przestrzeń.

No ale co z tym zrobić? Jeśli teza jest taka, że brakuje jedynie spacingu, to wystarczy zamienić własnych średnich zawodników, na średnich zawodników ale z dobrym rzutem. Już to nie byłoby wcale proste, a chyba też nie tędy droga. Jako zarząd Lakers chciałbyś pozyskać zawodników lepszych, podnieść poziom talentu. To – jeśli nie chcesz oddawać liderów – możesz osiągnąć tylko oddając picki w drafcie. Najbliższy pierwszorundowy wybór, jaki mogą zaoferować, to ten w 2027 roku. Czy za to, w połączeniu z graczami pokroju Troy’a Browna Jr., Wenyena Gabriela, czy w najlepszym wypadku Kendricka Nunna, można dostać solidnego zadaniowca? Ja osobiście mam wątpliwości.

15 grudnia powinien przynieść odpowiedź. Szczerze nie mogę się doczekać tego, co wykombinuje zarząd. No bo coś chyba zrobią, prawda?

Wiemy, że: Luka Doncic potrzebuje więcej pomocy. Ten gość jest niesamowity. Zdobywa najlepsze w lidze 32,9 punktu na mecz, trafia na dobrej skuteczności ponad 50% z gry, dokłada do tego prawie 9 zbiórek i prawie 9 asyst… a jego Dallas Mavericks zajmują przeciętną, 7. pozycję w konferencji zachodniej. Średni wynik jak na zespół, w którym gra prawdopodobnie najlepszy indywidualnie zawodnik w tym sezonie. Tak to jednak wygląda, kiedy najlepszy zawodnik na boisku nie dostaje dostatecznej pomocy.

Brak pomocy sprowadza się do dwóch kwestii.

Po pierwsze, skład osobowy. Spencer Dinwiddie i Christian Wood to solidni zadaniowcy, ale to, co biega za ich plecami nie wygląda jak zespół NBA walczący o wysokie cele. Zawodnicy z tak wysokiego poziomu jak Luka Doncic potrzebują wsparcia. Giannis ma Jrue Holiday’a i Khrisa Middletona – gości z poziomu borderline-all-star. Jayson Tatum ma drugą gwiazdę w postaci Jaylena Browna, oraz czołowych zadaniowców ligi, jak Smart, czy Horford. Doncic miał dostać Christiana Wooda, który i tak gra z ławki i jest w składzie aż 5 zawodników, którzy grają z Luką więcej wspólnych minut.

Po drugie, Luce Donciciowi paradoksalnie nie pomaga model gry Dallas Mavericks. Paradoksalnie, bo po części dzięki niemu notuje tak wysokie statystyki. Model ofensywny Mavericks jest – można powiedzieć – całkiem prosty. Piłkę dostaje Luka Doncic. Jeśli gra z kimś 1 na 1, najpewniej zdobędzie punkty. Jeśli zostaje podwojony, oddaje piłkę komuś wolnemu. Te prawie 9 asyst na mecz nie bierze się z powietrza. Co do zasady, gdyby liczyć tzw. 'asysty hokejowe’, czyli podania, które otworzyły drogę do kolejnego podania na wolne pole, to Luka byłby absolutnym rekordzistą:

To jest system Luka-centryczny. Kiedy Doncic schodzi z parkietu, Mavs zdobywają o 13,4 punktu na 100 posiadań mniej. Piłka staje w miejscu – odsetek rzutów trafionych po asyście wraz zejściem Doncicia z boiska spada o 10,3%. bez niego nikt nie jest w stanie w pojedynkę wygenerować przewagi, a na tym opiera się ich gra. Tak się na dłuższą metę nie da – z kilku powodów.

Przede wszystkim, Luka nie może grać przez cały sezon po 40 minut i ciągnąc ofensywę w każdym kolejnym posiadaniu. Po prostu nie wytrzyma tego wydolnościowo. Każda drużyna z wielkim graczem w tej lidze ma inne opcje, odciążające lidera. W Mavs tego nie ma. Jedynym zawodnikiem, który w ogóle dostaje zasłony na piłce od innych graczy, jest Spencer Dinwiddie. Dostaje ich jednak bardzo mało. Tu wszystkie pick’n’rolle, które gra Luka Doncic z innymi zawodnikami:

A tu wszystkie pick’n’rolle, jakie gra z innymi Spencer Dinwiddie, czyli na dobra sprawę wszystkie pozostałe pick’n’rolle Dallas Mavericks:

Różnicę widać gołym okiem. Jedynym gościem grającym atak pozycyjny poza Donciciem jest Spencer Dinwiddie i gra go mało. Jedynym, który oprócz Doncicia zdobywa punkty w grze 1 na 1 jest Christian Wood i też zdobywa ich mało (zdobywa tak średnio 2 punkty na mecz).

O ile w sezonie regularnym można w ten sposób wykręcić dobry wynik (no i powalczyć o nową nagrodę wprowadzoną przez NBA), o tyle w Playoffach nie ma to żadnego sensu. Kiedy naprzeciw stanie drużyna, która będzie miała czas na przygotowanie się do siedmiomeczowej serii i przystosuje swoją obronę do gry przeciwko wciąż jednemu i temu samemu schematowi, to Mavs sobie nie poradzą. Playoffowy zespół potrzebuje więcej, niż jednego mocnego ofensywnego rozwiązania. No a przecież Mavs mają być zespołem Playoffowym.

Nie wiemy: czy Clippers to dalej jeden z kontenderów. To, że Kawhi Leonard gra w kratkę, samo w sobie nie budzi moich wątpliwości co do pozycji Clippers w wyścigu po Finały NBA. Budzą je inne kwestie.

Jestem już na etapie, w którym nie rozczarowuje mnie fakt, że Kawhi Leonard rozegrał tylko 7 z 26 dotychczasowych spotkań. Musimy przywyknąć do tego, że jego przypadłość – tendinopatia stawu kolanowego – to przewlekłe, nieuleczalne schorzenie, które już do końca kariery będzie go ograniczało. Fakt, że już trzykrotnie wypadał w tym sezonie z gry w imię odpoczynku, czy pozbycia się bólu w kolanie, jest jak najbardziej wliczony w plan na ten sezon. Kawhi ma móc rozegrać te 20-30 meczów na najwyższym poziomie na wiosnę, w Playoffach. Jeśli ma w tym celu opuścić 3/4 sezonu regularnego, niech i tak będzie. Bardziej martwi mnie coś trochę innego.

W zeszłym sezonie Clippers rozegrali wszystkie swoje spotkania bez Kawhi Leonarda w składzie i… Byli naprawdę dobrym zespołem. Grając bez Leonarda, oraz w zdecydowanej większości spotkań bez Paula George’a, zajęli 9. miejsce na zachodzie i walczyli o Playoffy w turnieju Play-In. Obecnie natomiast, z Paulem Georgem dostępnym w większości spotkań, wyglądają naprawdę kiepsko. Akurat z Georgem nie wyglądają tak zupełnie najgorzej. Bez niego są jednak od gorsi o prawie 13 punktów na 100 posiadań. Co się stało z tamtym składem? Co się stało z zespołem, w którym Amir Coffey na spółę z Reggiem Jacksonem byli w stanie skutecznie prowadzić ofensywę, Luke Kennard z Robertem Covingtonem rozciągać grę trójkami, a Ivica Zubac pilnować strefy podkoszowej? Dziś dobrze radzi sobie tylko ten ostatni i to głównie dlatego, że nie ma żadnego zmiennika, na którego tle moglibyśmy go oceniać.

Zdrowie Kawhi Leonarda to oczywiście zawsze zagadka. Plan jest taki, żeby był zdrowy na Playoffy, ale pewności nie ma nigdy. Niepewność to słowo, które bardziej ciśnie się na usta. Jeśli będzie w stanie grać, pomoże. Już teraz, w tych zaledwie 7 rozegranych meczach, Clippers z nim na parkiecie są o 16,3 (!) punktu na 100 posiadań. No a mówimy przecież o kiepskich, żeby nie powiedzieć słabych meczach Leonarda na średnio 11,4 punktu przy skuteczności 16,7% za trzy. Samą swoją wszechstronnością i defensywną prezencją robi taką różnicę. Jeśli zdrowy, ciągnie zespół w górę. Może to zrobić w Playoffach. Najpierw jednak trzeba do nich wejść, a ten skład nie prezentuje się tak, jakby był w stanie to zagwarantować.

Wiemy, że: Heat brakuje ludzi do grania. W zeszłym sezonie Finały Konferencji, porażka po zaciętej, siedmiomeczowej serii z Celtics i peany na cześć trenera Spoelstry, który wyciągał maksimum z zadaniowców pokroju Maxa Strussa, Gabe’a Vincenta, czy Caleba Martina. Dziś? Bilans 11-14 i dopiero 10. miejsce na wschodzie – poza Playoffami, na skraju turnieju Play-In. Co się stało? Przecież skład względem zeszłego sezonu pozostał prawie niezmieniony.

Skład ten sam, ale pozostaje kwestia tego, na ile jest w stanie razem grać. Skala nieobecności poszczególnych zawodników Heat w danych meczach jest porażająca. Pod koniec listopada zaliczyli serię 4 porażek, w trakcie której przytrafił się mecz, w którym trener Spoelstra miał do dyspozycji tylko 7 zawodników. Nawet w Playoffach, kiedy rotacje są zawężane do najlepszych, wpuszcza się więcej rezerwowych.

Spotkania opuszczają w większości zadaniowcy, ja Vincent, Dedmon, czy Oladipo, którzy obecnie na przykład mają problemy zdrowotne, ale kłopoty nie omijają też najważniejszych zawodników:

zawodnik:rozegrane mecze:% zagranych meczów:
Kyle Lowry25100%
Tyler Herro1768%
Duncan Robinson1872%
Jimmy Butler1560%
Bam Adebayo2392%

Każdy zespół miewa jednak tego rodzaju kłopoty – kontuzje, choroby, przytrafia się każdemu. W przypadku Heat, zbiega się to jednak z problemem kadrowym. Kiedy na 110% swoich możliwości nie grają zawodnicy pokroju Strusa, czy Vincenta, rotacja Heat okazuje się niezwykle krótka. Na dobrą sprawę ten sezon Heat utrzymuje w tej chwili Caleb Martin – jedyny 'dodatni’ silny skrzydłowy tej ekipy oprócz często pauzującego Jimmiego Butlera.

Przy czym pozycja 'silny skrzydłowy’ jest nadana Martinowi na wyrost – przy wzroście 196 cm jest raczej nominalnym wingmanem, grającym jako czwórka z braku alternatyw. Jimmy Butler i Caleb Martin są za niscy, za krótcy do regularnej gry w roli silnych skrzydłowych. Defensywa Heat dużo traci na braku w tym miejscu dłuższych ramion, który to brak łatał rok temu PJ Tucker. W jak wielu z tych posiadań, kontestować rzut pod koszem musiał zawodnik, który nie ma szans zrobić tego skutecznie:

Jimmy Butler, Caleb Martin, Nikola Jovic i Haywood Highsmith. To goście, którzy biegają w rotacji Heat jako silni skrzydłowi. 'Siłę’ tych skrzydłowych, rozumianą przez warunki fizyczne, już poniekąd zakwestionowałem. Pozostaje jeszcze kwestia ofensywy, a konkretnie spacingu, który dawałby miejsce na grę podkoszową Bamowi Adebayo. W tym elemencie też jest krucho. Z jednym wyjątkiem:

silny skrzydłowy:3PM3PA3P%
Jimmy Butler0,82,335,3%
Caleb Martin1,53,640,7%
Haywood Highsmith0,72,329,7%
Nikola Jovic0,52,521,4%

Miami Heat rozpaczliwie potrzebują silnego skrzydłowego z prawdziwego zdarzenia. Po to, żeby poszerzyć rotację, żeby dodać centymetrów w obronie i żeby trafiać rzuty za trzy. Czekamy na ten utęskniony transfer po Jae Crowdera z Suns. Kandydat idealny.

Nie wiemy: w którą stronę idą Pacers. Czy oni nie mieli przypadkiem tankować? Gdybyście pokazali mi przed sezonem piątkę Haliburton-Nembhard-Hield-Mathurin-Turner, pomyślałbym: meh, raczej kiepsko. Okazuje się, że… Faktycznie, kiepsko. Taka piątka przez wspólne 40 minut gry notuje plus/minus na średnim poziomie -11,7. Wystarczy jednak zamienić Nembharda na niemniej anonimowego, a trochę solidniejszego w obronie Aarona Nesmitha i dostajemy piątkę notującą średni plus/minus na poziomie +43,7. Nembharda wrzucamy z kolei do rezerwowych ustawień, w których gra zamiast Haliburtona, a Turnera zastępuje Jalen Smith. No i dostajemy piątkę ze średnim plus/minus o wartości +13,5. Nieźle, jak na piątkę bez teoretycznie dwóch najlepszych zawodników.

Plan był taki – szukamy w trakcie sezonu wymiany dla Buddy’ego Hielda i Mylesa Turnera, a anonimowi goście jak wspomniani Nembhard i Nesmith zagwarantują odpowiednio niskie miejsce w tabeli w wyścigu po pick w drafcie. Nikt chyba nie przewidział, że ci goście są dobrzy.

No i nikt nie przewidział, że Tyrese Haliburton jest już teraz AŻ TAK dobry. Notując średnio 11 asyst na mecz jest liderem ligi w tej statystyce, jednocześnie jako jedyny przekracza magiczną granicę 10 asyst na mecz. Spośród 8 zawodników, którzy notują przynajmniej 8 asyst na mecz, tylko trzech traci mniej niż 3 piłki na mecz – dwóch starych, doświadczonych wyjadaczy w osobach Chrisa Paula i Mike’a Conley’a, oraz 22-letni Haliburton. Wbrew PESELowi, jest to jeden z najdojrzalszych kreatorów gry w całej NBA. Można wokół niego budować zespół na przyszłość. Tu jednak pojawia się pytanie: Jak to robić?

YT/Indiana Pacers

Możliwe, że zarząd Pacers nie będzie chciał czekać. Kto wie – być może przewidywana wcześniej wymiana z udziałem Buddy’ego Hielda nie będzie sposobem na pozyskanie picków, a na wzmocnienie składu w bliższej perspektywie. W końcu ich własny wysoki pick też powoli ucieka z pola widzenia. Obecnie Pacers z bilansem 13-12 zajmują 6. miejsce na wschodzie i tracą 7,5 meczu do miejsca pierwszego, jak i do ostatniego. Na tym nietypowym rozstaju dróg trzeba podjąć decyzję. Jasne, łatwiej jest przegrywać i zapolować ten jeszcze jeden raz na wysoki pick. Trudno jednak tak łatwo odpuścić, kiedy widać, że dobry wynik jest w zasięgu.