Co się dzieje z New York Knicks, trenerze Fizdale?

Co się dzieje z New York Knicks, trenerze Fizdale?

New York Knicks mają sporo ekscytującego młodego talentu, a jednak szorują po dnie ligowej tabeli – co się dzieje w tym Nowym Jorku, że nic nie jest tam w stanie urosnąć?

New York Knicks zaczęli sezon od bilansu 1-5, oraz NetRatingu na poziomie -7,3, co daje im niechlubne 27. miejsce w ligowej stawce, przed Kings, Grizzlies i Warriors. Ha, w tym roku to zachód jest słaby. Na wschodzie to jednak właśnie nowojorscy Knicks okupują dno tabeli i bynajmniej nie mają powodów do zadowolenia. Ich gra nie wygląda jakby był w niej potencjał na lepsze wyniki w przyszłości, decyzje trenera Fizdale’a są – delikatnie mówiąc – nieoczywiste, a liczba wysokich zawodników grających razem na parkiecie rajcuje co prawda niektórych oldschoolowych fanów, ale do niczego nie prowadzi.

Trener David Fizdale miał być dla tych fatalnych od kilku lat Knicks ratunkiem. Jest w składzie kilku młodych zawodników, a Fiz pokazał rokiem spędzonym na ławce Grizzlies, że może warto na niego postawić. Może jednak ten rok na ławce Grizzlies był fartem, a Fizdale nie jest tak dobrym trenerem jak myśleliśmy. Jasne, nie ma pod ręką najlepszego składu, ale gdyby zależało mu na wygrywaniu, mógłby spróbować to lepiej rozegrać. Pięć najczęściej pojawiających się na boisku line-upów, to różne warianty ustawienia z trzema nominalnymi wysokimi (Marcus Morris nie jest trójką w obecnej NBA – może grać takie minuty, ale nie aż 70%!). Najczęściej grający skład z dwoma wysokimi rozegrał zaledwie 9 minut i zgadnijcie co – był w tym czasie +32,6. Trzy najbardziej plusowe rotacje Knicks to takie z dwoma wysokimi zamiast trzech, ale każda z nich dostała tylko po kilka minut.

To oczywiście bardzo mała próbka, za nami dopiero sześć meczów i mówimy o rzędach wartości kilku-kilkudziesięciu minut. Na podstawie tych doświadczeń można już jednak spróbować wyciągnąć jakieś wnioski. Dlaczego nie widzimy niższych ustawień? Można się tłumaczyć tym, że w składzie jest zbyt wielu dobrych podkoszowych, by nie dawać im minut. Z drugiej jednak strony, Allonzo Trier od trzech meczów pozostaje bez wyraźnego powodu przyklejony do ławki. Zupełnie niezrozumiałe jest też postępowanie Fizdale’a z Frankiem Ntilikiną, który traci i zyskuje miejsce w pierwszej piątce bez konkretnego powodu i to na rzecz fatalnego od startu rozgrywek Wayne’a Ellingtona. Z młodym Francuzem na boisku Knicks tracą o 10,5 punktu mniej na sto posiadań – z Ellingtonem tracą o 16,8 więcej. W ofensywie może i rozciąga grę, ale jak do tej pory trafił tylko 9/30 rzutów z dystansu.

źródło:YouTube/TheKnicksWall

Wątpliwe jest na ten moment również powierzanie piłki Juliusowi Randle, by ten w wielu posiadaniach pełnił rolę point-forwarda, przeprowadzającego piłkę na drugą stronę. Fakt, Randle jest dosyć sprawny w grze przodem do kosza, ale jego kozioł nie pozwala mu na wychodzenie z sytuacji typowych dla rozgrywającego. Napotykane podwojenia są dla niego ogromnym problemem, a jego wizja gry i podanie nie działają. Efekt? Najlepsze w karierze 5 asyst na mecz, okupione aż 4,7 strat, zdecydowanie najniższy w karierze procent rzutów po podaniach (tylko 33%), przekładający się na słabą skuteczność 43% z gry. Ludzie z jego otoczenia wprost wspominają, że Randle jest sytuacją sfrustrowany:

„To trudne dla Juliusa, że musi grać bez rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia. Odpowiedzialność, która spada na  niego w związku z tym, ułatwianie innym gry i asystowanie, prowadzi do strat. Prawdopodobnie jest tym sfrustrowany, bo to człowiek o dużej dumie.”

To oczywiste, że ten sezon nie miał być dla Knicks przełomowym – chodzi przede wszystkim o ogrywanie młodzieży, przeczekanie do kolejnego offseason z dużą ilością gotówki do wydania, a może przy okazji wyciągnięcie kolejnego wysokiego picku. Trudno jednak wykuć z takiej sytuacji coś pozytywnego, kiedy w składzie pojawia się frustracja. Jak do tej pory nie ma poważnych doniesień o tym, jakoby w szatni Nowojorczyków panowały jakieś poważne problemy. Co więcej, trener Fizdale znalazł dla swojej ekipy świetnego lidera w postaci Marcusa Morrisa, którego od jakiegoś czasu wychwala pod niebiosa:

„Poziom jego liderowania jest nieprawdopodobny. Naprawdę nie wiedziałem tego o nim, kiedy zaczynaliśmy współpracę. Wiedziałem, że jest twardym gościem, oraz że potrafi grać w kosza. Sposób w jaki przewodzi tej grupie jest jednak wprost nie do uwierzenia. Jeden z lepszych liderów z jakimi pracowałem w tym sporcie. Sposób w jaki podchodzi do swoich kolegów, nigdy nie odpuszcza, zawsze nazywa rzeczy po imieniu. Nie wytyka innych palcami – zawsze bierze na siebie, próbując robić wszystko, by dobrze przewodzić grupie.”

Czy kibicując drużynie koszykówki chcesz, żeby inspiracją dla zawodników był Marcus Morris? Ten gość, który nie wytrzymał ciśnienia meczu preseason i zdzielił rywala piłką w głowę? Warto pamiętać, że trener Fizdale już wtedy pochwalał ducha rywalizacji, jaki drzemie w Morrisie. Dobrze byłoby, gdyby ten duch przekładał się na sukcesy boiskowe, ale niestety na to się jak na ten moment nie zanosi.