Los Angeles Clippers budują drużynową tożsamość
Minionej nocy do gry wrócili Paul George i Kawhi Leonard. Łącznie zdobyli 50 punktów, a Clippers wygrali z Orlando Magic 116:90. Dwójka liderów musiała opuścić dwa wcześniejsze mecze z powodu kwarantanny, nałożonej na nich ze względu na ligowe protokoły bezpieczeństwa. Gdyby nie to, być może Clippers w tabeli konferencji zachodniej byliby przed Utah Jazz, którzy mają właśnie zdecydowanie najdłuższą w lidze serię 11 wygranych z rzędu. LAC w ostatnich 10 meczach przegrali tylko raz – przeciwko Hawks, kiedy to nie zagrali właśnie Kawhi z Georgem. Zawodnicy nie kryli rozczarowania tym, że kwarantanna wytrąciła ich trochę z rytmu:
„Graliśmy tak świetnie, szkoda, że musieliśmy zrobić przerwę. No ale bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Uznajemy to jako rzecz najważniejszą.”
Paul George
„To był kłopot, bo byliśmy na dobrej drodze, a tu ja i PG#13 wypadamy z gry. To mój sposób myślenia -po prostu chęć gry w koszykówkę, chęć ciągłego budowania chemii, stawania się lepszym zespołem. Rozumiem jednak protokoły. To była szansa dla chłopaków, żeby wejść na wyższy poziom, przejąć większą rolę.”
Kawhi Leonard
A trzeba przyznać, że Clippers złapali w tym sezonie rytm. Są jedną z tylko trzech ekip, które są w ligowym top 10 zarówno w ratingu ofensywnym, jak i defensywnym. Oprócz nich są tam także Lakers i Jazz. Wydaje się, że gra pod trenerem Tyronnem Lue trochę się zmieniła. Cyfry są tego pewnym odbiciem – Kawhi i George notują łącznie średnio o 2,2 asysty na mecz więcej, a ich łączny usage spadł o 4,6%. To jednak szczegóły – objawy. Spójrzmy na boisko, czyli na to, co te objawy wywołuje.
Oczywiście, Kawhi i Leonard wciąż zdobywają swoje punkty po akcjach indywidualnych. Wiele jest jednak momentów, w których nawet jeśli to jeden z nich oddaje rzut, piłka przechodzi przez ręce pozostałych zawodników:
A bywają i sytuacje, w których George i Kawhi są na parkiecie, ale w czasie pojedynczych posiadań obaj schodzą na drugi plan:
Znamienne, że we wszystkich tych akcjach kluczowe role odegrały dwa nowe nabytki Clippers: Serge Ibaka i Nicolas Batum. Zwłaszcza ten drugi i jego regularna, dobra gra jest sporym zaskoczeniem. Przynajmniej w kontekście bardzo słabego, minionego sezonu w jego wykonaniu w barwach Hornets. Wtedy zagrał w zaledwie 22 meczach, notując średnio 3,6 punktu. Dziś jest trzecim zawodnikiem Clippers pod względem minut granych średnio na mecz i niejako wygryzł Lou Williamsa z roli trzeciego najważniejszego zawodnika. Być może wcale nie powinno być to zaskoczeniem – Batum jest tym, czego potrzebowali LAC, czego brak krzyczał z ekranu w czasie ostatnich Playoffów. Jest rozgrywającym – kreatorem gry obok George’a i Leonarda, człowiekiem, który pchnie piłkę dalej, zagwarantuje dodatkowe podanie w każdej akcji. Lou-Will tego nie ma i u trenera Lue gra średnio o prawie 10 minut na mecz mniej. Nie można też zapominać o jego wkładzie defensywnym, wynikającym z rozmiaru i długich ramion popartych know-how:
Serge Ibaka także spełnia rolę, której się po nim spodziewaliśmy. Jako wyjściowy center sprawia, że podstawowy skład Clippers stwarza zagrożenie rzutem z dystansu całą piątką. Tworzy to znacznie więcej przestrzeni na wymianę piłki, na penetracje i odegrania, niż gdy na boisku jest Zubac, czy gdy był Harrell.
Odświeżony skład osobowy i ręka nowego trenera wydają się więc zdawać egzamin. Najpewniej dochodzi do tego czynnik, którego nie jesteśmy w stanie zbadać z tego miejsca, a więc atmosfera w zespole. Ta, po zakończeniu minionego sezonu, jawiła się jako raczej krucha. Słabe relacje na linii zawodnicy-trener, ale też rozłam wśród samych zawodników, którym nie odpowiadał gwiazdorski status i inne traktowanie liderów. Wygląda trochę tak, jak gdyby zmieniło się podejście George’a i Leonarda. Ten drugi wspominał o tym, jak starał się być razem z zespołem pomimo kwarantanny:
„Wciąż starałem się być na bieżąco z planem na mecze z Hawks, czy później z Heat. Rozmawiałem z trenerami, starałem się wiedzieć, jakie są nasze schematy krycia. Po prostu mentalnie zostałem w grze.”
No i chyba faktycznie został w grze, bo jego powrót na parkiet okazał się bardzo udany – jakby nigdy z niego nie schodził. Trener Lue nie krył zadowolenia i chwalił wpływ liderów na grę reszty zespołu:
„Myślę, że w noce, kiedy chłopaki byli już trochę zmęczeni, sama ich obecność dużo dla nas znaczyła. To było coś. Po prostu stwarzali zagrywki dla wszystkich dookoła, czynili grę łatwiejszą. Kiedy przeciwnicy podwajają Kawhi’a albo PG w post-up, albo w pick’n’rollach, to tylko ułatwia, bo reszta chłopaków znajduje wtedy czyste pozycje.”
Niemniej reszta zespołu pokazała, że też jest w stanie sobie poradzić. Paradoksalnie chwilowa nieobecność liderów mogła tej grupie dobrze zrobić. Być może pozwoliła im uświadomić sobie, że stanowią zespół, pewną całość, nawet w oderwaniu od kluczowych zawodników. Pokazać mógł to przede wszystkim mecz z Heat, wygrany 109:105 pod nieobecność dwóch największych gwiazd. Ich rolę skutecznie przejęli właśnie Batum z Ibaką. Sytuacje, w których Batum zazwyczaj przedłużyłby pewnie akcję dodatkowym podaniem, tym razem kończyły się jego rzutem:
Być może obserwujemy właśnie proces, w którym Clippers kształtują swoją zespołową tożsamość. Stają się drużyną – strukturą, którą nie stali się w pierwszym roku gry Leonarda i Kawhi w LAC. Może dopiero teraz, po roku, udaje się zbudować zdrowy balans – ekipę, w której grają gwiazdy, a nie ekipę i gwiazdy. Może ten klub potrzebował nie tylko innego trenera, kilku innych zadaniowców, ale też po prostu trochę więcej czasu.