50 punktów Bookera, game-winner Bryanta, Mike Conley z nowym rekordem

50 punktów Bookera, game-winner Bryanta, Mike Conley z nowym rekordem

To drugi mecz z rzędu Devina Bookera, w którym zdobywa co najmniej 50 punktów! To też drugi z rzędu, który przegrywa… Game-winnera trafia bowiem Thomas Bryant, a w tym czasie Mike Conley pobił punktowy rekord Memphis Grizzlies.


Blazers (47-27) – Bulls (21-55) – 118:98
Warriors (51-23) – Grizzlies (30-45) – 118:103
Pacers (45-30) – Thunder (44-31) – 99:107
Wizards (31-45) – Suns (17-59) – 124:121
Lakers (33-42) – Jazz (45-30) – 100:115


Ponad 20 zmian prowadzenia w meczu, przewaga nie wyższa niż 7 punktów i spotkanie zakończone efektownym game-winnerem – to wszystko przyniosło nam spotkanie Wizards z Suns. Na 1:30 do końca, Devin Booker trafił lay-up, dający remisowy wynik 118:118. W następnych dwóch akcjach doszło do pudłowania rzutów, aż na 45 sekund przed końcem Thomas Bryant trafił trójkę po podaniu Bradley’a Beala. Szybko odpowiedział na nią Jamal Crawford, samemu trafiając zza łuku. Przy stanie remisu 121:121 piłka trafiła więc do koszykarzy Wizards. Rozegrali akcję, która skończyła się dopiero na 2 sekundy przed końcową syreną. Akcja ta zakończyła się celnym rzutem Thomasa Bryanta, który właściwie przesądził o zwycięstwie Waszyngtonu:

2 sekundy na zegarze, trafiony rzut na 123:121, a na dodatek rzut wolny, który przysługiwał Bryantowi po faulu Richauna Holmesa. Podkoszowy Wizards wykorzystał rzut wolny, zmuszając Suns do oddania trójki rozpaczy. Piłka trafiła do Troy’a Danielsa, który spudłował. Tym samym Thomas Bryant został bohaterem meczu – zdobył 18 punktów (z czego 6 w ścisłej końcówce), 19 zbiórek i 3 asysty. Najlepszym strzelcem zespołu jednak nie był – to miano przysługuje Bradley’owi Bealowi, który zdobył 28 punktów, oraz Jabari Parkerowi, który oprócz 28 punktów zebrał też 15 piłek. Niespodziewanie dobry mecz z ławki rozegrał Jordan McRae, który uzbierał 21 punktów. To ten moment sezonu, w którym coraz częściej zadajemy sobie pytanie: kto?

Phoenix przegrali, co musiało się stać. Dzieje się tak bowiem zawsze, kiedy Devin Booker przekracza granicę 50 punktów. Tak, młody strzelec zdobył dziś dokładnie 50 punktów i był to jego drugi mecz z rzędu na co najmniej pół stówki. W przeciwieństwie do ostatniego meczu z Jazz, tym razem nie dostali przynajmniej potężnego lania, tylko do końca walczyli jak równy z równym.

źródło:YouTube/House of Highlights

Oprócz Jamesa Hardena, Devin Booker jest jedynym zawodnikiem, który w tym sezonie więcej niż raz zdobył przynajmniej 50 oczek. Według ESPN jest tez pierwszym w historii graczem, który ma bilans 0-3 w meczach, w których zdobył 50 punktów lub więcej.


To, co zrobili Thunder w trzeciej kwarcie meczu z Pacers, przekracza wszelkie pojęcie. Po bardzo wyrównanej pierwszej odsłonie, Indiana wyszła na dosyć wyraźne prowadzenie, wysokością osiągające kilkanaście punktów tuż po zmianie połów. W pewnym momencie trzeciej kwarty OKC zaskoczyli – zdobyli 24 punkty z rzędu bez jakiejkolwiek odpowiedzi rywala, samemu osiągając kilkunasto-punktowe prowadzenie, którego do końca już nie oddali.Na ile to zasługa świetnego zrywu Thunder, a na ile opadnięcia z sił Pacers? Trudno rozstrzygnąć – Indiana spudłowała kilkanaście rzutów z rzędu, do czego defensywa OKC przyłożyła przecież swoją dłoń.

źródło:YouTube/Bleacher Report

Liderem punktowym Thunder był Paul George, który uzbierał 31 punktów. Russell Westbrook zakończył mecz z triple double na koncie – zanotował 17 punktów, 11 zbiórek i 12 asyst. W końcu dobry mecz rozegrał też będący ostatnio w dołku Steven Adams – Nowozelandczyk zapisał do boxscore’u 25 punktów (11/14 z gry), 12 zbiórek (aż 7 ofensywnych) i 3 asysty.

Dla Pacers natomiast najwięcej, bo 28 punktów, zdobył Bojan Bogdanovic. Trafił przy tym 6/9 rzutów z dystansu. Kolejne 18 punktów z ławki dorzucił Domantas Sabonis. Dobry mecz zaliczył tez Myles Turner, zdobywając 12 punktów, 14 zbiórek i 4 bloki.


Pomimo tego, że Memphis Grizzllies zdominowali Warriors pod koszem, to mistrzowie wyszli z meczu obronną ręką. Rozmiar zwycięstwa nie mówi wszystkiego – końcowe 15 punktów przewagi udało się wypracować dopiero w czwartej kwarcie. Grizzlies wygrali zbiórki, ściągając aż 19 piłek z ofensywnej deski. Byli jednak znacznie mniej skuteczni, co okazało się czynnikiem decydującym. Steph Curry zdobył 28 punktów, 10 zbiórek i 7 asyst, natomiast Kevin Durant 28 punktów, 9 zbiórek i 5 asyst. To głównie ten duet poprowadził GSW do wygranej.

Dobry mecz rozegrał też DeMarcus Cousins, który zanotował 16 punktów, 9 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty i 3 bloki. Trudno jednak powiedzieć, że wygrał pojedynek z Jonasem Valanciunasem. Litewski center zdobył na przestrzeni całego meczu 27 punktów i 13 zbiórek, robiąc z pola trzech sekund swoje miejsce. Pod koszami Warriors męczył też odradzający się w Memhis Bruno Caboclo. Brazylijski skrzydłowy zdobył 17 punktów i 13 zbiórek, z czego aż 8 ofensywnych.

Mike Conley z kolei zdobył 22 punkty i 8 asyst, stając się dziś najlepszym strzelcem w historii organizacji Memphis Grizzlies:


Utah Jazz przeszli się po Lakers, ale trzeba nadmienić, że nie był to pierwszy garnitur Jeziorowców. Nie zagrał LeBron James, który opuszcza mecze back-to-back, nie zagrali kontuzjowani Ingram, Ball i Hart, nie zagrał nawet Reggie Bullock. Jazz do zwycięstwa poprowadził Rudy Gobert – autor 22 punktów, 11 zbiórek i 3 bloków. Kolejne 20 punktów dorzucił Derrick Favors, a 11 punktów, 9 zbiórek i 14 asyst padło łupem Joe Inglesa, któremu niewiele zabrakło do tego, by mógł się cieszyć z triple double. Słabo zagrał Donovan Mitchell – przy skuteczności 3/11 z gry, obwodowy Jazz uzbierał zaledwie 11 punktów. po stronie Lakers natomiast 21 punktów uzbierał Kyle Kuzma, a 16 punktów i 13 zbiórek dodał JaVale McGee.


2 z 3 najważniejszych graczy Blazers, czyli Nurkic i McCollum, nie mogli dziś zagrać – Damian Lillard musiał więc radzić sobie sam i nie podołał. Zdobył tylko 11 punktów, trafiając 3/12 z gry i 1/6 za trzy. Mimo wszystko Blazers zrobili blow-out na fatalnych Chicago Bulls. Nie był to jednak, jak w przypadku Lakers, pierwszy skład Byków. Nie zagrali LaVine, Markkanen, Porter Jr. i Dunn. W tych okolicznościach do pierwszego składu załapał się nawet niejaki Brandon Samson.

Liderem punktowym Portland był wchodzący z ławki Seth Curry – zdobył on 20 punktów, trafiając 4/7 zza łuku. Kolejne 15 dodał ściągnięty z Cavs Rodney Hood. Dla Bulls z kolei 21 oczek zdobył Shaquille Harrison, dodając do nich 10 zbiórek.