47 punktów Curry’ego to za mało – Raptors prowadzą 2-1

47 punktów Curry’ego to za mało – Raptors prowadzą 2-1

No więc stało się – osłabieni Warriors nie mieli jak podjąć walki z dobrze dysponowanymi Raptors, dzięki czemu zespół z Toronto znów obejmuje prowadzenie w serii.


Raptors – Warriors 123:109 (2-1)


Toronto mieli ten mecz pod kontrolą przez cały czas. Nie ma się jednak co dziwić – nie zagrał Kevin Durant, Klay Thompson i Kevon Looney. Skład GSW pod ich nieobecność okazał się bardzo płytki, a jedynym jego elementem, który pozwalał im ten mecz w ogóle rozegrać, był Steph Curry. Zupełnie inaczej było natomiast po stronie Raptors, którzy zagrali wyjątkowo kolektywnie – każdy z zawodników pierwszej piątki zdobył przynajmniej 15 oczek.

Najwięcej zdobył ich oczywiście Kawhi Leonard, bo aż 30. Na dobre rozkręcił się dopiero w drugiej połowie, wtedy zdobywając aż 21 ze swoich punktów. Dołożył do tego 7 zbiórek, 6 asyst, 2 przechwyty i 2 bloki, a swoim występem pokazał, że nieobecność Klay’a Thompsona to duży problem przede wszystkim w defensywie. Przez większość meczu nie było na Kawhi dobrego obrońcy, a w pół-kontratakach robił co chciał. Kiedy partner pozostawał niekryty, podawał mu piłkę napędzając akcję, co tym rzem wcale nie wynikało bezpośrednio z dużej ilości podwojeń. Raptors przeciwko temu składowi Warriors znajdowali wolne pozycje łatwiej.

https://www.youtube.com/watch?v=-S4P5Md8Kcc

źródło:YouTube/FreeDawkins

Świetny mecz rozegrał także Kyle Lowry, zdobywając 23 punkty, 4 zbiórki i 9 asyst, trafiając przy tym 5/9 rzutów z dystansu. Obok niego Danny Green rzucił 18 punktów przy skuteczności 6/10 zza łuku. Kolejne 18 oczek dorzucił Pascal Siakam, zbierając przy okazji 9 piłek i zaliczając 6 asyst, oraz najwyższy w zespole wskaźnik plus/minus na poziomie +22, związany ze świetną grą w obronie. No i pan Marc Gasol, który zdobył 17 punktów, 7 zbiórek i 4 asysty i kompletnie zdominował Cousinsa, chowając go wręcz do kieszeni.

Warriors tym razem byli bardzo jednowymiarowi i ten mecz wyglądał trochę tak, jak gdyby zespoły odwróciły się rolami. To Raptors przystąpił do spotkania jako zespół bardziej utalentowany, dzielący się piłką i znajdujący pozycje na obwodzie. Warriors natomiast jawili się jako drużyna opierająca się na grze ofensywnej swojego lidera, bez pomysłu na zaangażowanie reszty ekipy – na kształt Raptors z wcześniejszych etapów sezonu. Trzeba Curry’emu oddać, że z roli lidera wywiązał się fantastycznie. Zdobył 47 punktów, 8 zbiórek, 7 asyst, trafił 6/14 rzutów za trzy i był bardzo zaangażowany.

źródło:YouTube/House of Highlights

Koniec końców jednak niewiele to dało – reszta zespołu była bardzo nieskuteczna. W rzutach z gry GSW przegrali 39% – 52%, a za trzy przegrali 33% – 44%, sumarycznie trafiając ich o pięć mniej. DeMarcus Cousins trafił 1/7 rzutów z gry, Shaun Livingston 1/5. Coś od siebie w ataku poza Currym dali jeszcze Draymond Green (17 punktów, 7 zbiórek i 4 asysty) i Andre Iguodala (11 punktów, 6 zbiórek). Przyzwoicie z ławki pokazał się Andrew Bogut, kończąc z 6 punktami i 7 zbiórkami. Poza tym – susza.

Trener Steve Kerr po meczu powiedział, że ma nadzieję na występ Klay’a Thompsona w kolejnym meczu – bardzo pomogłoby to drużynie z Oakland. Wciąż niepewny jest natomiast status Kevina Duranta, który może jeszcze nie zagrać. Nie chcę nic mówić, ale to będzie już czwarty mecz, a po nim seria może przenieść się z powrotem do Toronto przy stanie 3-1 dla Raptors. Stratę 1-3 oczywiście da się odrobić – GSW powinni to wiedzieć najlepiej. Najlepiej jednak do straty 1-3 nie dopuścić. Kolejny mecz będzie więc bardzo, bardzo ważny.