Zac Cuthbertson: Nie wstydzę się bycia zadaniowcem. Mistrzostwo? Nie byliśmy gotowi!
Wiem, że w dzisiejszej koszykówce nie wszyscy chcą się poświęcać i pełnić rolę zadaniowca czy twardego obrońcy, ale mi to kompletnie nie przeszkadza. Ktoś musi tym liderom pomóc. Jestem w gronie tych ludzi i się tego nie wstydzę – Zac Cuthbertson, zawodnik Kinga Szczecin.
Karol Wasiek: Jak oceniasz sezon 2023/2024 w wykonaniu Kinga Szczecin?
Zac Cuthbertson, zawodnik Kinga Szczecin w latach 2022-2024: (chwila zastanowienia) To sezon wzlotów i upadków. Myślę, że słowo rollercoaster idealnie pasuje. Nie ma co ukrywać, że obrona mistrzowskiego tytułu jest bardzo trudnym zadaniem. Czuliśmy na własnej skórze tę presję. Każdy chciał nas pokonać za wszelką cenę.
Nie osiągnęliśmy celu, jakim było zdobycie mistrzostwa Polski, ale uważam, że bycie w finale rok po roku jest sporym osiągnięciem. To jest coś, co zapamiętamy na długo. Wiadomo, że porażka w finale boli, ale takie jest życie. Trzeba się z tym pogodzić i iść do przodu.
Dlaczego King przegrał z Treflem w finale?
To jest bardzo dobre pytanie. Uważam, że przy wyniku 3:1 uznaliśmy, że jest już po serii i mistrzostwo samo się wygra. Myśleliśmy, że jesteśmy gotowi do zrobienia ostatniego kroku, ale uważam, że mentalnie nie byliśmy gotowi na zdobycie mistrzostwa. To moja opinia.
A Trefl… zrobił swoje. Wyszedł i skopał nam tyłki. Jestem pod dużym wrażeniem ich determinacji i pewności siebie. Nie zaprezentowali – pod względem koszykarskim – nic specjalnego, czegoś, co będę wspominał przez lata, ale byli bardzo mocni mentalnie. W tym aspekcie zaskoczyli mnie bardzo pozytywnie. Należą im się duże słowa uznania. Nie złamaliśmy ich nawet przy wyniku 3:1. Oni cały trzymali się planu, realizowali swoje założenia.
Może to był problem Kinga: “nie trzymanie się planu”?
Trzymaliśmy się planu, ale finalnie to nie zadziałało, nie przyniosło oczekiwanych efektów. Ale już nie wchodźmy w szczegóły. Zostawmy to. Takie jest życie: nie zawsze się wygrywa.
Dostrzegasz duże różnice między tym a poprzednim sezonie w kontekście zespołu i ludzi tworzących tę grupę?
Nie byliśmy oczywiście tacy sami, ale nie dostrzegam aż tak dużych różnic. Także pod kątem atmosfery i chemii w zespole. Byli inni ludzie, ale dbaliśmy o te kwestie. Czy tęskniłem za Brownem czy Faynem? Tak, tęskniłem. Czy zmieniliby naszą grę? Prawdopodobnie tak, ale… do cholery, prowadziliśmy 3:1 w finale. Powinniśmy to zamknąć! Nawet bez tych gości.
Za tobą drugi sezon w ORLEN Basket Lidze. Uważam, że przez te dwa lata wyrobiłeś sobie łatkę bardzo dobrego obrońcy, który potrafi uprzykrzyć życie najgroźniejszym rywalom. Faktycznie gra w defensywie daje ci tyle radości?
Dziękuję za miłe słowa. Doceniam fakt, że dostrzegasz moją ciężką pracę w obronie. Uważam, że byłem jednym z najlepszych obrońców w tej lidze w ostatnich dwóch sezonach. Czuję dumę, że potrafię zatrzymywać najlepszych zawodników po stronie rywali. To moja najmocniejsza strona.
Wiem, że w dzisiejszej koszykówce nie wszyscy chcą się poświęcać i pełnić rolę zadaniowca czy twardego obrońcy, ale mi to kompletnie nie przeszkadza. Powiem więcej: wiem, co trzeba zrobić, by być w tym elemencie skutecznym. Daje mi to ogromną radość.
Poza tym: nie wszyscy mogą być generałami i liderami. Ktoś musi tym liderom pomóc. Jestem w gronie tych ludzi i się tego nie wstydzę!
Jak oceniasz pobyt w Szczecinie? To były udane dwa sezony?
Jak najbardziej. Wróciłem do Szczecina na drugi sezon ze względu na ludzi pracujących w tym klubie. Mam na myśli prezesa Króla, trenera Miłoszewskiego, asystenta Majcherka i zawodników, którzy zostali w składzie. A także kibiców. Wataha jest świetna! Ci ludzie robią fantastyczną atmosferę, wspierają nas na każdym kroku. Jeżdżą za nami po całej Polsce. Naprawdę warto grać dla takich fanów. Szczecin – jako miasto – jest bardzo dobre do życia. Niczego tam nie brakuje. Nie jest za duże, nie jest za małe. Idealne bym powiedział.
Gra w Polsce była dla mnie dużym wyzwaniem. To bardzo dobra i wyrównana liga, w której jest wielu utalentowanych zawodników. Na pewno przez te dwa sezony mocno rozwinąłem swoje umiejętności. Jestem – po tych dwóch latach – znacznie lepszym graczem.
Jak będziesz wspominał współpracę z trenerem Miłoszewskim? Wiem, że czasami lubiliśmy sobie podyskutować, trener nawet mówił o tym, że sobie dogryzaliście. Jak to skomentujesz?
To była ciekawa współpraca, w której były momenty miłości i… wzajemnej nienawiści. Ha, ha (śmiech). Ale na koniec dnia obaj wiedzieliśmy, że idealnie do siebie pasujemy ze względu na miłość do tej gry i rywalizacji. Obaj kochamy wygrywać. Bardzo dużo zawdzięczam trenerowi Miłoszewskiemu. On był jak mój drugi ojciec. Jego rodzina zawsze była do mnie pozytywnie nastawiona, mogłem liczyć na jej wsparcie.
Uważam, że Arkadiusz Miłoszewski to najlepszy trener, z którym współpracowałem w swojej zawodowej karierze. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Następny sezon znów razem? Widzisz takie rozwiązanie?
Tak, a dlaczego nie? Jeśli pojawi się satysfakcjonująca oferta, to nie widzę przeciwwskazań. Szanuję ten klub, trenera, kibiców i miasto. Ten klub wiele mi dał!
Mówiliśmy o dyskusjach z trenerem, ale jesteś też znany z tego, że lubisz sobie pogadać z sędziami w trakcie meczu. To jest twój mankament?
Jestem gościem z pasją, który kocha wygrywać. Za wszelką cenę. Ale… nie namówisz mnie na dyskusję o sędziach. Nie chcę o tym gadać! Kiedyś mama mi powiedziała: “synu, jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, to nie zabieraj głosu”.