Wyniki NBA: Thunder wygrywają mecz na szczycie z Celtics! 11 strat Sabonisa, wielki Embiid!
Dobra, ja wiem, że Victor Wembanyama jest chudy, ale to niegrzeczne ze strony Ja Moranta, że uznał go za tyczkę do przeskoczenia:
CHI – PHI – 97:110
BOS – OKC – 123:127
BKN – NOP – 85:112
CHA – SAC – 111:104
SAS – MEM – 98:106
ORL – GSW – 115:121
Oddajmy jednak sprawiedliwość – to nie tak, że Wembanyama sobie ze skocznością Moranta w ogóle nie radził:
Wemby zanotował w meczu z Grizzlies 20 punktów, 7 zbiórek i 4 bloki, ale Memphis z Jacksonem Jr. i Biyombo mają na niego sposób, bo jego plus/minus wyniósł ostatecznie aż -13. Rzadki przypadek, kiedy z Victorem na parkiecie Spurs byli wyraźnie gorsi. Zakończyło się więc porażką – choć nadmieńmy z kronikarskiego obowiązku, że Jeremy Sochan rozegrał przyzwoity mecz na 12 punktów, 2 zbiórki, asystę i 2 bloki na skuteczności 4/6 z gry.
Dzielił i rządził Ja Morant, zdobywając 26 punktów, 5 zbiórek i 10 asyst. Memphis Grizzlies od jego powrotu notują bilans 5-3, z czego 1 porażka przypadła na jego chwilową nieobecność:
Przejdźmy jednak do crème de la crème minionej nocy, czyli starcia lidera konferencji wschodniej z vice liderem konferencji zachodniej. Celtics kontra Thunder: To na papierze zapowiadało się na hit i rzeczywiście ten hit dostaliśmy. Przez dwie kwarty oglądaliśmy wyrównane starcie na wysokim poziomie, w którym nikt nie wyszedł na prowadzenie wyższe niż kilka punktów. Do czasu trzeciej kwarty.
Tę odsłonę Thunder wygrali aż 40:25, prowadzenie przede wszystkim przez 7/10 z gry i 16 punktów Gilgeous-Alexandra, ale też 11 punktów w kwartę Josha Giddey’a, który wraca powoli do dobrej dyspozycji. W całym meczu zdobył bardzo dobre 23 punkty, 8 zbiórek i 6 asyst:
Ale popatrz tylko jakie spojrzenie rzucił mu Jaylen Brown. Niezależnie od ustaleń sądu, ta sprawa rzekomego współżycia z nieletnią dziewczyną będzie się za nim ciągnąć jeszcze długo:
Piorunujące spojrzenie w oczy Giddey’a było jednak jednym z niewielu highlightów Jaylena Browna w tym meczu. Niestety, jego odrobinę lepszej formy zabrakło Bostonowi, żeby powalczyć o zwycięstwo. Brown nie trafił ani jednej z 8 oddanych trójek, do 15 punktów dodając 4 straty i 5 fauli.
To duży kontrast względem Thunder trafiających drużynowo 45% za trzy.
Celtics jednak nie poddali się pomimo kryzysu w trzeciej kwarcie. Do końca gonili wynik, głównie rękoma Jaysona Tatuma i Kristapsa Porzingisa. Panowie zdobyli w tym meczu kolejno 30 punktów, 13 zbiórek i 8 asyst, oraz 34 punkty, 10 zbiórek i 4 bloki. Dla pogoni za wynikiem ważny okazał się też jednak Derrick White, który w kluczowej czwartej kwarcie trafił wszystkie trzy oddane trójki, w ostatniej minucie redukując stratę do 2 punktów:
Ostatecznie Thunder utrzymali jednak niewielką przewagę, trafili na końcu wszystkie rzuty wolne i mogli cieszyć się ze zwycięstwa. Oprócz wspomnianego Giddey’a, dobry mecz rozegrał Chet Holmgren, zdobywając 14 punktów, 3 zbiórki, 7 asyst i 4 bloki. Zapytany o to, czy Thunder mogą czuć się już jednym z kontenderów:
„Zostało nam jeszcze jakieś 50 meczów sezonu regularnego do rozegrania. Jeśli zaczniemy myśleć o Finałach NBA na początku stycznia, zmarnujemy cały ten pozostały czas na stawanie się lepszym zespołem.”
– Chet Holmgren
Trudno chłopaka nie lubić:
Wszystko to byłoby jednak niczym bez największej gwiazdy Thunder, Shai Gilgeous-Alexandra. Przeciwko Celtics zdobył on 36 punktów, 6 zbiórek i 7 asyst, a na pytanie do Holmgrena odpowiem ja, nieco śmielej: Thunder decydowanie wyglądają obecnie jak jeden z kontenderów:
Do niespodzianki doszło w Sacramento, gdzie miejscowi Kings nie poradzili sobie z rywalem tak mało wymagającym (z całym szacunkiem, pozdrawiam kibiców) jak Charlotte Hornets. Nie wystarczył dobry mecz Foxa na 30 punktów i nie wystarczyło triple-double Domanasa Sabonisa. Cóż… 'triple’double’ składa się z 23 punktów, 19 zbiórek i 11 strat (!), więc Sabonis jako pierwszy w tym sezonie osiąga dwucyfrową liczbę strat, zbliżając się na 3 straty do niechlubnego rekordu Jasona Kidda z 2000 roku.
Jednocześnie świetny dzień miał po drugiej stronie Terry Rozier. Lider Hornets pod nieobecność LaMelo Balla zdobył 34 punkty i 6 asyst:
Sixers już w pierwszej kwarcie meczu z Bulls prowadzili różnicą niemal 30 punktów. To była szybka dominacja. Philly trafili 7/11 za trzy w samej pierwszej kwarcie, dostając 13 punktów od Kelly’ego Oubre, który wskoczył do pierwszej piątki za nieobecnego De’Anthony’ego Meltona:
Ostateczny wynik nie wygląda jak absolutny blow-out tylko dlatego, że w czwartej kwarcie swoje minuty po stronie Sixers dostał Jaden Springer, Kenneth Lofton, czy Ricky Council IV, a z pierwszej piątki zagrał tylko Tyrese Maxey i to tylko 3 minuty. Wtedy Bulls udało się odrobić nieco straty, ale ani przez moment nie było nawet blisko.
Bulls trafili zaledwie 18,9% za trzy, wysyłali rywali na linię rzutów wolnych aż 30 razy i nie pomogło nawet 10 zbiórek w ataku Andre Drummonda. Joel Embiid znów przejechał się po rywalach. Tym razem przez 31 minut gry zdobył 31 punktów, 15 zbiórek i 10 asyst. Kawał gracza:
Drugi z rzędu mecz w pierwszej piątce Warriors młodego Trayce’a Jackson-Davisa. Dobrze widzieć, że Steve Kerr zaczyna coś kombinować z rotacją i wychodzi mu to na dobre:
Golden State Warriors wygrali z Orlando Magic, pomimo znów dobrego meczu duetu Franz Wagner & Paolo Banchero. Potrzebny był Chef Curry Show. Stephen uzbierał 36 punktów, 6 asyst, 4 przechwyty i był gorący w wyrównanej końcówce:
Oglądam to czwarty raz i dalej nie rozumiem co widzę: Sędzia gwiżdże tu faul techniczny Zionowi Williamsonowi:
Nie rozumiem też jak to jest, że wszyscy wciąż nabierają się na stary, zgrany numer Jose Alvarado:
Nets z kretesem polegli w starciu z Pelicans. To jednak o tyle ciekawe, że po stronie Nowego Orleanu nikt nie zdobył nawet więcej niż 16 punktów. Z drugiej strony jednak, aż 7 graczy zdobyło punktów 10 lub więcej. Wszystko to przy dobrej skuteczności 41% za trzy i solidnej 46,6% z gry. To się nazywa gra zespołowa.
Najwięcej uciułał ostatecznie CJ McCollum, bo 16 oczek, do których dorzucił 5 asyst: