Wyniki NBA: Starcie liderów konferencji, Jazz ogrywają mistrzów, triple-double w 20 minut!
Spójrzcie na te smutne, smutne oczy Stepha, który z ławki patrzy na to, jak Pelicans rozjeżdżają jego Warriors różnicą ponad 30 punktów:
WAS – IND – 104:112
SAS – DET – 130:108
SAC – CHA – 123:98
MIN – BOS – 120:127 [OT]
OKC – MIA – 128:120
PHI – ATL – 132:139 [OT]
HOU – CHI – 119:124 [OT]
NOP – GSW – 141:105
DEN – UTA – 111:124
TOR – LAC – 120:126
Minionej nocy miał miejsce pojedynek najlepszych zespołów wschodu i zachodu. Nie wiem, czy najlepszych dokładnie teraz – na zachodzie Clippers czy Thunder zdają się być w większym gazie niż Timberwolves, natomiast bilanse są obiektywne – Celtics vs Timberwolves to było starcie liderów swoich konferencji.
No i dostaliśmy widowisko – od początku do końca zacięte, w którym ani razu przewaga żadnej z ekip nie przekroczyła 10 oczek, które zakończyło się dogrywką. Zakończyło się – tak już precyzyjniej – świetną sekwencją Bostonu, w której Jason Tatum wjeżdża do obręczy jakby znieśli opłaty za autostradę, Jrue Holiday przytomnie przechwytuje piłkę po bronionej stronie, a Tatum wieńczy wszystko trójką w pół-kontrze:
To był naprawdę kawał widowiska. Obie drużyny trafiały przynajmniej 40% za trzy, obie nie traciły często piłki, gra płynęła; przelewała się falami z lewej do prawej i z prawej do lewej. Dobra koszykówka. Należą się Timberwolves brawa za tak wyrównaną walkę, kiedy poza grą byli kontuzjowani Rudy Gobert i Mike Conley, a więc 40% ich wyjściowej piątki. Wolves grali de facto w szóstkę z Nazem Reidem, plus kilka minut Jordana McLaughlina czy Shake’a Miltona.
Ostatnie minuty regulaminowego czasu gry były szalone. Warto je sobie zobaczyć, nawet z odtworzenia:
Oba zespoły dostały dobre występy swoich liderów. Dla Wolves 29 punktów zdobył Anthony Edwards i przeszkadzać mogło tylko 5 strat przy zaledwie 3 asystach. Towns dostarczył 25 punktów, 13 zbiórek i 6 asyst. Po drugiej stronie 35 punktów zdobył Jaylen Brown, ale najlepszy na parkiecie był Jayson Tatum. Nie tylko pokazał zimną krew w końcówce, ale w całym meczu uzbierał 45 punktów, trafiając 6/11 z dystansu. Myśląc o Jokiciach, Donciciach i nawet Gilgeousach-Alexandrach, zapominamy czasem o tym, że Tatum też w tej ścisłej topce jest:
Drugim z trzech meczów, które zakończyły się dogrywkami, było starcie Sixers bez Embiida z Atlantą Hawks. Tyrese Maxey mógł ten mecz wygrać w ostatnich sekundach, ale nie spodziewał się dłoni Trae Younga w tym miejscu:
Sixers przez cały mecz dobrze radzili sobie bez swojego najlepszego gracza, ale w dogrywce nie dotrzymali kroku. W dużej mierze dlatego, że stracili swojego drugiego najlepszego gracza. Tyrese Maxey spadł z boiska za przekroczenie limitu fauli, chociaż widać, że bardzo, bardzo próbował tego uniknąć:
Bez Maxey’a Sixers przez ostatnie 2 minuty dogrywki nie zdobyli już nawet punktu. Maxey przez cały mecz uzbierał 35, Tobias Harris dorzucił 32 i to prawie wystarczyło. Chociaż osamotniony po drugiej stronie nie był wcale Trae Young – Jalen Johnson dostarczył 25 oczek, tyle samo dał Dejounte Murray, a Okongwu dołożył 19 punktów i 11 zbiórek. Najlepszy był jednak Trae z linijką 28 punktów i 11 asyst:
Trzecim z kolei meczem zakończonym dopiero po dogrywce było starcie Bulls z Rockets. W pewnym momencie doliczonego czasu Rockets zmarnowali kilka okazji do przejęcia prowadzenia, nadziewając się na koniec na rozstrzygająca poniekąd trójkę Coby’ego White’a:
Bulls ostatecznie więc triumfowali, ale nie był to zły mecz Rockets… Nie wpadały rzuty. Fred VanVleet trafił zaledwie 3/14 za trzy, co przyczyniło się do skuteczności całego zespołu na niziutkim poziomie 24,4%. Robił co mógł Alperen Sengun – od niego 25 punktów, 9 zbiórek, 5 asyst i praca nóg niewidywana często:
Bulls ostatecznie odnieśli zwycięstwo, które jest sporym powiewem optymizmu. Zach LaVine zdobył 25 punktów i trzeba zauważyć, że od jego powrotu Bulls wygrali 3 mecze z rzędu. Jasne, były to dwa starcia z Hornets i teraz z Houston, ale pokrzepiające jest jeszcze coś innego – powrót LaVine’a nie przyćmił Coby’ego White’a w grze na piłce. Dziś dostarczył 30 punktów, 4 zbiórek i 8 asyst:
Mieliśmy też minionej nocy derby dna. San Antonio Spurs (5-30) przyjechali do Detroit Pistons (3-34) na jedyny swój mecz w tym sezonie, w którym byli wyraźnymi faworytami i w którym – jak zakładano – przejechali się po rywalach.
Jeremy Sochan wypadł dobrze, trafiając 7/15 z gry na 15 punktów, 4 zbiórki i 2 asysty. Zjawiskiem dnia był jednak – oczywiście – Victor Wembanyama. Zagrał tylko 21 minut i zanotował triple-double. Zdobył w sumie 16 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst i słał podania – podania za plecami, no-look passy, podania w kontrze przez całe boisko… Grał:
Jazz są w gazie – nie można przestać pisać tego zdania. Tej nocy przyjechali do Denver, zagrali z mistrzami NBA i ich najzwyczajniej w świecie ograli. To nie tak, że wyrwali zwycięstwo jakimś psim swędem. Nie – przez cały mecz sprawiali mistrzom manto, momentami prowadząc różnica 25 oczek. Nawet Nikola Jokic musiał zacząć pracować i dostawać się ponad 10 razy na linię na 27 punktów – na nic.
Jazz powtarzają schemat. Jorad Clarkson z ławki zdobywa 27 punktów i 9 asyst, dowodząc rezerwowymi ustawieniami. W pierwszej piątce rozgrywa Collin Sexton (22 punkty), ale na papierze, bo piłka po prostu krąży. Lauri Markkanen zdobywa 26 punktów i 12 zbiórek i wszystko to wygląda gładko:
Koszykówka dzieje się w górzystym Salt Lake City, ale też na wybrzeżu, w Los Angeles. Kawhi Leonard – świeżo po podpisaniu przedłużenia kontraktu – błyszczy. Widzisz przed sobą agresywne podwojenie? Nie przejmuj się, jedź:
Los Angeles Clippers ograli Toronto Raptors pomimo bardzo dobrego meczu tercetu Quickley-Schroeder-Barrett (kolejno 25, 22 i 24 punkty). Znów jednak zabrakło kanadyjskiej ekipie głębi składu – z ławki nie zadziało się nic poza zrywem na 12 punktów Gary’ego Trenta Jr.. Reszta trochę statystuje.
Clippers z też nie są znani ze swojej ławki, ale kiedy mieszają składem i tacy gracze jak Amir Coffey czy Daniel Theis grają obok Hardena i George’a, to rzeczy jednak się dzieją:
To był mecz duetu liderów. Wspomniany już Kawhi Leonard i Paul George zdobyli po 29 punktów, trafiajac w sumie 22 z 49 wszystkich rzutów z gry Clippers:
Golden State Warriors zostali zjedzeni – nie tylko przez Ziona Williamsona, ale przez całych Pelicans. Połknięci tak, jak potrafi to zrobić Pelikan. Dostaliśmy kolejny mecz Warriors na 30% z dystansu, kolejny słaby występ Stepha Curry’ego (15 punktów, 4/13 z gry) i kolejny raz niemoc trenera Steve’a Kerra. Promyczki są. Tyrece Jackson-Davis gra świetnie – dziś 9/11 z gry w 21 minut, ale znowu z ławki za bezbarwnym Looney’em. Moses Moody zdobył najwięcej w zespole 21 punktów, ale nie zagrał z ławki dłużej niż (niestety) fatalny dziś Brandin Podziemski. Źle to wygląda.
Pelicans znów z kolei zagrali bardzo drużynowo. To nie pierwsza taka sytuacja, kiedy nikt w Nowym Orleanie nie zdobywa nawet 20 punktów, ale aż 8 graczy notuje dwucyfrowy wynik. Najwięcej zdobył mimo wszystko Zion Williamson, który trafił bardzo skuteczne 8/12 z gry na 19 punktów, 5 zbiórek i 7 asyst:
Chet Holmgren radzi sobie coraz pewniej. Dziś przeciwko Heat – w dalszym ciągu bez Jimmiego Butlera – zdobył 23 punkty, 9 zbiórek i 3 bloki, współprowadząc Thunder do zwycięstwa obok Gilgeous-Alexandra (28 punktów, 8 asyst) i Jalena Williamsa (19 punktów, 9 zbiórek i 12 asyst):
Indiana Pacers poradziła sobie z Washington WIzards pod nieobecność Tyrese’a Haliburtona. Ciekawie wygląda szybka, ofensywna gra Pacers bez lidera-rozgrywającego. Piłka nadal krąży, choć nikt nie notuje wybijającej się liczby asyst. Nikt nie zostaje wyraźnym liderem punktowym, ale 7 graczy zdobywa po kilkanaście oczek:
Sacramento Kings ograli Charlotte Hornets, a najlepszym ich strzelcem był tej nocy Keegan Murray z dorobkiem 25 punktów: