Wyniki NBA: OG! Knicks zmiatają Nuggets, dzień konia Lakers, mecz na styku GSW z Kings!
Ostatnio pisałem o tym, jak świetny styczeń mają New York Knicks, zaznaczając jednak, że bardzo przypasował im terminarz. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Odpowiedzią są oczywiście wygrane z drużynami z topu. Ba, i to jakie wygrane! Z jakimi drużynami!
Minionej nocy w Madison Square Garden miały miejsce sceny prowokujące do przecierania oczu. Nie tylko dlatego, że działo się to w nocy; ze zdumienia.
Początek czwartej kwarty, 100 punktów na koncie Knicks. Goście – obrońcy tytułu z Denver – zaledwie 68 oczek po trzech kwartach. Nuggets się gubią. OG Anunoby idzie po swój nie-wiem-już-który przechwyt. Podnosi prowadzenie do 34 punktów. Kibice dostają to, na co tak długo czekali. Wielcy Knicks:
UTA – WAS – 123:108
PHI – IND – 122:134
DEN – NYK – 84:122
BOS – MIA – 143:110
MIN – BKN – 96:94
SAC – GSW – 134:133
CHI – LAL – 132:141
Za chwilę naprawdę może się okazać, że transfer OG Anunoby’ego był jednym z najważniejszych wydarzeń tego sezonu. Jeśli Knicks nie zwolnią tempa i zaliczą dobrą kampanię playoffową, Anunoby będzie punktem zwrotnym, bohaterem siedemnastu rozbudowanych reportaży na The Athletic, a za kilkanaście lat powstanie o jego transferze dokument ESPN 30 for 30.
Kibice skandują już dzisiaj: OG! OG!
Od debiutu Anunoby’ego Knicks notują bilans 11-2. Z nim na parkiecie są aż o 25,5 punktu (!) lepsi w przeliczeniu na 100 posiadań. To jest wskaźnik kosmiczny; niespotykany właściwie za wyjątkiem graczy, którzy weszli tylko na kilka minut w rozstrzygniętej już końcówce meczu. OG wygrywa swojej nowej drużynie mecze.
Tej nocy przeciwko Nuggets dobrze zagrał oczywiście Jalen Brunson z 21 punktami, dobrze zagrał Julius Randle z 17 punktami, 7 zbiórkami i 8 asystami, a po drugiej stronie nie popisali się ani Jamal Murray (3/11 z gry), ani jego zmiennik Reggie Jackson (1/7 z gry). Jokic robił co mógł, notując 31 punktów, 11 zbiórek i tylko 3 asysty – dlatego, że jego koledzy trafili 21/66 rzutów z gry (31,8%) i popełnili aż 19 strat.
Ale czy Nuggets byli nieskuteczni i tracili piłkę sami z siebie? Nie. OG Anunoby zatroszczył się o to, by tak było. Jego udziałem padło nie tylko najlepsze w drużynie 26 punktów, ale też 2 zbiórki, asysta i aż 6 (!) przechwytów przy plus/minus na poziomie +38. Wszystko to przez zaledwie 29 minut gry. Co za historia:
Steph Curry miał szansę, żeby pojawić się dziś w nagłówkach jako zwycięzca. Ostatnie kilkanaście sekund meczu z Kings, na tablicy punkt straty. To jest moment, w którym Steph mógłby trafić kosmicznego game-winnera. Mógłby, bo pokazywał już, że potrafi. Tym razem jednak po zasłonie na szczycie obrona Kings przytomnie podwoiła Curry’ego, a ten (lekko chyba zaskoczony) gubi piłkę:
Kings odnieśli ważne zwycięstwo, biorąc pod uwagę dołek, w jakim ostatnio się znaleźli. Warriors z kolei są w sytuacji o tyle trudnej, że po dłuższej przerwie spowodowanej nagłą śmiercią trenera Dejana Milojevicia przyszło im zagrać od razu back-to-back i w maratońskim sezonie regularnym nie wpływa to dobrze na rytm.
Draymond, jesteś zbyt doświadczony, żeby nabierać się na takie proste pompki:
Koniec końców mogliśmy oglądać widowiskowe, wyrównane starcie. Kings przez większość spotkania utrzymywali prowadzenie, jednak przeważnie nie przekraczało ono 5 punktów. Ofensywę Warriors przez ten mecz jak pług na plecach ciągnął ciekawy duet. Po pierwsze Steph, który zdobył 33 punkty, 6 zbiórek i 2 asysty, trafiając 6/14 z dystansu. Po drugie znów Jonathan Kuminga z ławki, który przez 30 minut (grał więcej niż Saric i Looney z pierwszej piątki) trafił 12/19 z gry na 31 punktów:
Kings jednak dowieźli mecz do końca i udało im się to tylko dlatego, że wyjątkowo udany dzień miał Harrison Barnes. Weteran trafił aż 7/12 z dystansu, zdobywając 39 punktów – najwięcej w karierze. Ciekawostka – Golden State Warriors są zespołem, przeciwko któremu Harrison Barnes na przestrzeni kariery zdobywa średnio najwięcej punktów (16,5 w 28 starciach). Po tych wszystkich latach dalej motywuje go wspomnienie o odrzuceniu z mistrzowskiej ekipy?
Zima na Florydzie zazwyczaj nie jest dokuczliwa, ale nie tyczy się to parkietów NBA. Miami Heat nadal są w sporym dołku. Porażka z Boston Celtics nie jest wielką ujmą i można było się jej spodziewać, ale 33 punkty różnicy na własną niekorzyść nie mogą być powodem do dumy.
Celtics zagrali kolejny kapitalny mecz, trafili aż 55% trójek, zdominowali Heat na deskach… A największy błąd popełnili zaraz po pierwszym gwizdku:
Trudno zarzucić coś Heat w kontekście tego konkretnego meczu. Nie trafiali źle z dystansu (38%), popełnili w sumie tylko 4 straty, co jest nawet imponujące. Nie potrafili jednak zatrzymać rywali. Obwodowy duet Rozier-Herro nie stanowi przewagi w defensywie. To bolesne zwłaszcza wtedy, kiedy Terry Rozier trafia 3/10 z gry na 7 punktów. To dopiero jego drugi mecz w Heat, ale widocznie ma duże trudności z aklimatyzacją.
Celtics robią swoje. Każdy z pierwszej piątki zdobył przynajmniej 15 oczek. Jaylen Brown zdobył ich 18, dokładając 4 zbiórki, 5 asyst i 3 przechwyty. Tatum zdobył punktów 26, dodając 8 zbiórek i 4 asysty. Najlepszy plus/minus (+26) zanotował Kristaps Porzingis, który przez zaledwie 20 minut uzbierał 19 punktów i zszedł do szatni z powodu skręconej kostki.
Joel Embiid nie przerywa swojej passy. Od 17 listopada – czyli od 22 spotkań – nie zszedł poniżej pułapu 30 zdobytych punktów. Sixers w tych meczach notują świetny bilans 18-4, więc jego ofensywne popisy mają jednak sens. Minionej nocy jego 31 punktów nie udało się jednak przekuć w zwycięstwo.
Indiana Pacers zaskoczyli rywali z Filadelfii, a świetny mecz – pierwszy tak dobry w barwach Pacers – rozegrał Pascal Siakam. Jako pełnoprawny lider (pod nieobecność Haliburtona) zanotował on 26 punktów, 13 zbiórek, 10 asyst i plus/minus na poziomie +30:
Minnesota Timberwolves w back-to-back i 3. meczu w 4 dni przystąpili do meczu z Nets i w czwartej kwarcie było widać już trochę ciężkie nogi. Stracili oni kilkunastopunktową zaliczkę z trzeciej kwarty i musieli walczyć na końcu o utrzymanie zwycięstwa. Mieli jednak siły na to jedno, ostatnie posiadanie w defensywie. Trochę już przywykliśmy, ale to wciąż zdumiewające: Timberwolves to świetna defensywa:
Do gry wrócił Mike Conley, odciążając na piłce Anthony’ego Edwardsa, który zdobył 24 punkty. Kolejne 27 punktów zdobył Karl-Anthony Towns, dokładając 10 zbiórek i 3 asysty:
Co za posiadanie! Taką ofensywę w Los Angeles chciałoby się oglądać częściej!
Jest ruch piłki, jest ruch bez piłki, są zawodnicy w rogach i spacing. Świeżo.
Jest też zwycięstwo z Chicago Bulls. LeBron James, Anthony Davis, Austin Reaves i D’Angelo Russell – każdy zdobył przynajmniej 20 punktów, a Jeziorowcy trafili aż 20/31 rzutów za trzy. Daje to niespotykane nawet w najlepiej rzucających ekipach 64,5% skuteczności. Ogromną część tego wyniku zapewnił Russell, trafiając 8/13 i krzycząc tym do zarządu: NIE WYMIENIAJCIE MNIE!
All 20 3-pointers from tonight 🍿 pic.twitter.com/k16bZFmqg2
— Los Angeles Lakers (@Lakers) January 26, 2024
Utah jazz bez większych niespodzianek ograli Washington Wizards, a ich najlepszym graczem na boisku był Lauri Markkanen z dorobkiem 29 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst i 3 przechwytów. Mecz bez większej historii: