Wyniki NBA: Jaden Ivey zjada Kings! Pelicans tłamszą Paula George’a!
Co by nie gadać: Jeremy Sochan ma luz i klasę. Uśmiech, garść popcornu, uprzejmości ze starszym Panem… A przecież nie wleciał nawet w kibiców Spurs, tylko w kibiców rywali. Silna aura:
SAS – MIA – 104:116
CLE – WAS – 114:106
TOR – CHA – 123:117
ATL – BOS – 117:125
GSW – PHI – 127:104
DET – SAC – 133:120
NOP – LAC – 117:106
Cóż, oprócz dość przyjemnego highlightu z kibicami miejscowych Heat, Sochan zagrał mecz… Poprawny. Zdobył 6 punktów, 5 zbiórek i 3 asysty, a jego Spurs ponieśli kolejną porażkę. O ile przez trzy kwarty spotkanie było bardzo zacięte, a przewaga mało kiedy przekraczała 5 punktów w którąkolwiek ze stron, o tyle w czwartej Heat zdołali już konkretnie odjechać. Spurs trafili w ostatniej odsłonie skromne 9/23 z gry, podczas gdy Heat 12/19.
Dzielił i rządził Jimmy Butler, który w tej kluczowej, ostatniej kwarcie, zdobył co prawda tylko 9 punktów, ale rozdał też aż 6 asyst i zanotował najlepsze w zespole +15. W przeciągu całego meczu uzbierał 17 punktów, 11 zbiórek, 11 asyst i 3 przechwyty, co dało mu jego pierwsze w sezonie triple-double:
Victor Wembanya ma siedem metrów wzrostu a robi takie rzeczy… Sorry, to dalej jest szokujące po tylu miesiącach jego gry:
Swoją drogą – skoro już tu jesteśmy… Dziś Trade Deadline, nasze ukochane transfery, pewnie wiesz. Jeśli aż do wieczora chcesz być na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje w transferowym świecie, to zaglądaj do naszej relacji na żywo:
Panie Maliku Monku, Pan uważa na tę obręcz!
Do pewnej sensacji doszło tej nocy w Sacramento: Detroit Pistons wygrali mecz koszykówki. Wiem, że to się czasem zdarza, ale za każdym razem jest to szokująca wiadomość.
Do czwartej kwarty obie drużyny przestępowały z nadzieją na wygraną – niewielką, kilkupunktową przewagę utrzymywali Kings. Wtedy wszedł jednak Jaden Ivey. Grał on świetnie przez cały mecz, ale w czwartej kwarcie wszedł na wyżyny – 6/6 z gry, w tym 3/3 za trzy, 19 punktów, 3 asysty, plus/minus na poziomie +15 i cała kwarta wygrana różnicą 15 oczek. Po prostu wziął ten mecz i sobie zabrał.
Na przestrzeni całego spotkania Ivey zanotował 37 punktów, 6 zbiórek i 7 asyst, naprawdę śmiało poczynając sobie pod nieobecność Cade’a Cunninghama:
Jeśli ktoś jeszcze nie ma na swoim radarze Brandona Millera, to proszę natychmiast ten błąd naprawić. Gra on w niezbyt porywających Hornets – prawda. Jego gra staje się jednak porywająca; z meczu na mecz coraz bardziej porywająca:
Charlotte Hornets – pomimo świetnej postawy swojego debiutanta – nie byli jednak w stanie wygrać meczu. W ostatniej minucie kluczową trójkę na zamknięcie meczu trafił… A nie… Oj nie nie nie…
No spudłowało się Scottiemu na końcu i nie był to jego wybitny mecz (wciąż, 18 punktów i 5 asyst), ale Raptors kolektywnie zagrali równo i dobrze. Aż sześciu graczy zdobyło po kilkanaście punktów, a siódmy RJ Barrett uzbierał aż 23 oczka.
Hornets byli zdecydowanie mniej równi. Najlepszy na parkiecie był damski bokser, który zdobył 45 punktów – możliwe, że na pożegnanie z Charlotte, bo przewija się w plotkach transferowych. Wspomniany Brandon Miller zdobył co prawda 20 punktów, ale trafił też tylko 2/8 za trzy. Brak LaMelo dalej boli.
Duże brawa za minioną noc należą się New Orleans Pelicans. Ich bilans 30-21 nie wskazuje raczej na to, by byli jakimś czarnym koniem w fazie Playoffs, natomiast w meczach z mocnymi rywalami zdarza im się pokazać coś, co przekonuje. Zapytajcie kibiców Kings.
Minionej nocy pokazali to z zespołem, który jeszcze wczoraj był liderem konferencji zachodniej, z Los Angeles Clippers. Tym czymś jest świetna, systemowa obrona z udziałem świetnych indywidualnych obrońców.
To od początku był mecz Pelicans. Pierwszą kwartę kończyli z przewagą 17 oczek, po tym, jak Trey Murphy trafił 4/4 na 11 oczek:
Ten mecz dla pelicans wygrała jednak przede wszystkim obrona. Zatrzymanie Clippers na 106 punktach – tych Clippers, którzy są ostatnio w świetnej dyspozycji – jest dużym osiągnięciem. Kawhi Leonard zdobył skromne 15 punktów, ale nie on najbardziej oberwał od duetu Jones-Daniels. Paul George przez cały mecz był w stanie trafić tylko 3/15 z gry, w tym szalone 0/8 z dystansu. Ściana nie do przejścia:
Po stronie Pelicans najwięcej punktów, bo aż 15, zdobył CJ McCollum. Największym zaskoczeniem był jednak występ Ziona Williamsona na 21 punktów, 3 zbiórki i… 10 asyst. Zion zawsze miał smykałkę do podań, ale tym razem dużo grał na piłce i naprawdę skutecznie wykorzystywał podwojenia rywali:
Andrew Wiggins roboty się nie boi. Trzeba samemu powstrzymać kontratak trzech rywali? Spokojnie:
Sixers bez Embiida nie mieli wielu argumentów przeciwko Golden State Warriors. Nawet wtedy, kiedy Steph Curry w całym meczu trafia tylko 2/7 z gry i zdobywa 9 punktów. Najlepiej pokazali się… Andrew Wiggins i Klay Thompson. Tak, jakby mieli zagrać swój ostatni mecz w barwach Warriors? Kto wie – plotki są.
Klay trafił 4/5 za trzy na 18 punktów, a Wiggins zdobył najlepsze w drużynie 21 punktów, dokładając 10 zbiórek:
Choć Celtics wypracowali sobie w czwartej kwarcie meczu z Hawks dość wyraźną przewagę, na dobrą sprawę dopiero trójka Porzingisa w ostatniej minucie sprawiła, że kibice Bostonu mogli na dobre odetchnąć:
Hawks podjęli rękawicę w walce z liderem wschodu i wypadli nieźle – nawet pomimo braku Dejounte Murray’a, który nie zagrał rzekomo z powodu bólu pleców. Na moje oko pakuje on walizki, bo zaraz zostanie przetransferowany, ale to tylko spekulacje.
Najlepszy na parkiecie był nie Jayson Tatum, nie Jaylen Brown, a po raz kolejny w tym sezonie Kristaps Porzingis. Łotysz trafił 13/19 z gry, notując najlepsze w zespole 31 punktów:
Cleveland Cavaliers rozprawili się z Washington Wizards, a 40 punktów, 8 zbiórek i 5 asyst zdobył po drodze Donovan Mitchell: