Wyniki NBA: Edwards męczy obręcze, młodzi Pacers w natarciu, OKC vs Jazz na szczycie zachodu
Niewielu jest takich zawodników w NBA, naprawdę. Patrzysz na takie zagranie i pierwsze co przychodzi do głowy, to jakieś highlighty Kobe Bryanta. Tak, Anthony Edwards – choć to kompletnie inna osobowość – ma w swojej grze trochę bryantowej aury:
CHI – TOR – 116:110
WAS – NYK – 109:113
OKC – UTA – 134:129
IND – SAC – 126:121
MEM – MIN – 103:118
Minnesota Timberwolves nie rozprawili się z Memphis Grizzlies łatwo – a przynajmniej nie do czwartej kwarty. Przez pierwsze trzy ćwiartki Memphis nieźle sobie radzili, momentami wychodząc nawet na prowadzenie w okolicach 10 punktów przewagi.
Czwarta kwarta zamknęła jednak temat.
Wolves wygrali ostatnią odsłonę aż 37:17, zatrzymując rywali na skuteczności 1/6 za trzy (16,7%0, podczas gdy sami trafili 6/7 (85,7%). Aż 12 z tych 37 punktów uzbierał właśnie Anthony Edwards, który ten mecz rozgrywał na paralotni:
Memphis Grizzlies, pozbawione tak wielu swoich kluczowych graczy (Morant, Bane, Smart, Adams, Clarke), było trzymane w meczu niemalże jednoosobowo przez Jarena Jacksona Jr.. Wyszedł tego dnia poza swoją strefę komfortu i wziął na siebie grę ofensywy, oddając aż 23 rzuty na 36 punktów. Rzuty, z których wiele nie było typowymi dla JJJ jumperami, a takimi walcami drogowymi:
Ostatecznie Grizzliez zabrakło po prostu argumentów. Jackson Jr. miał tylko Luke’a kennarda (dobre 5/7 za trzy), a Anthony Edwards miał Goberta (17 punktów), miał słabo dysponowanego, ale jednak Townsa (14 punktów), czy świetnego Mike’a Conleya (17 punktów 10 asyst). Sam Edwards z kolei uzbierał 28 punktów, 5 zbiórek i 5 asyst, dokładając kilka klipów do swojego highlightowego résumé:
Wysokich lotów pozazdrościł Edwardsowi Collin Sexton. Styczeń, środek sezonu zimowego, konkursy w Wiśle i Zakopanem, wysokie noty za styl:
Wsad Collina Sextona był odpowiedzią na akcję, którą Thunder na dobrą sprawę przechylili szalę tego wyrównanego meczu na swoją korzyść. Na nieco minutę przed końcem, kiedy mecz mógł jeszcze pójśc w obie strony, Jazz bardzo aktywnie próbowali podwajać Shai Gilgeous-Alexandra kiedy tylko ten dostawał piłkę. Shai jednak z podwojenia wyszedł obronną ręką, także z pomocą kolegów:
Starcie Jazz z Thunder – choć jeszcze kilka miesięcy byłoby to nie do pomyślenia – naprawdę w styczniu 2024 roku było starciem czołowych ekip konferencji zachodniej. Nie wskazuje na to oczywiście miejsce w tabeli Jazz (dopiero 9. pozycja), ale w ostatnich 15 meczach notują najlepszy procent zwycięstw w lidze (80%) ex aequo z Boston Celtics.
Thunder jednak także są w wyśmienitej formie. Dostali świetny występ od Jalena Williamsa (27 punktów, 3 zbiórki, 8 asyst), dostali dobry mecz Josha Giddey’a (20 punktów, 10 zbiórek, 6 asyst), defensywę Cheta Holmgrena (4 bloki) i przede wszystkim świetnego Shaia Gilgeous-Alexandra. To nie takie oczywiste – gra on ostatnio z jakimś urazem kolana, co w niektórych meczach było po prostu widać. Nie tym razem. Shai trafił aż 15/17 rzutów wolnych, zdobywając 31 punktów, 6 zbiórek i 6 asyst:
Indiana Pacers – jeszcze bez Pascala Siakama – wygrali z Sacramento Kings. Bez Siakama, bez Tyrese Haliburtona, a nawet bez Aarona nesmitha i Andrew Nembharda. Powoli staje się to zespół z systemem większym niż najważniejsze jednostki. Ten „system” jest oczywiście dość prosty na papierze. To szybka koszykówka, nastawiona na znalezienie pozycji do rzutu za trzy możliwie wcześnie, a jeśli nie, to wjazd do obręczy w kontrze. Niby proste, ale każdy wie co robić, gdzie być; każdy dobrze odnajduje się w tym tempie i czuje timing.
Kevin Huerter trafił 7/12 za trzy, Domantas Sabonis zanotował kolejne triple-double, ale to nie wystarczyło. Przy tak wielu nieobecnych obwodowych, Buddy Hield przejął obowiązki w rozgrywaniu kiedy na boisku nie było TJ McConnella (swoją drogą świetny jest McConnell, dziś 20 punktów i 10 asyst, ale też najgorsze w drużynie -15 przez jego braki w atletyzmie). Hield zdobył więc skromne 12 punktów, ale zanotował 8 asyst.
Co ważne, trener Pacers dał pograć młodym, którzy do tej pory nie dostawali wielu szans na grę. Przede wszystkim loteryjny pick z ostatniego draftu Jarace Walker, który pierwszy raz sezonie rozegrał duże minuty w drugim meczu z rzędu, zdobywając 15 punktów, 2 zbiórki i 2 asysty z ławki. Uwielbiam potencjał tego gracza, ale musi więcej grać. Kiedy wejdzie Siakam, nie będzie o to łatwo:
Pograli też Jalen Smith (pierwsza piątka, 17 punktów i 13 zbiórek), Obi Toppin (25 minut z ławki), a nawet Ben Sheppard (28 minut, najwięcej w karierze). Cały zastęp młodych (oprócz Toppina) graczy, którzy mają wiele talentu, ale zaraz – obawiam się – znów wrócą na koniec ławki, albo do G-League. Tymczasem potrafili oni ograć Kings w 3. wygranej z 5 meczów bez Tyrese Haliburtona:
Scottie Barnes został „uwolniony”. W jego potencjał od zawsze mocno wierzono, ale razem z Pascalem Siakamem trochę kanibalizowali swoje role na parkiecie. Teraz Barnes może robić to, co umie najlepiej – wszystko wszędzie naraz:
Scottie zagrał kapitalny mecz przeciwko Bulls, notując 31 punktów, 7 zbiórek, 6 asyst, 3 przechwyty i 3 bloki na skuteczności 11/18 z gry. Ma-szy-na. Niestety, nie wystarczyło to do zwycięstwa i nie pomógł nawet udany debiut Bruce’a Browna na 15 punktów i 7 zbiórek z ławki. Quickley, Trent jr. i Barrett byli zbyt nieskuteczni z dystansu (łącznie 3/17). Bulls też nie zachwycali strzelecko (25% za trzy), ale wynik uciągnęła gra liderów – po 24 oczka zdobyli DeMar DeRozan i Nikola Vucevic:
New York Knicks trochę męczyli się z Washington Wizards. Przewaga ani przez moment nie była „definitywna”, a na końcu zabrakło jakiejś jednej trójki trafionej w ostatniej minucie, żeby zrobiło się gorąco. Jordan Poole miał jednak 2/9, więc kto miał tę trójkę trafić:
Ważne: Udany debiut w Wizards zaliczył Marvin Bagley III. Od razu w pierwszej piątce zagrał 39 minut, zdobywając 20 punktów, 11 zbiórek i 3 bloki. Wizards potrzebowali tej energii pod obręczą:
Ostatecznie Knicks do zwycięstwa poprowadził Jalen Brunson, który zanotował tej nocy 41 punktów, 8 zbiórek i 8 asyst: