Wyniki NBA: Blok sezonu?! Edwards wygrywa mecz niesamowitym skokiem!
Wow.
Wow!
Nie wiem jak to opisać. Jeśli gracie w gry, to wiecie pewnie, że często istnieje coś takiego, jak mechanika podwójnego skoku. Wciskasz spację, kontrolowana przez Ciebie postać podskakuje, a Ty w powietrzu wciskasz spację jeszcze raz i postać wybija się w powietrzu jeszcze wyżej.
No to Anthony Edwards wygrał swojemu zespołowi mecz właśnie poprzez wciśnięcie podwójnej spacji. No bo jak inaczej to wytłumaczyć?:
„Uderzyłem się głową w obręcz, trochę boli […] Nigdy w życiu nie skoczyłem tak wysoko.”
– Anthony Edwards
MIN – IND – 113:111
BKN – DET – 112:118
MIA – DAL – 108:114
TOR – PHX – 113:120
SAS – SAC – 129:131
CHI – GSW – 125:122
BOS – DEN – 109:115
Dobra, jeszcze raz. On dosłownie przywalił dyńką w obręcz:
To było bardzo dobre widowisko. Po pierwszej połowie, w której Minnesota wyraźnie przeważała, dostaliśmy bardzo wyrównaną drugą część. Pacers dostali w końcu dobry mecz i wysoki usage od Tyrese Haliburtona, który zdobył 23 punkty i 13 asyst. Był przy tym skuteczny (60%), ale najlepsza obrona ligi dała mu się we znaki, co zaowocowało aż 5 stratami.
Na końcu to było jednak starcie Pacers z Anthonym Edwardsem. Zanim zobaczyliśmy ten wywalający z kapci blok, Edwards trafił rzut wolny, a wcześniej floater i dwa jumpshoty – wszystko to w przeciągu ostatniej minuty meczu. Ant był 'clutch’ – był bardzo clutch.
Sumarycznie lider Wilków uzbierał 44 punkty, 6 zbiórek, 3 asysty, 2 przechwyty i 2 bloki – w tym ten, którego długo nie zapomnimy:
Uwaga! Niespotykane zdarzenie! Nie można tego przegapić, bo to się dzieje z częstotliwością jakichś zjawisk astronomicznych, które oglądamy teleskopem. Nikola Jokic daje z góry. Serio, to nie jest wideo wygenerowane przez AI, on to zrobił:
Według basketball-refrence, był to podobno jego 10. wsad w tym sezonie. Nie pamiętam żadnego, ale zaufam im.
Aaron Gordon dający z góry nie jest z kolei niczym niezwykłym. Choć ten wsad – przyznajmy – znamiona niezwykłości nosi:
Gordon z kolei według basketball-refrence pakował w tym sezonie piłkę z góry już 131 razy. W to łatwiej uwierzyć.
Niezależnie od liczby wsadów, czy jeszcze większej liczby obrotów Nikoli Jokicia wokół Kristapsa Porzingisa, Denver Nuggets wygrali tej nocy hitowe starcie z Boston Celtics. Czy to była zapowiedź tegorocznych Finałów? Możliwe, chociaż kandydatów jest sporo – zwłaszcza na zachodzie. Na pewno było to starcie na szczycie.
Celtics ciągnął w tym meczu duet Brown-Porzingis. Pierwszy zdobył aż 41 punktów, drugi 24, ale obaj oddali ponad 20 rzutów z gry. Jayson Tatum wyjątkowo był mocno na uboczu. O ile jeszcze w pierwszej kwarcie był pod grą, tak w trzech pozostałych trafił łącznie 2/8 z gry i nie jestem pewien, czy na pewno wynikało to ze świetnej obrony rywali (choć oczywiście świetną robotę robił na nim Aaron Gordon).
Jayson Tatum zawiódł, zwłaszcza w crunch time, gdzie Celtics bardzo potrzebowali trafienia, a on dostał zupełnie otwartą pozycję:
Coraz głośniej mówi się o tym, że Tatum zawodzi w najważniejszych momentach. Trzeba będzie to przeanalizować w tekście.
Tymczasem Nuggets do zwycięstwa poprowadził – oczywiście – Nikola Jokic. Kristaps Porzingis – przy wszystkich jego umiejętnościach – nie jest najlepszym obrońcą na nisko osadzonego, pchającego się Jokicia. Kolejne triple-double z 32 punktów, 12 zbiórek i 11 asyst na koncie:
Tymczasem znów w akcji legendarny sędzia Tony Brothers. Tym razem przewinienie za klaskanie. Nawet nieprzesadnie ekspresyjne klaskanie:
DeMar DeRozan od jakiegoś czasu praktycznie co mecz rozgrywa rewelacyjne końcówki. Wyrasta z niego solidny kandydat do nagrody Clutch Player of The Year. Tym razem takim rzutem pozwolił Bulls doprowadzić do zwycięstwa w końcówce:
Golden State Warriors nie byli gotowi na… Small-ball Chicago Bulls. Byki nie tylko nie wyszły duetem Vucevic-Drummond, ale wręcz wpuścili Drummonda na tylko 12 minut, grając zawsze tylko jednym centrem i DeMarem DeRozanem jako silnym skrzydłowym, z trójką obwodowych w pierwszej piątce. Coby White, Ayo Dosunmu, Alex Caruso – w dużej mierze ten tercet zatrzymał Stepha na 3/12 za trzy.
DeMar DeRozan zdobył ostatecznie 33 punkty, 8 zbiórek i 4 asysty, dostając do Nikoli Vucevicia wsparcie na poziomie 33 punktów, 11 zbiórek i 5 asyst:
San Antonio Spurs świetnie radzili sobie bez Victora Wembanyamy w meczu z Sacramento Kings. Choć w drugiej kwarcie przegrywali różnicą 20 punktów, byli w stanie wrócić i w czwartej kwarcie rozdawać karty. Ogromna w tym zasługa głównie Devina Vassella (30 punktów, 9 asyst, 11/18 z gry), ale też choćby Malaki Branhama, który z ławki trafił 5/5 za trzy.
Na końcu jednak Kings znów uratował Malik Monk:
2/7 za trzy, 6 strat, ale kiedy trzeba było trafić wygrywający rzut, to stanął na wysokości zadania. Chwilę później rzut na zwycięstwo po przechwycie trafił Domantas Sabonis:
Dziś niestety przeciętna dyspozycja Jeremy’ego Sochana – nasz rodak trafił tylko 3/10 z gry na 9 punktów, ale też 8 zbiórek, 2 asysty, przechwyt i 2 bloki. Co nie trafił w ataku, nadrobił w obronie i zanotował najlepszy w drużynie wskaźnik plus/minus na poziomie +10. W przegranym meczu to naprawdę imponujący wynik:
Kings do zwycięstwa poprowadził duet liderów. De’Aaron Fox, jako najlepszy strzelec zespołu, zdobył 33 punkty, jednak dużo bardziej imponujący był występ Domantasa Sabonisa. Swoje 31 punktów zdobył na dużo lepszej skuteczności (14/19), dokładając 17 zbiórek i 9 asyst:
Kolejne triple-double Luki Doncicia, kolejne z przynajmniej 35 punktami. To już czwarta taka linijka z rzędu, pierwszy raz w historii NBA. Ciekawe – pomyślałbym, że James Harden w primie miał taki tydzień. Luka jest jednak w rewelacyjnej dyspozycji. Niestety nie zawsze jego genialne występy przekładają się na zwycięstwa. Tym razem jednak się udało:
Heat zabrakło trochę lepszej dyspozycji w ataku Jimmiego Butlera. Skromne 14 punktów z 12 rzutów to mniej, niż oczekiwalibyśmy od lidera. Zwłaszcza, że w końcu „dojeżdżać” zaczął Terry Rozier – dziś 27 punktów, 11 asyst i okrągłe 0 strat:
Dzień konia miał Grayson Allen. Właściwie to kwartę konia. W pierwszej kwarcie meczu z Raptors Grayson Allen trafił 7/8 z dystansu. Co mu podali, to rzucał i trafiał. Jego 21 punktów w pierwszej odsłonie właściwie ustawiła mecz. Całe szczęście dla Suns, bo w trzech pozostałych kwartach trafiał już 1/6:
Najlepszym strzelcem Suns mimo wszystko był jednak Kevin Durant, którego udziałem padło 35 punktów:
Bracia Thompson mają niespotykaną wcześniej energię:
Detroit Pistons zaskakująco poradzili sobie z niezłymi ostatnio Nets, prowadzeni przez duet obwodowych. Cade Cunningham zdobył 32 punkty i 11 asyst, co nie było jednak tak zaskakujące, jak 34 punkty i 6/9 za trzy od Jadena Ivey: