Wojciech Czerlonko: Wrócić do PLK. Zyskowski wzorem do naśladowania [WYWIAD]

Wojciech Czerlonko: Wrócić do PLK. Zyskowski wzorem do naśladowania [WYWIAD]

Wojciech Czerlonko: Wrócić do PLK. Zyskowski wzorem do naśladowania [WYWIAD]
Wojciech Czerlonko / foto: Krzysztof Polaczyk

Nie chcę być „królem I ligi” i grać w tych rozgrywkach przez kolejne lata. Bardzo zależy mi na powrocie do ORLEN Basket Ligi. W ostatnim czasie przeszedłem sporą metamorfozę mentalną. Taką osobą, którą z przyjemnością oglądam, jest Jarosław Zyskowski. Na nim chciałbym się wzorować – mówi Wojciech Czerlonko, gracz zawodnik Bears Uniwersytet Gdański Trefl Sopot.

Karol Wasiek: Dlaczego Wojciech Czerlonko – mimo jasnej i konkretnej deklaracji o powrocie do ORLEN Basket Ligi – dalej gra na zapleczu ekstraklasy?

Wojciech Czerlonko, zawodnik Bears Uniwersytet Gdański Trefl Sopot: Prawdą jest, że po zakończeniu ostatniego sezonu w ogóle nie myślałem o tym, by dalej grać na tym poziomie rozgrywkowym. Marzyłem o powrocie do ekstraklasy. Taką też informację przekazałem mojemu agentowi, który szukał mi pracy w ORLEN Basket Lidze.

Latem nie dostałem jednak żadnej konkretnej oferty z PLK. Tak jak powiedziałeś: bardzo chciałem wrócić, ale telefon milczał, nikt nie złożył propozycji. Było to za bardzo dużo zapytań i ofert z I ligi.

Wstrzymywałem się z podpisaniem kontraktu na poziomie I ligi, bo cały czas liczyłem na to, że zadzwoni telefon z PLK, mając na uwadze fakt, że pod względem indywidualnym miałem za sobą bardzo udany sezon. Odzewu jednak nie było, ale w końcu trzeba było podjąć decyzję. Pojawiła się ciekawa opcja otwartego kontraktu z Sopotu. Wtedy też odezwały się do mnie ekipy z Pelplina, z Koszalina i ze Starogardu Gdańskiego.

Czyli to prawda, że trzeci rok w I lidze mogłeś spędzić w ekipie Kociewskich Diabłów?

Tak, to prawda. Pojawiła się – choć dość późno – bardzo konkretna oferta ze strony klubu. Nie byłem chyba pierwszą opcją na liście, ale co nie zmienia faktu, że propozycja była bardzo kusząca pod względem finansowym. Wydaje mi się, że gdybym tę ofertę przyjął, to byłbym jednym z najlepiej opłacanych graczy na tym poziomie rozgrywkowym.

I-ligowy zespół z Sopotu przekonał mnie opcją otwartego kontraktu przez cały sezon, choć sama umowa opiewa oczywiście na mniejszą kwotę. Ciekawostką jest fakt, że klub z Kociewia w swojej propozycji też zawarł możliwość odejścia do PLK, ale tylko w wyznaczonym okresie. To mnie nie satysfakcjonowało, choć rozumiem takie działanie ze strony władz Kociewskich Diabłów.

Na korzyść Trefla działał również fakt, że na co dzień mieszkam w Gdyni. Nie musiałem się nigdzie przeprowadzać, bo miałem tu na miejscu zagwarantowane dobre warunki ze strony sopockiego klubu.

Dlaczego Wojciech Czerlonko tak bardzo chce wrócić do PLK?

Bo spędziłem tam większość swojej kariery i czuję, że jestem zawodnikiem z tego poziomu. Nie chciałbym, by przyklejono mi łatkę gracza I-ligowego. W ostatnim czasie przeszedłem sporą metamorfozę mentalną i jestem dużo dojrzalszym człowiekiem i zawodnikiem niż kiedyś. Nie chcę być “królem I ligi” i grać w tych rozgrywkach przez kolejne lata. Bardzo zależy mi na powrocie do ORLEN Basket Ligi. Chciałbym otrzymać szansę i udowodnić, że mogę tam zostać na dłużej. Czekam na telefon z klubów PLK.

Pod względem koszykarskim uważam, że jestem w tym momencie najlepszą wersją siebie. I sezon w Starogardzie Gdańskim był taką mieszanką dobrych meczów ze słabymi, w kolejnym sezonie wróciłem na wysokie obroty, ale nadal czegoś brakowało. Wakacje przepracowałem bardzo intensywnie i teraz jestem w optymalnej formie pod względem fizycznym i mentalnym.

Dlaczego kluby PLK nie decydują się na zakontraktowanie Wojciecha Czerlonko? Finanse stoją na przeszkodzie?

Też sobie zadaję to pytanie. I to dość często. Finanse? Nie wydaje mi się. Jest taki jeden wątek, który może mieć na to wpływ. Uważam, że na poziom PLK nieco ciężko przypisać mnie do konkretnej pozycji. Bo umiem wykonać kilka elementów, ale trudno wskazać jeden taki największy atut. Być może to przeszkadza trenerom czy prezesom klubów?

Najbliżej mi do pozycji numer “trzy” z ewentualną grą na pozycji silnego skrzydłowego. Nie ukrywam, że taką osobą, którą z przyjemnością oglądam, jest Jarosław Zyskowski. To profesor. On po boisku porusza się w określonym tempie, nie wykonując zbędnych ruchów. Jest piekielnie skuteczny w swojej grze. Chciałbym się na nim wzorować i opierać grę na tych samych elementach: rzucie za 3 punkty, bardzo dobrej grze tyłem do kosza i mijaniu pierwszej linii (atakowanie close-out). W tych elementach Zyskowski jest wyborny na poziomie PLK. Wie, jak się zachować w danej sytuacji, mimo iż nie jest aż tak wielkim atletą na swojej pozycji.

Po czterech kolejkach I ligi jesteś najlepszym strzelcem rozgrywek. Jak do tego podchodzisz?

Uważam, że to efekt ciężkiej pracy w wakacje. Naprawdę poświęciłem mnóstwo czasu na treningi, które były dobrze zaplanowane. I są tego efekty. Dużo biegałem, ale też sporo oddawałem rzutów w hali. Był zachowany balans między siłownią a pracą w hali. Czy bycie najlepszym strzelcem na mnie wpływa? Nie. Dalej pracuję tak samo ciężko.

Też z tego miejsca chciałbym podziękować trenerowi Frasunkiewiczowi, który jasno mi nakreślił, nad którymi elementami muszę ciężej pracować i trenerowi Rybkiewiczowi za poświęcony czas w okresie wakacyjnym.

Nie ukrywam, że znalazłem się w bardzo fajnym miejscu. Trener Enrico Kufuor ma dobre podejście do zawodników i jego styl pracy i gry mi bardzo odpowiada. To styl, który preferuje bieganie, szybkie przechodzenie z obrony do ataku i oddawanie rzutów z wykreowanych pozycji. Nasz zespół zaskoczył, bo wygrał 3 z 4 meczów, mimo że był przed sezonem skazywany na pożarcie. Na tę chwilę bardzo fajnie to wygląda.

Wróćmy jeszcze na chwilę do poprzedniego sezonu. Czy dla zespołu dużym zaskoczeniem było rozstanie z trenerem Kamilem Sadowskim?

Zacznijmy od tego, że w Starogardzie Gdańskim są ogromne wymagania. Wszyscy – zawodnicy i trenerzy – są pod nieustanną presją i oceną ze strony kibiców. Prawdą jest, że ostatni sezon zaczęliśmy mocno średnio, bo przeplataliśmy zwycięstwa ze słabymi występami. Graliśmy w kratkę. Myślę, że nie pomagał nam fakt, że wszyscy dookoła powtarzają, że SKS ma najlepszy skład na papierze i wszystko poza awansem będzie sportową porażką.

W pewnym momencie dało się wyczuć, że jeśli nie poprawimy gry i wyników, to w zespole zajdą zmiany. Dochodziły do nas takie sygnały na przestrzeni nowego roku.

Wtedy dołożono nowego rozgrywającego w postaci Samira Stewarta, a ja, który miałem dużą rolę u trenera Sadowskiego, nabawiłem się urazu i wypadałem na trzy spotkania. To mocno utrudniało życie trenerowi, który nie mógł zgrać zespołu z nowym graczem.

Po pamiętnym meczu w Tychach, gdzie notabene zagraliśmy dobre zawody, władze klubu postanowiły podziękować za współpracę trenerowi Sadowskiemu. Domyślam się, że zarząd musiał podjąć taką decyzję, bo były ogromne naciski ze strony kibiców, ale uważam, że z trenerem Sadowskim osiągnęlibyśmy dużo więcej niż z trenerem Curoviciem. Nawet bym się pokusił o stwierdzenie, że bylibyśmy w stanie wygrać ligę.

Odważne stwierdzenie.

Domyślam się, ale po prostu wiem, jakie ma umiejętności i na co stać trenera Sadowskiego. Wspólnie – także w Starogardzie – przez wiele przeszliśmy. Widziałem też, że nasza drużyna – już po moim powrocie i transferze Stewarta – zaczyna iść w dobrą stronę. Hierarchia w zespole zaczęła się układać, każdy wiedział, za co jest odpowiedzialny. Ten zespół kliknąłby w odpowiednim momencie.