Ukradzione zwycięstwo Jazz i srogie lanie w Phoenix!
Grabież, podanie i kosz. W ten sposób Golden State pożegnali się ze zwycięstwem w ostatnich sekundach meczu w Utah. Duża w tym zasługa Jordana Clarksona, który popisał się trzecią najwyższą zdobyczą punktową w tym emocjonującym pojedynku, chociaż śmietankę spił sympatyczny Fontecchio.
LAC – ORL – 111:116
CHA – BKN – 116:122
ATL – NYK – 89:113
LAL – TOR – 113:126
WAS – CHI – 111:115
OKC – MEM – 102:123
SAC – MIL – 113:126
IND – MIN – 115:121
DET – NOP 98:104
GSW – UTA – 123:124
BOS – PHX – 125:98
Środowa seria gier stała pod znakiem domowych zwycięstw, bo tylko Celtowie zdołali wygrać na obcym terenie, wyłamując się z tej statystyki. Nie możemy jednak zacząć od innego meczu niż pojedynek Jazz – GSW. Widowiskowy dunk nie mówi całej prawdy o tym spotkaniu, bo koszykarze z Utah drugą i trzecią kwartą załatwili sobie pośrednio zwycięstwo w tym meczu. Warriors skutecznie gonili w końcowych minutach, ale trzeba też pamiętać o 22 punktach i 9 asystach Clarksona.
Puk, puk – tutaj 12. zwycięstwo w 15. meczu na własnym parkiecie. Mowa oczywiście o Milwaukee Bucks, którzy nawet na chwilę nie pozwolili myśleć Królom o jakimkolwiek pozytywnym zakończeniu. Złożyło się na to kilka istotnych czynników, a dwa najważniejsze to dobra forma Antetokounmpo (35 punktów) oraz Holidaya (31 punktów).
Tym samym Bucks kontynuują świetną serię z początku sezonu, mając zaledwie 6 porażek na swoim koncie (lepsi pod tym względem są tylko Celtowie z pięcioma porażkami).
Skoro o Celtach mowa, to ich spotkanie nie przyniosło zbyt wielu emocji, bo gracze z Bostonu nie dali dojść do głosu ekipie Phoenix Suns nawet na chwilę. Być może gospodarze liczyli na coś więcej z okazji powrotu do gry Chrisa Paula, ale dość powiedzieć, że Suns w ostatnich 4 minutach nie byli w stanie zdobyć choćby punktu.
Boston to jedyna drużyna tego dnia, która była w stanie wygrać w delegacji. Z kronikarskiego obowiązku warto wyróżnić w ekipie gości Jaysona Tatuma i Jaylena Browna, którzy wrzucili w tym spotkaniu 25 punktów każdy.
Orlando po raz drugi w tej rundzie musiało posiłkować się dogrywką i tym razem się udało. Na nic wysiłki Nicolasa Batuma i Kawhi Leonarda, Orlando Magic wygrywają po raz pierwszy od 10 (słownie: dziesięciu) spotkań!
23 punkty, 5 odbiorów, dwie asysty i dwa przechwyty w 38 minut zafundował kibicom zgromadzonych tego dnia w hali Amway Center Paolo Banchero.
Na nieco mniejszym styku odbywało się spotkanie Nets z Charlotte Hornets, chociaż i tu byliśmy świadkami spektakularnej pogoni, która w ostatecznym rozrachunku nic nie dała.
Koszykarze z Brooklynu prowadzili 23 punktami na początku trzeciej kwarty, by przed czwartą roztrwonić tę przewagę do zaledwie siedmiu. Ostatecznie się udało – 33 punkty Irvinga i 29 punktów Duranta nie poszło na marne.
Autorami największych rozmiarów porażki są koszykarze z Atlanty – New York Knicks zlali ich 113 do 89. Rękę przyłożył do tego przede wszystkim – tadam! – Julius Randle, autor 34 punktów i 17 zbiórek.
Hawks trwonią powoli przewagę wypracowaną na początku rozgrywek, chociaż do czerwonego alarmu jeszcze daleko. Zupełnie inną sprawą jest, czy można zatrzymać tak grającego Randle’a.
Katastrofalne dwie kwarty w Toronto nie pozwoliły myśleć Lakersom o zwycięstwie, nawet pomimo bardzo dobrych ostatnich 12 minut (38:29 dla LAL). Bez LeBrona i Anthony’ego Davisa Los Angeles Lakers nie utrzymali tempa narzuconego głównie przez Pascala Siakama (25 pkt, 10 odb) i Freda VanVleeta (25 pkt, 4 odb). To czternasta porażka Lakers w sezonie 22/23.
W meczu Chicago Bulls z Washington Wizards zdecydowanie więcej magii było tego wieczoru po stronie Byków. Głównie za sprawą DeMara DeRozana (15 z 27 punktów w czwartej kwarcie) i Nikoli Vucevicia (25 punktów i 11 odbiorów w całym meczu). To czwarta z rzędu porażka Wizards, zaś same Byki również odetchnęły po trzech ostatnich porażkach.
Nie wiadomo, czy w Waszyngtonie zadzieje się lepiej do czasu powrotu Bradleya Beala. Statystycznie rzecz biorąc Bulls przewyższali swojego rywala pod niemal każdym względem, szczególnie jeśli spojrzymy na ten mecz pod kątem trójek i chociażby rzutów wolnych.
Ja Morant, Dillon Brooks i Brandon Clarke – te trzy nazwiska musimy wymienić w pierwszej kolejności, jeśli chcemy porozmawiać o zwycięstwie Miśków z Memphis nad graczami z Oklahomy. Goście przegrali tym samym swój dziewiąty mecz, ale wciąż są pod względem porażek drugą najlepszą ekipą na Zachodzie.
Wracając do Memphis, to oprócz zdobyczy punktowych wymienionej trójki, warto spojrzeć na grę w defensywie – szczególnie w czwartej kwarcie Thunders rzucili zaledwie 15 punktów.
Dużo więcej emocji przeżyli kibice zgromadzeni w Target Center. Szczęśliwie dla nich ich zespół zwyciężył 121:155 w meczu z Indiana Pacers, chociaż akurat ten mecz był bardzo wyrównany i mógł zakończył się różnie. Ostatecznie to gospodarze zainkasowali punkty. Wyróżnić tu należy przede wszystkim dokonania Russela, który zanotował 28 punktów w całym spotkaniu oraz Edwardsa, który miał ich na koncie 26.
To czwarta porażka w pięciu meczach drużyny z Indianapolis. Chociaż tutaj zabrakło naprawdę niewiele. Być może w następnych spotkaniach będzie lepiej, bo wracający Haliburton był w stanie rzucić w całym meczu 26 punktów.
Dziesiąte zwycięstwo z rzędu, szesnaste w całym sezonie i czwarte z ostatnich pięciu, w którym Pelicans rzucili powyżej 100 punktów. W tym momencie Pelikany okupują fotel lidera Konferencji Zachodniej (Suns przegrali przecież z Celtami i oddali pierwsze miejsce).
Zion Williamson is the name – 29 punktów i 10 zbiórek zanotował w tym spotkaniu koszykarz gospodarzy. Jedyne, co może martwić ekipę Pelikanów po tym meczu jest uraz Jose Alvarado – nie wiemy jeszcze, jak poważny.